Reklama

Siedzieliśmy na kanapie — ja z podkulonymi nogami i kubkiem herbaty w dłoniach, on z komórką w ręku, pochłonięty jakimś artykułem, memem czy może materiałem wideo. Światło ekranu odbijało się w jego okularach. Powiedziałam coś o Jowicie z pracy, która znów zrobiła dramę na radzie pedagogicznej.

— Leszek? — rzuciłam, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy.

— Hm? — rzucił tylko.

— Pytałam, czy to normalne, że czterdziestoletnia kobieta mówi do dzieci „ej, ziomki”.

— Aha — mruknął, nie podnosząc głowy.

W tamtej chwili zrozumiałam, że znowu rozmawiam sama ze sobą. Że to nie jest tylko jego gorszy dzień — to wszystko trwało już zbyt długo.

Kiedyś myślałam, że spokój to fundament. Że jesteśmy idealni w tej naszej cichej relacji. Nie było kłótni, nieporozumień, dramatów. Był tylko Leszek — opanowany, inteligentny, uroczo nieporadny w tańcu, ale zawsze obecny. Gdy się poznaliśmy, patrzył mi w oczy, śmiał się z moich żartów, trzymał mnie za rękę. A teraz… teraz trzymał głównie telefon.

Patrzyłam na niego i czułam się, jakby między nami rosła ściana — szklana, przezroczysta, ale jednak nie do przebicia. Wtedy jeszcze go kochałam, i dlatego to tak bolało. Miałam świadomość, że on już ze mną nie jest. Fizycznie tak, ale mentalnie zniknął gdzieś dawno temu, wciągnięty przez wyświetlacz komórki.

Chyba właśnie tamtego wieczoru po raz pierwszy pojawiła się w mojej głowie myśl: „Może już mnie nie ma. Może już nie istnieję”.

Poczułam się jak cień

Nakryłam do stołu. Dwa talerze, dwa widelce, dwa noże. Leszek nawet tego nie zauważył — siedział na kanapie z telefonem, bo jakżeby inaczej.

— Kolacja — rzuciłam bez przekonania.

Usiadł naprzeciwko mnie. Nałożyłam mu makaron z cukinią i czosnkiem, jego ulubione danie. Kiedyś mówił, że smakuje mu najbardziej, gdy robię je ja. Dzisiaj... dzisiaj zjadłby nawet ryż z ketchupem i nie zauważył różnicy.

— W szkole dziś była wywiadówka — zaczęłam. — Piotrek z drugiej klasy opowiadał, że jego ojciec to jakiś reżyser z Warszawy. Dzieciaki były w szoku. Tylko Jowita jak zwykle próbowała przebić wszystkich...

— Mhm — mruknął Leszek, znów nie podnosząc wzroku.

Patrzyłam na niego przez chwilę, jakby był obcym człowiekiem. Jego palce wciąż przesuwały się po ekranie.

Możesz to odłożyć na pięć minut? — zapytałam.

— Skończę tylko ten wątek, dosłownie chwilka.

— Zawsze chwilka — wycedziłam. — To już nawet nie robi na mnie wrażenia, wiesz?

Zmarszczył brwi.

— Przesadzasz — stwierdził. — Po prostu coś sobie sprawdzam.

Wstałam od stołu i przeszłam do okna, udając, że czegoś szukam. W tamtym momencie poczułam się jak cień. Niby mówiłam, ale moje słowa znikały w powietrzu. Leszek był obok, ale nie ze mną. Jakbym w ogóle nie miała znaczenia.

Wróciłam do stołu i zjadłam po cichu — jak to zawsze u nas. Po raz kolejny też zastanawiałam się, kiedy dokładnie przestałam dla niego istnieć.

To nie rozmowa

Czekałam na moment, kiedy akurat przestanie klikać. Kiedy nie będzie pochłonięty światem, do którego nie mam wstępu. Był wieczór i idealna cisza, bo telefon ładował się na szafce nocnej. Leszek czytał coś na laptopie. To była moja szansa.

Usiadłam obok.

— Leszek, musimy porozmawiać — zaczęłam.

— Okej. — Oczywiście nie oderwał wzroku od ekranu.

— Nie, naprawdę — rzuciłam stanowczo. — Proszę, spójrz na mnie.

Zrobił to, ale z miną, jakby właśnie musiał przerwać coś ważnego.

— nie chcę żyć obok ciebie, Leszek. Chcę żyć z tobą — powiedziałam cicho, ale wyraźnie.

Wpatrywał się we mnie bez słowa.

— Czasem czuję się jak mebel — ciągnęłam, korzystając z chwili jego uwagi. — Jak zasłona albo dywan. Jestem w domu, ale nikt mnie nie zauważa. Nie wiem, czy ty mnie jeszcze widzisz.

— Dorota... — zaczął, ale nie dokończył.

— Wiesz, co jest najgorsze? — rzuciłam. — Że nie mogę z tobą już nawet porozmawiać. Bo rozmowa wymaga obecności, a ty cały czas jesteś gdzie indziej. Tam, gdzie mnie nie ma.

Zamknął laptopa. Myślałam, że coś powie. Że chociaż spróbuje. Ale nie — sięgnął po komórkę. Jakby odruchowo. Jakby nie potrafił wytrzymać bez niego dłużej niż minutę.

— To w ogóle nie jest rozmowa — powiedziałam.

Westchnął.

— Ty chcesz jakichś emocji, a ja chcę spokoju — stwierdził. — I co teraz?

— Teraz chcę wiedzieć, czy ty w ogóle jeszcze mnie widzisz — odparłam.

Oczywiście niczego się nie doczekałam. Patrzyłam tylko, jak ekran świeci mu w twarz, a on milczy, bo tak mu wygodniej.

To ja przegrałam

Wieczór zapowiadał się jak każdy inny. Film, kanapa, dwa kubki herbaty. Siedziałam po jednej stronie, on po drugiej. Odpaliliśmy komedię romantyczną z mojej inicjatywy. On wydał milczące przyzwolenie, choć nie wykazał cienia zaangażowania.

Po dwudziestu minutach zauważyłam, że wcale się nie śmieje, nie reaguje na to, co dzieje się w filmie. Kątem oka zobaczyłam, że znów wpatruje się w komórkę. Tym razem w coś, co wyglądało na forum programistów.

— Myślałam, że spędzimy ten wieczór razem — powiedziałam bez pretensji, tylko z żalem. — Wiesz, jak ludzie.

— Przecież siedzę obok ciebie — odpowiedział, nawet na mnie nie zerkając.

— Chyba wyjechałam na tydzień do Włoch i wróciłam, a ty nie zauważyłeś — oświadczyłam.

— Co? — Podniósł głowę wyraźnie zdziwiony.

— No właśnie — rzuciłam i wstałam.

Wzięłam kubek do sypialni, a tam usiadłam na łóżku. Otoczyła mnie cisza — tylko z pokoju dziennego dobiegł cichy dźwięk powiadomienia.

Patrzyłam na nasze wspólne zdjęcie na komodzie. Takie znad morza, sprzed trzech lat. On wtedy naprawdę tam był — nie tylko ciałem, ale też spojrzeniem, śmiechem, dotykiem. A teraz?

Rozumiałam doskonale, że to nie inna kobieta mi go zabrała. Bo to wcale nie była zwykła zdrada, a coś bardziej bezosobowego, choć równie bolesnego. Zazdrość o uwagę. O czas. O coś, co zabrało go ode mnie. Zazdrość o komórkę, z którą musiałam wiecznie rywalizować. Niestety, to ja przegrałam.

To zabolało

Siedziałyśmy z Agnieszką w kawiarni na Powiślu, jednej z tych, gdzie latte jest z owsianym mlekiem, a rozmowy w tle brzmią jak scenariusze filmów niezależnych. Agnieszka, moja przyjaciółka, zawsze wybierała takie miejsca. Twierdziła, że lepiej się w nich oddycha.

Patrzyła na mnie uważnie, przy okazji dziobiąc piankę swojego cappuccino końcem łyżeczki.

— No mów — ponagliła, gdy tylko usiadłam.

— Czuję się jak cień — zaczęłam. — Jestem w tym małżeństwie, ale nikt mnie nie widzi. Ja… ja już nawet nie walczę. Po prostu… dryfuję.

— Dorota — rzuciła stanowczo. – On cię już dawno przestał kochać. Albo… może nigdy nie kochał. Może po prostu lubił mieć kogoś przy sobie. Taki wiesz, wygodny element do swojego życia.

To zabolało. Mocno. A jednak nie zaprzeczyłam — nawet nie próbowałam.

— A ja chciałam być kimś na pierwszym planie — wyszeptałam. — Nie dodatkiem.

— Bo powinnaś być kimś na pierwszym planie — odparła. — Tylko musisz przestać grać epizodyczną rolę w cudzym filmie.

Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Leszek został w pracy... albo tylko mi tak powiedział.

Usiadłam na łóżku i wyciągnęłam kartkę.

„Kim jestem, kiedy on nie patrzy?” – napisałam. Pomyślałam wtedy pierwszy raz o rozwodzie. I nie, to nie był impuls, a decyzja, do której powoli dojrzewałam.

Może tak będzie lepiej

Wrócił po dwudziestej. Zdjął buty, odłożył laptopa na stół i jak zawsze sięgnął po telefon. Nie zapytał, co robiłam cały dzień. Nie zauważył, że nie ma kolacji. Że nie było mnie w tej kuchni, w której zawsze się krzątałam, choćby z przyzwyczajenia. Siedziałam na kanapie i tym razem to ja nie patrzyłam na niego.

— Leszek — powiedziałam spokojnie. — Chcę się rozstać.

Zamarł. Pierwszy raz od tygodni naprawdę na mnie spojrzał.

— Co? — zdumiał się. — Dlaczego?

— Bo potrzebuję obecności, a ty jesteś tylko cieniem samego siebie — zauważyłam.

— Serio? Przez telefon? — zapytał, wskazując na swoją komórkę, która leżała na stole jak niemy oskarżyciel.

— Nie. Przez to, że wciąż cię nie ma — wyjaśniłam. — To się zaczęło dawno temu. Po prostu… nie chcę już rywalizować z ekranem.

Nie płakałam, bo wszystkie łzy wypłakałam już wcześniej. Cisza bolała bardziej niż jakiekolwiek dramaty.

Leszek odsunął telefon na bok. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał się tłumaczyć. Potem jego wyraz twarzy się zmienił.

— Może tak będzie lepiej — powiedział po chwili.

Nie walczył o nas, o całe to małżeństwo. I to chyba bolało najbardziej.

Nie był nawet zły i nie dziwił się jakoś szczególnie. Po prostu przyjął to jak aktualizację systemu: niech się zainstaluje, niech się wszystko zresetuje. On już po prostu dawno mnie stracił. A teraz po prostu przyjął to do wiadomości.

Oddychałam pełną piersią

Spakowałam się w trzy godziny. Nie zabierałam wiele: kilka książek, notes, ulubiony kubek, wełniany szal od mamy. Zostawiłam klucz na stole. Nic mu nie napisałam: nie było po co. Leszek jeszcze spał, kiedy wychodziłam, ale ja nie chciałam pożegnania. Bo z czym tu się żegnać?

Zamknęłam drzwi i znalazłam się na ulicy. Jesień pachniała deszczem i kawą z pobliskiej piekarni. Szłam powoli, jakby każdy krok był pierwszym w nowym świecie. Bez niego. Przeszłam obok ludzi siedzących przy kawiarnianych stolikach. Para rozmawiała, śmiejąc się, bez telefonów w dłoniach. Kobieta z dzieckiem pokazywała coś przez szybę. Chłopak z dziewczyną patrzyli sobie w oczy. Naprawdę patrzyli.

Zatrzymałam się. Oddychałam pełną piersią, pierwszy raz od dawna. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Gdzie zamieszkam i co zrobię. To był mój nowy początek, który zamierzałam w pełni wykorzystać.

Dorota, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama