Reklama

– Wstawaj, króliczku, dziś robimy wielkie sprzątanie! – usłyszałam głos Mietka. – Ruszaj się, Ola!

– Nie chcę.

– No już. Bez marudzenia.

Mietek traktuje mnie często jak małą dziewczynkę. Może dlatego, że nie mamy dzieci, a podejrzewam, że bardzo by chciał słyszeć w domu tupot małych nóżek. Nie rozmawiamy o tym, to temat tabu.

– Ola, dziś jest ostatni taki dzień. Teraz albo nigdy! Musimy odgruzować to mieszkanie, bo się podusimy. Proszę.

– Powiedz od razu, że musimy je odgruzować, bo przyjeżdża twoja matka.

– To też. Ale przypomnij sobie, jak było przyjemnie, kiedy zrobiliśmy ostatnie porządki. To było w sierpniu?

– W lipcu. Ale teraz nie zamierzam sprzątać. Daj mi spokój.

Naciągnęłam kołdrę na głowę

To miłe uczucie, tak schować się przed całym światem. Niestety, mój facet nie dawał za wygraną.

– No dobra, popieściliśmy się trochę, pomarudziliśmy, ale wystarczy.

Wyłuskał mnie z mojej gawry i postawił na nogi. Rzuciłam okiem na lustro oparte o przeciwległą ścianę. Mietek trzymał mnie pod ramiona, podciągając do góry stary, rozciągnięty podkoszulek. Myślę o sobie z politowaniem. Głupi ten mój Mietek, tyle dookoła pięknych, dorodnych, okrągłych i roześmianych dziewczyn.

– Zobacz, jak ładnie wyglądamy. Widzisz? Ty, króliczku, i ja. Kocham na ciebie patrzeć, jak jesteś taka rozespana, rozmemłana i tak zmysłowo pachniesz.

Mówiłam: idiota!

– Czy nie powinieneś udać się z tym do psychiatry? To zakrawa na ciężkie zboczenie i kompletny zanik zmysłu estetyki.

– Jesteś piękna, Oleńko.

– Jesteś głupi, Mieczysławie.

Taki był właśnie ten nasz sobotni poranek. Po południu miały przyjechać mama Mietka i jakaś jego daleka kuzynka.

– A ta Dobrochna to po co? – spytałam.

– Co to za pytanie: „po co?”. Normalnie, jak to w rodzinie. Nie widzieliśmy się już ponad dwadzieścia lat.

– Ja ci tu nie sprowadzam żadnych kuzynów – powiedziałam.

– Bo ich nie masz – odgryzł się.

Prysznic mnie trochę ożywił. Kawa i jajko sadzone dodały sił. Zabrałam się do porządkowania mieszkania. Mietek walczył z porozwalanymi na podłodze książkami, magazynami, płytami DVD. Wyciągnął spod naszego łóżka kilka spracowanych chusteczek do nosa i dwa kubki z wysuszonymi fusami herbacianymi. Naprawdę jesteśmy parą ostatnich brudasów.

– A wiesz, że Dobrochna wyszła za mąż za znanego poetę? – spytał Mietek.

– Ma jakieś nazwisko? Ten poeta?

– Pewnie ma, ale nie pamiętam. Nie jestem dobry we współczesnej poezji. A wiesz, że jak miała chyba czternaście lat, to uciekła z domu? Z miesiąc jej nie było, ciotka odchodziła od zmysłów. Dopiero policja znalazła ją w Bieszczadach u jakichś hipisów. Myślę nawet, że miała jakieś problemy z używkami.

– Matka wariatka i kuzynka z nałogiem, fajnie się zapowiada ten wieczór rodzinny.

– Nie mów tak o mojej mamie!

– Przepraszam, nie sądziłam, że mnie słuchasz – powiedziałam.

– Olu, ja cię bardzo proszę, postaraj się być dla nich miła. To tylko dwa dni. Niecałe – dodał Mietek.

Chciałam powiedzieć: „Tylko?”, ale ugryzłam się w język.

– Powinnam chyba coś ugotować, nie sądzisz? – spytałam.

– Nie, zamówimy coś. Kurczaka, sushi albo pizzę. To przecież żadna uroczystość. Zwykła wizyta.

Tyle dobrze. Ludzki pan z tego Mietka. Miał rację, i tak nie wiedziałabym, co im zrobić do jedzenia. Mamę Mietka widziałam raptem kilka razy, a ta mała to dla mnie jedna wielka tajemnica.

Aż się boję, co to będzie za dziewczyna

Mietek pojechał na dworzec, a ja w ramach robienia się na bóstwo przeczesałam włosy i włożyłam trochę lepszą bluzkę.

– Oleńka! Moja kochana synowa! Jak zawsze piękna i wystrojona – ruszyła na mnie mama Mietka i wycałowała wyszminkowanymi ustami w oba policzki.

– Cześć, jestem Dobrochna – wyciągnęła do mnie rękę jakaś składnica złomu.

Dziewczyna miała kolczyki w uszach, w nosie i dolnej wardze. Podałam jej rękę i zagapiłam się na wystające spod kołnierza wykończenie jakiegoś misternego tatuażu.

– To smok – roześmiała się. – Oplata moje całe ciało.

– Już przestań – skarciła ją mama Mietka. – Wszyscy doskonale widzą, jak wyglądasz. Nie ma potrzeby jeszcze o tym opowiadać.

– Dlaczego nie? To ciekawe – powiedziałam, ale skuliłam się, bo Mietek posłał mi karcące spojrzenie.

Dobrochna puściła do mnie oko

– Sorry, że zrobiłyśmy taki najazd, ale ciocia strasznie się uparła.

– Nie uparła, tylko wykorzystała okazję. Bo Dobrochna wybierała się do Warszawy na jakiś koncert tych wyjców, co potrafią rozstroić nerwy, i pomyślałam, że to doskonała okazja, żeby was odwiedzić i zobaczyć, jak żyje mój syneczek i jego wybranka. I Dobrochna nie będzie się musiała szlajać po podejrzanych hotelach.

– Co jest, ciociu, podejrzanego w hotelach? – spytała Dobrochna.

– Pluskwy? – podrzuciłam złośliwie.

– Pijani mężczyźni w delegacji? – nie mógł się powstrzymać Mietek.

– Nocne bary z alkoholem…

Wybuchliśmy śmiechem.

– Nie ma się z czego śmiać. Już twoja matka dość przez ciebie wycierpiała. Pójdziesz na koncert i zaraz jak się skończy, masz tu wrócić. Taksówką, żeby nie było żadnego włóczenia się po nocy – dodała.

– Ciociu, ja mam 24 lata!

– A ja cię wystarczająco dobrze poznałam przez te 24 lata.

– Mam propozycję. Niech Ola wybierze się tam ze mną – powiedziała Dobrochna.

Jej uśmiech skierowany do mnie był podstępnie lisi. Wystarczająco lisi, żeby mnie zaintrygować.

– No nie, nie mam nawet biletu.

– Ja mam drugi. I tak miałam go sprzedać pod klubem. A Mietek z ciocią opowiedzą sobie wszystko o bliższych i dalszych krewnych.

– A co to za zespół? – zapytała.

– Uwierz mi, że nic ci ta nazwa nie powie, a nie chcę jej wymawiać na głos przy cioci, sama rozumiesz. Ale będzie świetna jazda, obiecuję.

– Tylko się jakoś odpowiednio ubierz – to Mietek do mnie.

– A po co? Jest świetnie. Ola, jesteś piękna i zostaniesz królową publiczności – śmiała się Dobrochna.

Kiedy ostatni raz byłam na koncercie?

– Nie bądź taka smutna. Co jest? – zapytała mnie znienacka Dobrochna, gdy dojeżdżałyśmy do centrum Pragi.

– Nie wiem. Może po prostu jestem smutna. I ten koncert jest tu? Na Pradze?

– Nie mów, że nie wiesz. Tu się dzieją najciekawsze rzeczy w waszym mieście.

– Słyszałam, że wyszłaś niedawno za mąż za jakiegoś poetę…

– Bzdury. Sypialiśmy trochę ze sobą, ale to gamoń był. Puściłam go w trąbę tydzień temu, stąd ten drugi bilet.

– I co dalej?

– Ze mną? Nic. To co zwykle. Życie.

Ciągle się śmiała. Na upiornym podwórku studni, gdzie paliłyśmy papierosy przed wejściem do sali, której nigdy nie nazwałabym koncertową. Podczas przekomarzań z bramkarzami na temat miejsca na ciele, gdzie mają przystawić pieczątkę. Przy barze. Podczas rozmów z różnymi typami, których, jak się okazało, dobrze znała. Podczas koncertu, gdy skakałyśmy jak w transie. I w drodze powrotnej, gdy wzięła mnie za rękę i znienacka pocałowała w dłoń.

– Jesteś taka piękna. Bardzo ci zazdroszczę. Nie chcę, żebyś była taka smutna. Zrób coś z tym.

Radość? Podniecenie? Ekscytacja?

– Co mam zrobić? – spytałam.

– Wymyśl. Coś, czego naprawdę chcesz. Coś, co uciekło z twojego życia, ale na bank możesz to odnaleźć.

– Jak? – dopytywałam.

– Świat jest taki sam dla ciebie i dla mnie. Ale ja się cieszę, a ty smucisz. Odpowiedź jest tu albo tu – dotknęła najpierw mojego czoła, a potem piersi.

– Naucz mnie – poprosiłam.

– Nie umiem. Ale wiesz co? Bardzo bym chciała jeszcze kiedyś do ciebie przyjechać. Na dłużej.

– W maju. W maju Mietek zawsze jeździ z kumplami na Mazury. Przez tydzień go nie będzie.

Mówiłam i słyszałam w swoim głosie coś, czego dawno nie słyszałam. Co to było? Radość? Podniecenie? Ekscytacja? Jakoś przetrwam tę cholerną zimę.

– Jak można sobie tak zniszczyć życie? Myślę o Dobrochnie – powiedział Mietek po powrocie z dworca.

Uśmiechnęłam się sama do siebie

.

Czytaj także:
„Mój wuj nadal utrzymuje 30-letnią księżniczkę. Nie widzi, że moja kuzynka to pasożyt i zwykły leń?"
„Moja kuzynka i jej mąż zginęli w wypadku, osierocając 2 dzieci. Zamiast oddać je do domu dziecka, postanowiłem... je wychować"
„Moja kuzynka ustawiła sobie życie ślubami z bogatymi facetami. W końcu trafiła kosa na kamień i została z... niczym"

Reklama
Reklama
Reklama