Reklama

Pracuję jako sprzątaczka w hotelu i — choć kiedyś trudno mi było to przyznać — jestem z tego dumna. Lubię porządek. Lubię, jak wszystko ma swoje miejsce. Może dlatego tak bolało mnie, że przez ostatnie lata sama byłam dla kogoś... bałaganem. Przeszkodą. Kimś, kogo trzeba tolerować, a nie doceniać.

A tym kimś był mój mąż – Michał. Żyliśmy razem przez siedem lat. Na początku nie było źle. Może dlatego tak długo łudziłam się, że to, co złe, minie. Że się zmieni. Że to tylko taki czas. A potem jakoś... przeczekiwałam. Z każdym dniem trochę mniej mówiłam, trochę bardziej znikałam. Stałam się tłem. Tylko ścierka, odkurzacz, płyn do szyb. A w tle jego komentarze – coraz bardziej kąśliwe, coraz mniej żartobliwe. „Znowu śmierdzisz tym chlorem”, „Nic dziwnego, że nie masz ambicji, skoro w pracy musisz tylko dobrze wytrzeć podłogę”.

Zdarzało się, że wracałam z hotelu, stawałam w drzwiach naszego mieszkania i przez kilka sekund nie mogłam oddychać. Wiedziałam, że zaraz usłyszę, że coś źle zrobiłam. Że „obiad znowu jak w stołówce” albo że „gdybyś była mądrzejsza, nie musiałabyś czyścić cudzych kibli”. Nawet nie wiem, kiedy przestałam odpowiadać. Milczenie było łatwiejsze.

Czasem tylko, w pracy, pozwalałam sobie na odrobinę normalności. Kinga, moja koleżanka z hotelu, była jedyną osobą, która widziała, że się duszę. Pewnego dnia, gdy siedziałyśmy w szatni i ja znów nie miałam siły mówić, po prostu spojrzała na mnie i powiedziała:

Czemu ty z nim w ogóle jesteś, skoro cię tak traktuje?

Nie odpowiedziałam. Bo wtedy jeszcze nie znałam odpowiedzi.

Znowu mnie obraził

Zrobiłam zupę krem z dyni. Michał lubił, albo kiedyś lubił. Podałam ją z grzankami, wszystko jak trzeba. Usiadł przy stole, spojrzał na talerz i już wiedziałam. Nawet nie musiał nic mówić.

– Znowu to samo żarcie? – skrzywił się, mieszając leniwie łyżką. – Ty naprawdę jesteś bardziej sprzątaczką niż żoną.

Zamilkłam. Serce ścisnęło mi się od razu, jakby ktoś ścisnął je w garści. Ale odpowiedziałam. Sama się sobie dziwię.

– Może przynajmniej to potrafię robić dobrze – powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

Michał spojrzał na mnie z tym swoim kpiącym uśmiechem. Odchylił się na krześle, jakby był królem i właśnie usłyszał dobrą rozrywkę.

– Tylko do tego się nadajesz – parsknął.

Wtedy już nie byłam cicho. Ręce mi się trzęsły, ale wzięłam talerz z zupą i... nie, nie rzuciłam. Wstałam i spokojnie postawiłam go przed nim, po czym usiadłam z powrotem. Ale już nie jadłam. Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie pęka.

W głowie słyszałam tylko jedno: To nie jest żart. On naprawdę tak myśli. Nie przypadkiem, nie w złości, tylko tak po prostu – z przekonania. Bo przecież ja tylko sprzątam. W pracy. W domu. W jego życiu.

W nocy nie spałam. Leżałam, wpatrzona w sufit, a w uszach dudniły jego słowa. „Tylko do tego się nadajesz.” Zawsze starałam się być cicha, pokorna, wygodna. Ale tamtego wieczoru coś się zmieniło.

Nie dało się z nim rozmawiać

Następnego dnia zebrałam się w sobie. Wróciłam z pracy wcześniej, uprzątnęłam kuchnię, zrobiłam herbatę z cytryną – taką, jaką lubił – i usiadłam przy stole. Czekałam, aż wróci. Serce biło mi jak szalone. Próbowałam w głowie ułożyć każde zdanie, żeby nie zabrzmieć jak pretensjonalna baba.

Kiedy wszedł, rzucił torbę na podłogę, nawet nie spojrzał na mnie.

– Michał... – zaczęłam cicho. – Możemy porozmawiać?

– Teraz? – jęknął, ściągając buty. – Jestem padnięty.

– Wiem. Ale ja też... Ja też już nie daję rady. Chciałam tylko...

Usiadł naprzeciwko, spojrzał na mnie jak na klientkę, której nie zamierza obsłużyć. Miał ten chłodny wzrok, co zawsze, gdy chciał uniknąć rozmowy.

Czujesz się może nieszczęśliwa? – zapytał z ironią. – To może kup sobie nową ścierkę. Albo dwie. Może pomoże.

– Michał, czy ty w ogóle mnie jeszcze widzisz?

– Widziałbym – rzucił beznamiętnie – jakbyś się czasem zachowała jak kobieta, a nie jak personel sprzątający.

Zamarłam. Przez kilka sekund siedzieliśmy w ciszy. Patrzyłam na niego, ale nie poznawałam. A może właśnie wreszcie zobaczyłam prawdziwego Michała.

Wstał, jakby rozmowa się skończyła.

– Wiesz co? – powiedział w drzwiach. – Ja się wyprowadzam. Potrzebuję kobiety, która nie śmierdzi środkami czystości.

Nie odpowiedziałam, bo w pewien sposób poczułam nagłą ulgę.

Mąż się wyprowadził

W mieszkaniu było cicho. Nienaturalnie cicho. Michał naprawdę się wyprowadził. Bez awantur, bez trzaskania drzwiami, nawet bez zostawienia kluczy. Po prostu zniknął. Jakby nigdy tu nie mieszkał. Jakby te wszystkie lata były snem, z którego właśnie się obudził… sam.

Ja nie płakałam. Nie od razu. Chodziłam po mieszkaniu. Zbierałam jego rzeczy do kartonu. Koszule, perfumy, ładowarkę. Na końcu wyjęłam jego szczoteczkę do zębów. Wtedy coś się złamało. Pękło we mnie na dobre.

Usiadłam na podłodze w salonie. Karton obok. I popłakałam się, ale to nie były łzy po nim. To były łzy po kobiecie, którą byłam przez te wszystkie lata – zgaszoną, uległą, niewidzialną.

Po chwili... wstałam. Otarłam twarz rękawem bluzy i sięgnęłam po mop. Zaczęłam sprzątać. Najpierw łazienkę, potem kuchnię. Wszystko po kolei, dokładnie. Płyn do szyb, szczotka, ściereczka. Każdy ruch był jak oddech. Jak oczyszczenie.

Sprzątając łazienkę, przypomniałam sobie coś. Było to zaraz po ślubie. Odwiedziliśmy jego matkę. Pamiętam, jak siedziała z kieliszkiem wina, patrząc na mnie spod oka.

– Karolinko – powiedziała z uśmiechem – kobieta twojego pokroju powinna być wdzięczna, że Michał na ciebie spojrzał.

Michał się wtedy zaśmiał.

– A wybrałem sprzątaczkę, żeby mieć czysto.

Wtedy też się zaśmiałam. Udawałam, że to zabawne. Że to tylko żart. A to był pierwszy raz, kiedy powinnam była wstać i wyjść.

Zrobiłam wielkie porządki

Zaczęłam od sypialni. Michał spał po lewej stronie łóżka, zawsze twierdził, że z tej strony szybciej może wstać. Teraz jego strona była pusta. Usiadłam i spojrzałam na szafkę nocną – wciąż stał tam stary budzik i książka, której nigdy nie dokończył. Sięgnęłam po nie bez cienia żalu. Budzik wyrzuciłam. Książkę – do torby z rzeczami „do oddania”.

Z dnia na dzień wyrzucałam wszystko, co pachniało nim. A było tego dużo. Zaskakująco dużo. Zmieniłam zasłony na jasnoszare, kupiłam nową pościel – w drobne, żółte kwiatki. Taką, jaką chciałam, nie „neutralną”, jak lubił Michał. Przesunęłam stół w kuchni. Przemalowałam ścianę w przedpokoju. Każdy mebel, każdy karton śmieci, który znosiłam na dół, był jak mały triumf.

Kinga, widząc mnie na przerwie, aż uniosła brwi:

– Ty się uśmiechasz! – zawołała, wciskając mi kawę do ręki.

Może wreszcie mam powód – odpowiedziałam spokojnie.

– No? I co teraz?

– Teraz? Sprzątam – powiedziałam, biorąc łyk gorącego napoju. – I nie mam na myśli tylko kurzu.

Wróciłam do domu. Pachniało lawendą i świeżo malowaną ścianą. W kuchni paliła się świeczka. Usiałam na kanapie z książką, której nigdy nie miałam czasu przeczytać. I po raz pierwszy od dawna poczułam coś dziwnego. Spokój.

Czułam się silniejsza

Była sobota. Przez okno wpadało słońce, które już nie raziło, tylko grzało w twarz jakby łagodniej. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam. Michał. W płaszczu, który kiedyś mu kupiłam na promocji. Dobrze wyglądał. Zadbany. W dłoni trzymał karton.

– Zostawiłem kilka rzeczy w szafce. Myślałem, że wpadnę... – rzucił, jakbyśmy byli starymi znajomymi, nie małżonkami.

Nie zaprosiłam go do środka. Przyniosłam karton, który już wcześniej przygotowałam. Postawiłam w progu. Stałam naprzeciwko niego, ubrana w jasną koszulę i ciemne jeansy. Prosta fryzura, tusz na rzęsach.

Michał spojrzał na mnie badawczo.

– Widzę, że ktoś tu lepiej wygląda – mruknął z ironicznym uśmiechem.

Nie uśmiechnęłam się. Ani trochę.

Po prostu wreszcie sprzątnęłam z życia największego śmiecia.

Zamilkł. Patrzył na mnie, ale nie widział już tej samej kobiety, którą traktował jak cień. Czułam to w powietrzu – ten moment, kiedy wreszcie zrozumiał, że stracił coś, czego już nie da się odzyskać. Wziął karton. Odsunął się. Jeszcze raz spojrzał na mieszkanie za moimi plecami. Inne niż to, które pamiętał. Lepsze. Jaśniejsze.

– No to... trzymaj się – powiedział.

– Ty też – odpowiedziałam i zamknęłam drzwi.

Zamknęłam je tak, jak zamyka się za sobą coś więcej niż tylko przeszłość.

Karolina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama