Reklama

Z pralki ciekło już trzeci tydzień. Rozkręcała się jak stara ciężarówka, jęczała, zgrzytała, aż w końcu zgasła i przestała działać. Mówiłam Pawłowi. Tyle razy mówiłam. Na początku tylko o naprawie, potem już błagałam, żebyśmy cokolwiek zrobili – nową, używaną, pożyczka, niech będzie nawet na raty. Bez pralki przy dwójce dzieci to jak bez ręki. Ale on tylko wzdychał i powtarzał: „Kochanie, teraz mamy naprawdę cienko, wstrzymajmy się, proszę”.

Nie jestem z tych, co dramatyzują przy każdej okazji. Naprawdę się staram. Dzieci nakarmione, ubrania uprane – ręcznie, w misce, jak w latach osiemdziesiątych. Praca na pół etatu w przedszkolu i jeszcze dorabiam korepetycjami z angielskiego. Nie rozbijamy się, nie żyjemy ponad stan. W sumie to ledwo zipiemy.

A Paweł? On niby pracuje dużo, jest handlowcem, ciągle w trasie, niby nie ma go w domu, bo „zapiernicza, żeby jakoś było”. Ale „jakoś było” głównie dla niego i dla jego matki. Bo mama to królowa. Helena. Wszystko dla niej. Zawsze jest pierwsza. Zawsze. Nawet teraz, kiedy mamy długi, dzieci wyrastają z butów, a ja mam dziurę w podeszwie, którą zaklejam plastrem – Helena dostaje wszystko, czego potrzebuje. A może raczej: czego zechce.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może zawsze tak było, tylko ja tego nie widziałam. Albo nie chciałam widzieć. Paweł ma z nią dziwną więź. Tęskni za nią, dzwoni po pięć razy dziennie, jeździ do niej, robi zakupy, zawiezie, przywiezie. Dla niej zawsze ma czas, siłę, pieniądze.

Ja czuję się jak cień. Jak jego pomoc domowa. Jak ktoś, kto robi za żonę, kiedy Helena akurat nie może się stawić.

Zaczęłam to wszystko zbierać w sobie. Te niedopowiedziane żale, te noce, kiedy płakałam do poduszki. Powtarzałam sobie, że to chwilowe, że wyjdziemy na prostą. Że to tylko gorszy moment. Ale tamtego dnia... kiedy zobaczyłam ten cholerny paragon...

Zacisnęłam pięści. Poczułam, jak coś we mnie się zmienia. To już nie był smutek. To była wściekłość. I może po raz pierwszy w życiu – miałam zamiar ją z siebie wyrzucić.

Ten paragon wszystko zmienił

Wszystko przez tę przeklętą kurtkę. Wisiała na krześle, jakby specjalnie, żeby się nawinąć. Paweł zawsze rzucał rzeczy byle gdzie. Sięgnęłam tylko po chusteczki do nosa. Z kieszeni wypadł złożony na cztery paragon. Prawie go wyrzuciłam do śmieci, ale coś mnie tknęło. Może ta data, może nazwa sklepu z AGD, ul. Mickiewicza.

Rozłożyłam kartkę. Lodówka, 2 799 zł. Stanęłam jak wryta. Palce zaczęły mi drżeć. Żołądek ścisnęło jak w imadle.

Z kuchni dobiegały głosy dzieci.

– Mamo, gdzie są moje skarpetki? – zawołała Hania.

Zaraz, kochanie, zaraz – odpowiedziałam automatycznie, ale paragon wciąż miałam w dłoni.

Mąż wrócił wieczorem, zmęczony jak zwykle. Wszedł, rzucił klucze na blat i ściągnął buty bez patrzenia na mnie.

– Cześć – mruknął.

– Paweł, powiedz mi – zaczęłam spokojnie, z trudem powstrzymując drżenie głosu – dlaczego kupiłeś nową lodówkę?

Zamarł. Powoli spojrzał na mnie. Chciał coś powiedzieć, ale zamilkł, gdy pokazałam mu paragon.

To dla mamy – rzucił po chwili. – Jej stara się zepsuła, wiesz, jak ona teraz ma ciężko…

– A ja, Paweł? Czy ja mam lekko? – głos mi się załamał. – Od dwóch miesięcy piorę dziecięce rzeczy ręcznie. Mówiłeś, że nie mamy pieniędzy. Nie na kino. Nie na spodnie dla Antka. Nie na pralkę.

Wzruszył ramionami.

– No ale ona jest starsza, sama… Nie mogłem jej odmówić.

– Ale mnie możesz?! – wybuchnęłam. – Mnie się odmawia, mnie się prosi o zrozumienie. Bo ja wszystko zniosę, prawda?!

Zamilkł. Patrzył gdzieś w bok. I wtedy zrozumiałam, że nie chodzi o lodówkę. Chodzi o miejsce, które zajmuję. Gdzieś w tyle za jego matką.

Teściowa się nie poczuwała

Stałam przed drzwiami teściowej, dusząc w sobie emocje. Było coś upokarzającego w tym, że muszę z nią rozmawiać. Ale musiałam. Dla siebie.

Otworzyła jak zawsze w białym szlafroku, z twarzą rozświetloną jak po seansie w spa. Pachniała lawendą i ziołami, jakby właśnie wróciła z jakiegoś relaksującego rytuału. Jej mina na mój widok była równie ciepła jak listopadowy deszcz.

– Justyna… nie spodziewałam się…

– Chciałam porozmawiać. Można wejść?

Westchnęła teatralnie i uchyliła drzwi.

Usiadłam w salonie na krześle z haftowaną poduszką. Jej kot przeciągnął się leniwie i spojrzał na mnie z pogardą.

Lodówka podobno się zepsuła? – zaczęłam, choć dobrze wiedziałam, że tak.

– Tak – powiedziała obojętnie. – Ale Paweł się zajął. Kupił mi nową. Dobry z niego chłopak.

– Wiedziała mama, że u nas pralka nie działa od tygodni?

Uniosła brwi.

To chyba twoje zadanie, żeby dom funkcjonował, nie sądzisz?

Poczułam, jak łzy zbierają mi się w oczach.

– Dwa miesiące piorę rzeczy dzieci ręcznie. Myślałam, że Paweł to zrozumie, ale on uznał, że twoje potrzeby są ważniejsze.

Uśmiechnęła się chłodno.

Kobieta powinna umieć zarządzać domem, nawet jak są trudności. Ja całe życie oszczędzałam. A teraz mam lodówkę, bo zasłużyłam.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– A ja? Co mam powiedzieć dzieciom, kiedy pytają, czemu nie możemy mieć nowej pralki?

– Powiedz im prawdę – spojrzała w moje oczy. – Że ich ojciec to dobry syn.

Wyszłam, zanim powiedziałam coś, czego bym żałowała. Ale i tak we mnie wrzało. Czułam się jak nikt. Jak cień w domu, który powinien być mój.

Usłyszałam trudną prawdę

Kinga wlewała do kubka kawę, a ja gapiłam się przez okno na parking, jakbym tam miała znaleźć odpowiedź na wszystko. Nic nie mówiłam. Chyba nie miałam już siły. W końcu Kinga postawiła kubek na stole i usiadła obok.

– No mów – rzuciła tylko.

Kupił jej lodówkę – powiedziałam cicho.

– Komu?

– Matce. Za prawie trzy tysiące. A ja od dwóch miesięcy piorę Antkowi skarpety ręcznie. Bo „nie mamy pieniędzy”.

Ty mu ciągle dajesz wszystko, a on – swojej matce – powiedziała.

– Może po prostu jestem wygodna – rzuciłam, uśmiechając się gorzko. – Może nie zasługuję…

– Nie. On cię nie szanuje – ucięła.

Spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było twarde, ale nieobojętne. Wiedziałam, że mnie nie pociesza, tylko mówi prawdę. I chyba tego potrzebowałam.

– Myślisz, że on to robi specjalnie?

– Myślę, że w jego głowie nie jesteś żoną. Jesteś... dodatkiem. Ktoś, kto ogarnia dom, dzieci, nie marudzi. I kto nie ma prawa niczego chcieć. Bo przecież „on ciężko pracuje”.

Przypomniałam sobie, jak rok temu Paweł nie chciał jechać ze mną na weekend, bo „mama była po zabiegu i nie mogła być sama”. Albo jak kupił jej telewizor na urodziny, a mi wręczył czekoladki. Kupione na promocji.

– Myślałam, że to minie, że się zmieni – wyszeptałam.

On się nie zmieni – powiedziała Kinga. – Ale ty musisz.

Milczałyśmy. A ja czułam, że coś we mnie się przesuwa. Jakby dotąd wszystko było w zawieszeniu, ale teraz... zaczynało się budzić.

Wygarnęłam mu wszystko

Czekałam, aż dzieci pójdą spać. Antek marudził, Hania chciała pić, ale w końcu zapadła cisza. Paweł siedział na kanapie, przeglądał coś w telefonie, nawet nie podniósł wzroku, kiedy usiadłam naprzeciwko niego.

– Musimy o czymś porozmawiać. To ważne.

Teraz? – mruknął.

– Tak. Właśnie teraz.

Odłożył telefon na podłokietnik i spojrzał na mnie, jakbym przeszkodziła mu w czymś szalenie istotnym.

– Chciałam ci tylko powiedzieć, że już nie jestem twoją żoną. Jestem tylko matką twoich dzieci i służącą w twoim domu.

Prychnął.

– Zaczyna się dramatyzowanie...

– Nie – przerwałam. – Po prostu w końcu to widzę. Od lat robię wszystko, żeby ci było dobrze. Żebyś miał spokój. Żebyś się nie musiał martwić. Ale mam już dość.

Wstałam. Podeszłam do szafy i zaczęłam pakować rzeczy do torby. Nie moje ubrania – nie planowałam jeszcze ucieczki na dobre. Ale piżamę, szczoteczkę, kilka ubrań. Dla siebie. Na jedną noc.

– Co ty robisz? – zapytał, zrywa się z kanapy.

– Jadę do Kingi. Prześpię się u niej.

– Justyna, nie wygłupiaj się. Przecież nic się nie stało.

Odwróciłam się do niego.

Stało się wszystko. Ja się stałam niewidzialna. Ty od lat jesteś bardziej synem niż mężem. A ja mam dość być tą drugą kobietą w twoim życiu.

– Przesadzasz... – mruknął.

– Nie. W końcu przestałam.

Założyłam buty, chwyciłam torbę i wyszłam, zanim powiedział cokolwiek więcej. Na klatce poczułam, jak drżą mi kolana. Ale nie wróciłam. Już nie.

Zasługuję na coś więcej

Kinga podała mi herbatę i zapytała, czy chcę coś zjeść. Pokręciłam głową. Było po pierwszej w nocy. Siedziałam u niej na kanapie w starej bluzie, z torbą pod nogami, i czułam się, jakbym uciekła z własnego życia.

Nie płakałam. To było najdziwniejsze. Przez lata beczałam z byle powodu – że lodówka pusta, że Hania gorączkuje, że Paweł znowu wrócił później i nic nie powiedział. A teraz? Teraz była cisza. Cisza, której nie umiałam rozgryźć. Ulga? Strach? Może jedno i drugie.

Kinga siedziała obok, nie pytała. To było najlepsze, co mogła dla mnie zrobić.

W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchiwałam telefonu. Czy zadzwoni? Czy napisze? Nic. Jak zwykle – jego cisza była głośniejsza niż wszystkie moje krzyki.

Rano patrzyłam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Ale po raz pierwszy od dawna ta kobieta nie wyglądała na uwięzioną. Była po prostu... wolna. Choćby na chwilę.

Wzięłam telefon i napisałam mu krótką wiadomość: „Muszę pomyśleć. Nie wiem, czy wrócę”.

Nie wiedziałam, co zrobię dalej. Czy złożę pozew o rozwód, czy wrócę dla dzieci, dla siebie, czy tylko na próbę. Ale po raz pierwszy nie czekałam na jego decyzję. To ja ją miałam podjąć.

Usiadłam przy stole z kawą i patrzyłam przez okno. Pranie jeszcze się nie zrobiło. Ale w głowie miałam jedno pytanie, które kołatało się od wczoraj: czy naprawdę nie zasługuję na więcej? I może pierwszy raz… odpowiedź brzmiała: Zasługujesz.

Justyna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama