„Mąż kazał mi notować każdy wydatek i sprawdzał paragony. Pół roku po ślubie przestałam się do niego odzywać”
„– Wcześniej to było... urocze. Że ogarnia budżet, że planuje. Ale teraz? Teraz ja się boję kupić kawę na wynos, żeby mnie nie zapytał, ile kosztowała i czy był paragon – powiedziałam. Jarek uniósł brwi. – Poważnie?”.

- Redakcja
Nie jestem typem, który od razu wybucha. Raczej kumuluję. Czasem zbyt długo. Wtedy wystarczy drobiazg, a pękam jak balonik. Jestem graficzką. Pracuję zdalnie, w domu, w ciszy, którą kocham. Zawsze lubiłam, kiedy moje życie miało porządek, ale... nie taki porządek, który przypomina więzienny regulamin.
Z Adamem poznaliśmy się przez aplikację randkową. Od pierwszego spotkania czułam się przy nim bezpieczna. Miał w sobie ten spokój człowieka, który zawsze wie, ile ma na koncie i jak złożyć PIT, zanim minie czas. Lubiłam to. Wnosił do mojego świata coś, czego czasem mi brakowało.
Zamieszkaliśmy razem po roku, a po kolejnym wzięliśmy ślub. Wesele było kameralne – bardziej jego styl niż mój, ale machnęłam ręką. "Niech będzie po jego myśli, to nieistotne" – pomyślałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że takich "nieistotnych" decyzji będzie więcej. Coraz więcej.
Mąż mnie zaskoczył
Pamiętam dokładnie ten dzień. Miesiąc po ślubie. Adam usiadł ze mną przy stole, wyjął zeszyt w kratkę, taki zwyczajny, szkolny. Położył go na środku stołu i powiedział:
– Kochanie, chciałbym, żebyśmy zaczęli notować wszystkie wydatki. Wszystkie – powtórzył, jakby bał się, że nie zrozumiem.
Zrobiłam wielkie oczy.
– Wszystkie? – zapytałam. – Nawet... kawę na mieście?
– Oczywiście – odparł z uśmiechem. – To nie kontrola. Po prostu chcę, żebyśmy wiedzieli, na co idą nasze pieniądze.
Zgodziłam się. Bo przecież to tylko zeszyt. Tylko kilka notatek. Tylko chwilowa fanaberia. Tak wtedy myślałam. Ale po trzech miesiącach już nie mogłam wypić kawy bez wyrzutów sumienia. Bo jak spojrzeć komuś w oczy, kiedy w zeszycie widać: latte – 17 zł? A po pół roku... przestałam się do niego odzywać.
Patrzyłam na ten zeszyt i miałam wrażenie, że tam, między rubrykami, zapisuje się nie nasze wydatki, tylko moje życie. Z każdą notką byłam jakby mniejsza, bardziej przezroczysta. A on? On sprawdzał sumy, kalkulatorem przeliczał rzeczywistość, której nie rozumiałam.
Pokłóciliśmy się o zakupy
– A gdzie jest paragon z księgarni?
Zamarłam. Stałam jeszcze w płaszczu, z torebką na ramieniu, z uśmiechem na twarzy, bo kupiłam książkę, na którą polowałam od miesięcy. „Dziennik uważności”, piękne wydanie, pachniała nowością. Chciałam mu pokazać, opowiedzieć, jak mnie poruszył pierwszy rozdział.
Zamiast tego usłyszałam pytanie o paragon. Tylko paragon.
– Co? – zdziwiłam się, próbując zrozumieć, czy się przesłyszałam.
Adam odłożył kubek herbaty, spojrzał na mnie ze stoickim spokojem i powtórzył:
– Gdzie jest paragon? Muszę dopisać do zeszytu.
– Adam… – zaczęłam powoli, czując, jak we mnie coś pęka – to była książka. Książka, rozumiesz? Nie torebka z galerii ani buty z przeceny. Książka!
– Ale to wciąż wydatek – westchnął. – Nie możemy sobie pozwolić na rozrzutność.
– Nie jesteśmy w wojsku! – wrzasnęłam i rzuciłam książkę na stół. – Nie jestem twoim pracownikiem, żebyś mnie rozliczał z każdej złotówki!
– Justyna, nie dramatyzuj. Chcę tylko wiedzieć, gdzie się rozchodzą nasze pieniądze.
– „Nasze pieniądze”... A tak naprawdę chodzi o moje decyzje. O to, że nie pytam cię o zgodę na gumy do żucia i kawę z Renatą! – krzyczałam, czując, jak gardło mi się zaciska.
Adam wstał, podszedł do stołu, sięgnął po zeszyt. Zaczął kartkować.
– Przecież ustaliliśmy, że to będzie wspólne narzędzie. Przejrzystość, tak mówiłaś.
– Bo chciałam być miła. Chciałam, żebyś się poczuł bezpiecznie. Ale to się zamieniło w jakiś chory rytuał! Jakby bez tych rubryk nic nie miało sensu.
Milczał. Przez chwilę myślałam, że coś powie, że przeprosi, odpuści. Ale nie. Wziął długopis i zapisał: Książka – ? zł. Zamknęłam oczy.
Zwierzyłam się koleżance
– Ale to nie jest normalne, Jusia. On ci nie ufa – powiedziała Renata, mieszając kawę w mojej kuchni.
Usiadła na blacie, jak zwykle rozchełstana, pachnąca wanilią i pewna siebie. Czasem zazdrościłam jej tej swobody. A dziś – potrzebowałam jej jak tlenu.
– To tylko pieniądze… – próbowałam się tłumaczyć, chociaż nie wiedziałam już nawet przed kim. Przed nią? Przed sobą?
– Nie, to chodzi o coś więcej. Jeśli facet każe ci zapisywać każdą drobnostkę i potem cię z tego rozlicza… to znaczy, że traktuje cię jak dziecko. Albo gorzej – jak podwładną.
Przygryzłam wargę. Milczałam. Bo wiedziałam, że ma rację. A mimo to… coś we mnie się broniło.
– On mówi, że to tylko zasady. Że to dla nas, dla wspólnego dobra.
– Zasady? To brzmi jak jakiś chory kodeks pana i władcy! – parsknęła. – Przepraszam, ale… co ty z tego masz?
Spojrzałam na nią i poczułam, jak łzy zaczynają cisnąć się do oczu.
– Chciałam, żeby czuł się bezpiecznie – wyszeptałam. – Ale ja się duszę.
Renata wstała, przytuliła mnie mocno.
– Jusia, zrób coś z tym. Bo niedługo obudzisz się i stwierdzisz, że jesteś nikim w tym związku.
Zalałam się łzami. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się w mojej głowie ta myśl – cicha, uparta, wredna: a jeśli to małżeństwo to była pomyłka?
Mieliśmy ciche dni
Nie odzywałam się do niego od sześciu dni. Żadne „dzień dobry”, żadnego „czy ugotować ci obiad?”. Cisza. Czysta, bezwzględna cisza. Na początku Adam myślał, że miałam focha. Że jak każda kobieta „muszę się wyciszyć i przemyśleć”. Ale piątego dnia wyraźnie się zaniepokoił. Zaczęły się prowokacje.
– Justyna, skończyło się mleko. Może powinnaś to zapisać w zeszycie? – powiedział z przekąsem, stając w kuchni z pustym kartonem w dłoni.
Odpowiedziałam milczeniem, nie odrywając wzroku od monitora.
– Nie zamierzam cię przepraszać za to, że chcę być odpowiedzialny! – rzucił, gdy mijał mnie wieczorem w przedpokoju.
Milczenie.
– To dziecinne, wiesz? – podniósł głos. – Po prostu dziecinne!
Podeszłam do stołu. Wyjęłam z szuflady kartkę, flamaster. Napisałam dużymi literami: Nie będę już więcej twoim raportem z wydatków. Położyłam ją obok jego ulubionego kubka.
Wieczorem usiadł z zeszytem. Przejrzał ostatnie strony. Na jednej z nich, pośród wydatków: „Sól – 3,50”, „Warzywa – 18 zł”, „Bateria do pilota – 6,80”, widniał mój ostatni wpis. Nie skreślił. Po prostu zamknął zeszyt.
Odwiedził nas szwagier
Zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i aż się cofnęłam – Jarek, brat Adama, stał z pizzą w ręku i jak zwykle uśmiechał się szeroko.
– Ooo, widzę, że nastroje kiepskie. Wpadłem na chwilę, Adam nie odbierał. Pomyślałem, że może nie żyjecie.
Wpuściłam go bez słowa. Adam siedział w gabinecie, nawet nie wyszedł się przywitać. Jarek rozpakował pizzę, wyjął papierowe talerzyki.
– Justka, co tu się odwala?
– Nic – odparłam zbyt szybko. – Po prostu… jest cicho.
– W tym mieszkaniu? Cicho? To znaczy, że ktoś tu umiera – mruknął. – Serio, co się dzieje?
Zerwałam się, zaczęłam chodzić po kuchni. Po chwili zamarłam przy lodówce.
– On… każe mi wszystko zapisywać. Każdy wydatek. Codziennie siada z tym głupim zeszytem i analizuje. A ja czuję się, jakby moje życie mieściło się między paragonem za mydło a ceną pietruszki.
Jarek uniósł brwi.
– Poważnie? To on tak zawsze? Od początku?
– Nie. Wcześniej to było... urocze. Że ogarnia budżet, że planuje. Ale teraz? Teraz ja się boję kupić kawę na wynos, żeby mnie nie zapytał, ile kosztowała i czy był paragon – powiedziałam.
Jarek nie mówił nic przez chwilę. Potem oparł się o blat i pokręcił głową.
– Adam ma coś z tą kontrolą. Ale wiesz co? Ty jesteś zbyt fajna, żeby się zamieniać w tabelkę. On chyba zapomniał, że jesteś jego żoną.
Uśmiechnęłam się. Smutno, ale pierwszy raz od tygodni poczułam się… zauważona.
Chciałam dać mężowi nauczkę
Spakowałam się następnego dnia. Walizka nie była duża – większość rzeczy i tak czuła się tam obco od dawna. Adam stał w korytarzu. Nie zatrzymał mnie. Nie powiedział ani słowa. Tylko patrzył, jakby próbował coś sobie przypomnieć. Może to, jak się kochaliśmy. Albo może to, kiedy przestaliśmy.
Wyszłam bez dramatu. Wciąż go kocham. Ale wiem, że zbyt długo byłam tylko liczbą w jego zeszycie. Wrócę do niego, jeśli przestanie mnie kontrolować i da mi wolność finansową. Jeśli nie, złożę wniosek o rozwód.
Justyna, 30 lat
Czytaj także:
- „Myślałam, że teściowa mi pomaga. Gdy zajrzałam do pokoju dzieci, odkryłam, co robi za moimi plecami”
- „Teściowa została wdową, ale nie widać po niej żałoby. Zamiast czarnych sukienek zakłada czerwone szpilki”
- „Bogata teściowa złożyła mi niemoralną propozycję. Pieniądze mnie kusiły, ale sumienie nie pozwalało skorzystać”

