Reklama

Zanim poślubiłam Marka, wierzyłam, że jestem jedną z tych szczęściar, które złapały Pana Boga za nogi. Poznaliśmy się na przyjęciu u znajomych – on przyszedł w garniturze, który wyglądał, jakby go właśnie zdjęto z wystawy Armaniego, a zegarek na jego nadgarstku błyszczał bardziej niż obrączka na palcu mojej siostry.

Miał w sobie coś przyciągającego: spokój, pewność siebie, trochę nonszalancji i zapach, który unosił się w powietrzu jeszcze długo po tym, jak wyszedł. Nic dziwnego, że już po tygodniu znajomości wiedziałam, że to ten jedyny. A on? On szybko zaproponował mi wspólne życie – mówił, że nie chce tracić czasu, że potrzebuje kogoś „stałego u boku”.

Zrezygnowałam z pracy w korporacji, bo Marek nalegał. „Po co masz się męczyć, skoro ja zapewnię nam wszystko?” – mawiał, głaszcząc mnie po włosach. No i uległam. Zostawiłam korpo i wzięłam się za urządzanie naszego domu.

– Ty zawsze lubiłaś takie rzeczy, Anitko – mówiła mi Klara, moja przyjaciółka, która znała mnie jeszcze z czasów studiów. – Tylko uważaj z tym Markiem... nie wiem czemu, ale coś mi w nim nie gra. Tacy faceci z forsą często najwięksi dusigrosze. Dobrze się maskują.

Wzruszyłam wtedy ramionami i uśmiechnęłam się. Co ona mogła wiedzieć? Klara była singielką z wyboru, jak twierdziła. Ale dziś... dziś coraz częściej łapię się na tym, że powinnam jej wtedy posłuchać.

Mąż miał swoje dziwactwa

Na początku nie zwracałam na to uwagi. Marek miał swoje dziwactwa – a to wyłączał światło zaraz po wyjściu z pokoju, a to przeliczał rachunki z zakupów spożywczych co do grosza. Niby nic, taki typ. Ale z czasem... zaczęło mnie to dławić.

Pamiętam, jak przy śniadaniu zaparzyłam nową kawę. Drogą, z ekspresu. Specjalnie dla niego.

– Kupiłaś tę, którą lubię? – uniósł brew, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.

– No tak, była w promocji. Poza tym, smakuje lepiej niż ta najtańsza z dyskontu...

– Anita, nie jesteśmy kawiarnią. Przeliczyłaś, ile wychodzi jedna filiżanka? Bo ja tak.

Spojrzałam na niego, on na mnie – lodowato. Jakbyśmy nie byli parą, tylko księgowym i roztargnioną klientką.

A potem było jeszcze gorzej. Raz, sprzątając szafę, znalazłam jego bieliznę – majtki, których nie powstydziłby się bezdomny. Poszarpane, z przyszytymi łatami.

– Marek, czemu nie wyrzucisz tych szmat? – spytałam.

– Przecież są wygodne! Po co wydawać kasę, skoro te są jeszcze dobre?

W tym samym czasie nosił garnitury szyte na miarę i paski znanego projektanta.

Stałam w naszej nowoczesnej kuchni, oparta o blat, z parującym kubkiem tej nieszczęsnej kawy w dłoniach i miałam jedno pytanie w głowie: jak można być tak rozdwojonym – luksus na pokaz i dziadostwo w sercu?

Nie wiedziałam o tej kasie

To był zwykły, leniwy wieczór. Marek jak zwykle siedział w gabinecie, coś tam klepał na komputerze, a ja przewijałam bezmyślnie seriale. W pewnym momencie usłyszałam, jak przeklina pod nosem – rzadko mu się to zdarzało. Wstałam, podeszłam cicho i zerknęłam przez uchylone drzwi. Na ekranie widniała strona banku. A konkretnie: stan konta oszczędnościowego. Kwota? Prawie czterysta tysięcy złotych. Chwilę później Marek zamknął laptopa.

Stałam tam wmurowana, jakby ktoś wylał mi beton do stóp.

– Anitka, coś się stało? – rzucił nonszalancko, wychodząc z pokoju.

Marek... skąd mamy tyle pieniędzy?

– Jakich pieniędzy?

– Nie udawaj. Widziałam ekran.

Zatrzymał się. Na chwilę zniknął mu ten zimny, wyważony wyraz twarzy.

– To moje. Na czarną godzinę.

– Jaką czarną godzinę?! Marek, ty mi każesz liczyć każdy grosz, a sam śpisz na kasie?!

– Uspokój się. Pieniądze trzeba szanować. Przezorny zawsze ubezpieczony.

Pierwszy raz naprawdę się przeraziłam. Nie tym, że kłamał. Ale tym, jak naturalnie mu to przychodziło. Jakby naprawdę wierzył, że mnie kontroluje… dla mojego dobra. Wróciłam do salonu i włączyłam dźwięk w telewizorze, żeby zagłuszyć myśli. Ale nic nie pomagało. W głowie miałam tylko jedno: z kim ja tak naprawdę mieszkam?

Tego dnia nie zapomnę nigdy

Miałam zamiar iść na spacer, przewietrzyć głowę. Wróciłam po szalik i wtedy usłyszałam, że Marek rozmawia przez telefon w swoim gabinecie. Drzwi były lekko uchylone.

– ...nie no, Roman, nie dam jej tych pieniędzy. Niech sobie nie myśli. Każda baba tak samo – najpierw się ślini, potem rujnuje domowy budżet.

Zamarłam. Zrobiło mi się słabo.

– Przecież ona myśli, że zarabiam dużo, ale nie zna moich prawdziwych zarobków. Dobrze jej tak. Jakby się dowiedziała, ile mam na koncie, zaraz by zaczęła urządzać, kupować zasłony z jedwabiu i inne pierdoły.

Miałam ochotę wbiec tam i rozszarpać go gołymi rękami.

– Wiesz co, Roman, jakby nie było – przynajmniej jest cicho w domu. Nie marudzi, nie jęczy. Czasem myślę, że jakbym jej odciął dostęp do karty, to i tak by się nie zorientowała.

Nie czekałam ani sekundy dłużej.

– Naprawdę tak myślisz? – weszłam do gabinetu, lodowata jak lód.

Marek odwrócił się jak oparzony.

– Anita... to nie tak...

– A jak? Że mnie kontrolujesz, kłamiesz, upokarzasz, ale robisz to z klasą? W markowych gaciach?

Daj spokój, to tylko rozmowa z bratem...

– Nie chodzi o rozmowę. Chodzi o to, że nie widzisz we mnie partnerki, tylko koszt. Pozycję w Excelu. – Głos mi się załamał, ale nie chciałam płakać przy nim.

Roman milczał po drugiej stronie. Słyszałam tylko, jak oddycha.

– Zasłużyłam na prawdę, Marek. Chociaż tyle.

Wyszedł z gabinetu. Nie powiedział nic więcej. Ale ja wiedziałam już wszystko.

Miałam mętlik w głowie

Wyszłam z domu bez celu. Chodziłam bezmyślnie po mieście, jakby odległość od Marka mogła zmazać to, co usłyszałam. Ludzie mijali mnie, uśmiechali się, całowali w policzki na przywitanie. A ja? Czułam się przezroczysta. Jakby mnie nie było.

Zatrzymałam się dopiero przed witryną kawiarni. W środku siedziała Klara. Zauważyła mnie przez szybę i natychmiast wyszła na zewnątrz.

Anka, co się dzieje? Boże, jak ty wyglądasz!

Nie odpowiedziałam. Tylko pokiwałam głową. Wciągnęła mnie do środka, postawiła herbatę z cytryną i siedziała, czekając. Jak zawsze.

– On mnie oszukiwał, Klaruś. Cały ten czas. Każdą złotówkę trzymał pod kluczem, a sam trzyma fortunę na koncie. I mówił o mnie jak o wydatku. Jakbym była rachunkiem za prąd.

Klara nie od razu się odezwała. Patrzyła na mnie długo, aż w końcu szepnęła:

– Anka, to nie jest o kasie. To jest o szacunku. On cię nie widzi. Nie liczy się z tobą. Traktuje cię jak dziecko, które trzeba trzymać w ryzach.

Zacisnęłam dłonie na kubku. Czułam, jak robi mi się ciepło w gardle. Nie płakałam. Już nie.

– I co teraz? – zapytałam bezradnie.

– Teraz się zastanów, czy chcesz być czyjąś inwestycją czy sobą. Tylko sobą.

Wracałam do domu powoli. Powietrze było zimne, ale w głowie wreszcie zrobiło się trochę jaśniej. Pierwszy raz od miesięcy nie czułam tylko złości. Czułam... pustkę. I może właśnie ta pustka była początkiem.

Podjęłam decyzję

Zaczęłam od najprostszej rzeczy – wyjęłam walizkę z pawlacza. Po cichu, jak złodziejka, pakowałam ubrania, książki, kosmetyki. Co chwilę zatrzymywałam się, zerkając w stronę drzwi. Marek był w pracy. Wiedziałam, że mam kilka godzin. Zostawiłam tylko list.

„Zawsze mówiłeś, że trzeba szanować pieniądze. A ja mówię: trzeba szanować ludzi. Zaufanie. Bliskość. I tego nie kupisz. Nawet za te swoje setki tysięcy.”

Zanim wyszłam, zadzwoniłam do Romana.

– Anita? – zdziwił się. – Wszystko w porządku?

– Nie. Ale to nie twoja wina. Potrzebuję jednej rzeczy.

Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko dworca. Był spięty, zakłopotany, ale słuchał mnie uważnie.

– Roman, ja nie proszę cię o opowiedzenie się po żadnej ze stron. Chcę tylko, żebyś powiedział mi jedno: on zawsze taki był?

Zamilkł na chwilę. Po czym powiedział:

– Tak. Ale z tobą... myślałem, że się zmienił. Że mu zależy.

Skinęłam głową. Wystarczyło.

– Wiesz, Marek potrafi być... dobry, ale tylko na swoich warunkach. Musi mieć kontrolę. Nawet nad uczuciem.

– I ty już nie chcesz być kontrolowana – dokończył za mnie Roman.

Nie musiałam nic mówić.

Anna, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama