„Mąż jeszcze leżał w trumnie na katafalku, a moje serce już biło do innego. To nie moja wina, że jestem taka kochliwa”
„I choć Błażej wciąż był obecny w tych rozmowach, coraz częściej mówiliśmy o sobie. I nagle między wspomnieniami zaczęło się tlić coś zupełnie innego”.

- Redakcja
Na pogrzebie padał deszcz. Taki ciężki, jakby niebo samo płakało. Wszyscy byli ubrani na czarno, mówili półgębkiem. Ktoś przyniósł kwiaty, ktoś inny modlił się po cichu. Ja nie modliłam się wcale. Stałam z tyłu, blada i nieruchoma, jakby to nie mnie dotyczyło. Wtedy go zauważyłam. Stał sam, lekko w cieniu drzew, jakby chciał być niewidzialny, a jednocześnie... był wyraźnie poruszony. Miał łzy w oczach. Nasze spojrzenia się spotkały – na sekundę, może dwie. Nie znałam go. Nie przedstawił się. Czułam, że znał Błażeja. Że jego żal był prawdziwy. Nie podszedł. I dobrze. Nie miałam siły. Stałam w płaszczu przesiąkniętym deszczem.
Głowę miałam pełną wspomnień
Po pogrzebie długo nie mogłam się ruszyć spod cmentarnej bramy. Wszyscy już rozeszli się do samochodów, powoli rozmywali się w deszczu i własnych obowiązkach. Stałam sama, bez parasola. Jakby brak osłony przed deszczem miał mi coś załatwić. Może oczyszczenie. Może pokutę. I wtedy zobaczyłam go znowu. Stał nieopodal z rękami głęboko wsuniętymi w kieszenie płaszcza. Głowę miał lekko pochyloną, jakby coś szeptał albo czekał na odpowiedź. Ruszyłam w jego stronę, niepewna, co właściwie mam zamiar powiedzieć. Może nic. Może tylko zobaczyć z bliska, kto tak rozpamiętuje człowieka, którego, jak sądziłam, znałam najlepiej na świecie. Zbliżyłam się, ale to on pierwszy odezwał się do mnie.
– Piękny był ten pogrzeb. Skromny, ale prawdziwy – powiedział, nie patrząc jeszcze w moją stronę. Głos miał spokojny, niski. – Długo nie wierzyłem, że to naprawdę się stało.
Nie odpowiedziałam. Po chwili podniósł wzrok.
– Przepraszam. Nazywam się Andrzej. Byłem przyjacielem Błażeja. Ze studiów. Z dawnych lat.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Imię nic mi nie mówiło. Nigdy o nim nie wspominał.
– Nie kojarzę… – przyznałam, z trudem powstrzymując drżenie w głosie.
– Nie dziwię się. To było dawno. Potem nasze drogi się rozeszły. Kiedyś byliśmy nierozłączni. Pamiętam, jak w środku zimy zabrał mnie na Mazury.
Uśmiechnął się lekko.
– On nigdy mi tego nie opowiedział…
Spojrzał na mnie uważnie, z jakimś rodzajem delikatności, która była dziwnie nie na miejscu w tym miejscu, w tej chwili.
– Pewnie nie chciał, żebyś myślała, że był kiedyś inny. On miał w sobie coś… nieprzewidywalnego. Potrafił się śmiać w sposób, który zarażał wszystkich. A jednoczenie człowiek czuł się z nim bezpiecznie.
Nie mogłam uwierzyć, że tak wiele miał mu do powiedzenia. Jakby miał do tego prawo.
– Nie wiedziałam, że miał takich przyjaciół – powiedziałam cicho. – Mówił o studiach, ale raczej… ogólnie.
– Błażej wiele zostawiał dla siebie. Może dlatego, że miał poczucie, że przeszłość to coś, czego nie powinno się rozdrapywać. A może po prostu... zaczął nowe życie.
Chciałam zapytać o więcej. O konkretne chwile. O to, co znaczyła ich przyjaźń. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam. W mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: ile jeszcze nie wiedziałam o własnym mężu? Wróciłam do domu z dziwnym uczuciem. Głową pełną cudzych wspomnień o człowieku, którego znałam przecież tak dobrze. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Poczułam się winna
Zobaczyłam go znów kilka dni później, zupełnie przypadkiem. Siedziałam w kawiarni niedaleko mojej pracy, z książką, której i tak nie czytałam, z kawą, której nawet nie ruszyłam. Andrzej wszedł, rozejrzał się i skinął głową, kiedy mnie zauważył.
– Przysięgam, nie śledzę cię – powiedział z uśmiechem, siadając przy moim stoliku.
Nie zaprzeczyłam. Nie zaprosiłam. Nie protestowałam. Zaczęliśmy znów mówić o Błażeju. O tym, jakim był w czasach, które znałam, i w tych, które znał tylko Andrzej. Słuchałam, ale coś mnie w nim drażniło. Może to, że potrafił mówić o nim tak spokojnie. Jakby jego śmierć nie wdarła się w życie z krzykiem, tylko po prostu nadeszła, jak zapowiedziana zima.
– Nie wiem, czy chcę dalej o nim rozmawiać – powiedziałam w końcu. – Czy to nie jest jakieś… sprofanowanie?
– Czasem, by naprawdę kogoś uczcić, trzeba przestać go zamykać w żałobie – odparł spokojnie.
Poczułam się winna. Bo przy nim nie czułam się aż tak samotna. I to było najgorsze. Może najniebezpieczniejsze. A przecież jeszcze mówiłam do zdjęcia. Jeszcze wieczorami słyszałam ciszę po Błażeju.
Płakałam
Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Spacerowaliśmy. Rozmawialiśmy. Milczeliśmy. I choć Błażej wciąż był obecny w tych rozmowach, coraz częściej mówiliśmy o sobie. I nagle między wspomnieniami zaczęło się tlić coś zupełnie innego. Pierwszy raz od wielu miesięcy zaśmiałam się głośno, nie uciekając wzrokiem. To było w jakimś parku, gdy opowiadał o tym, jak na studiach pomylił wykładowcę z woźnym i przez trzy tygodnie przynosił mu kawę. Śmiałam się tak bardzo, że przyciągnęliśmy uwagę starszej pani karmiącej gołębie.
Wieczorem, po powrocie do domu, przypadkiem znalazłam w szufladzie list. Koperta była podpisana moim imieniem. Rozpoznałam jego pismo. Drżały mi palce, kiedy otwierałam.
„Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że już mnie nie ma. Wiem, że dasz sobie radę, ale błagam – nie zamieniaj wspomnień w beton. Nie zasługujesz na bycie pomnikiem mojej śmierci”.
Płakałam. Nie cicho. Płakałam długo. I przez łzy pomyślałam: może to nie przypadek, że Andrzej się pojawił. Może właśnie tak Błażej chciał się pożegnać. Nie przez nagrobek. Przez to, że ktoś mnie jeszcze usłyszy.
Bałam się żyć
Zaczęłam unikać Andrzeja. Nie odbierałam telefonu, nie odpisywałam na wiadomości. Miałam wrażenie, że jeśli pozwolę temu wszystkiemu iść dalej, coś się we mnie przestawi. Że znowu będzie trzeba żyć naprawdę, nie tylko przetrwać. Wieczorami siedziałam na kanapie, z kocem po samą brodę, jakby ciepło mogło zagłuszyć to, co we mnie buzowało. Czułam się rozdarta. Wyrzuty sumienia zjadały mnie po kawałku. Błażej jeszcze był w mojej głowie. Czasem mówiłam do niego cicho, choć dobrze wiedziałam, że nie odpowie. Któregoś wieczoru Andrzej zapukał do drzwi. Stał z butelką wina i miną człowieka, który wie, że nie ma już nic do stracenia.
– Wiem, że mnie unikasz – powiedział od razu. – Ale pozwól mi coś powiedzieć.
Wpuściłam go. Wino zostało na szafce. Nie mieliśmy ochoty na toasty.
– To dzieje się za szybko – powiedziałam. – Jeszcze go słyszę w nocy. Jeszcze mówię do jego zdjęcia.
Andrzej nie zareagował od razu. Dopiero po chwili, spokojnie, niemal szeptem, odpowiedział:
– To nie znaczy, że zdradzasz jego pamięć. Żyjesz. I masz prawo do wszystkiego, co życie ci jeszcze da.
Nie wiedziałam, czy miał rację. Coś we mnie się wtedy przesunęło. Powoli, ledwie odczuwalnie. Jakby ktoś przestawił krzesło w ciemnym pokoju i zostawił je przy oknie.
Musiałam to zrobić
Pojechaliśmy razem na Mazury. Nie planowałam tego, nie umawialiśmy się. Po prostu zaproponowałam, a on nie zadał żadnego pytania. Wzięłam wolne, on też. Wsiedliśmy do auta i jechaliśmy przez kilka godzin niemal w ciszy. Dotarliśmy do miejsca, które znałam od lat. Tam Błażej i ja spędzaliśmy wakacje – nie zawsze szczęśliwe, ale nasze. Był pomost. Był drewniany domek, który wciąż pachniał starym lakierem. Wszystko było jak dawniej, tylko jego nie było. Usiedliśmy razem na pomoście. Woda była spokojna. Prawie nie mówiłam. Andrzej też nie. I dobrze. Po chwili powiedziałam cicho:
– Nie wiem, czy będziemy razem. Wiem, że nie chcę już żyć wyłącznie przeszłością.
Andrzej spojrzał na mnie bez żadnego oczekiwania. Po prostu był. I odpowiedział:
– To wystarczy.
Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się tak, jak kiedyś. Bez skrępowania. Bez strachu. Jeszcze nie wiedziałam, co będzie dalej, ale pierwszy raz to „dalej” mnie nie przerażało.
Zaczęłam żyć
Tego dnia, gdy wróciliśmy z Mazur, usiadłam przy biurku, wzięłam nową kartkę i długopis. Zaczęłam pisać list. Nie do Andrzeja. Do Błażeja. Nie wiedziałam, od czego zacząć, więc napisałam po prostu: „Kochany”. Potem długo nie działo się nic. W końcu słowa same zaczęły się układać. Napisałam mu, że tęsknię. Że nic go nie zastąpi. Że nie zapomnę. Napisałam, że nie chcę już tkwić w bezruchu. Że Andrzej się pojawił. Że mnie słucha. Że sprawia, że czuję się z nim bezpiecznie. Złożyłam kartkę, włożyłam ją do albumu ze zdjęciami.
Wieczorem spojrzałam przez okno. Miasto żyło. Jechał tramwaj, ludzie wracali do domu z zakupami, pies biegł przed dzieckiem. A ja po raz pierwszy od miesięcy nie czułam, że świat toczy się beze mnie. Za godzinę miałam spotkać się z Andrzejem na kolacji. Po raz pierwszy od dawna nie bałam się jutra. Może to nie była zdrada. Może to po prostu było życie.
Monika, 38 lat
Czytaj także:
- „Teściowa pierwszy raz pojechała do Chorwacji. W jej walizce znalazłam kiszone buraki, ale nie to było najgorsze”
- „Zawsze czułam, że teść ma coś za paznokciami. Jednak to, co wyszło po jego śmierci przeszło najśmielsze wyobrażenia”
- „Synowa zniszczyła mi imieniny i nie miała wyrzutów sumienia. Zamiast rosołu i schabowego uparła się na sushi i kimchi”

