Reklama

Nie znam uczucia nudy – nigdy jej nie zaznałam. Po prostu nie było na nią czasu. Odkąd pamiętam, pomagałam mamie, która żonglowała etatem, opieką nad trojgiem dzieci i zajmowaniem się mężem. A tata? Cóż, zachowywał się jak większość mężów – gdy wracał z roboty, albo zapadał się w kanapie z telewizyjnym pilotem, albo znikał w swoim garażu położonym trzy przecznice od naszego mieszkania. Właściwie nieistotne było, czym się tam zajmował – chodziło głównie o to, by nie musieć siedzieć w domu i słuchać ani dziecięcych sprzeczek, ani marudzenia swojej małżonki.

Mąż niczym się nie przejmował

Nie znosiłam, gdy mama ciągle narzekała, dlatego postanowiłam, że sama taka nie będę. Okazuje się jednak, że jak nie marudzisz, to nikt ci nie pomoże i musisz ogarniać dom w pojedynkę. Każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje. Tak więc łączyłam pełnoetatową pracę z wychowywaniem dzieci, a do tego sama wykonywałam wszystkie typowo kobiece obowiązki domowe.

Każdego dnia po powrocie z pracy mój małżonek zamykał się w sypialni, gdzie spędzał czas przed monitorem komputera, surfując po sieci. Właściwie prowadziłam podobne życie jak mnóstwo innych kobiet. Tak samo jak one nie znajdowałam w tym ani szczęścia, ani spełnienia.

Pewnej soboty po południu wybrałam się do szpitala, by zobaczyć się z mamą, która leżała tam od tygodnia z powodu operowanego biodra.

Marnie dziś wyglądasz – stwierdziła na mój widok.

Pakowałam do torby książki oraz różne pojemniki wypełnione jedzeniem i owocami. Zajęło mi to prawie całą noc, bo musiałam przygotować specjalne posiłki dla mamy chorującej na cukrzycę – nie mogła jeść tego, co zwykle gotujemy. Tata wprawdzie stołował się u nas, ale przez problemy z plecami musiałam mu codziennie zanosić obiad do jego mieszkania.

Byłam wiecznie zmęczona

– Bo jestem wykończona – powiedziałam, opadając na krzesło z ulgą. – Kto by pomyślał, że nastoletnie dzieci to żadna pomoc w domu. To raczej dodatkowa robota... – mruknęłam ze znużeniem.

To twoja wina. Nie nauczyłaś ich odpowiedzialności, więc teraz nie czują się zobowiązane do pomocy – skomentowała mama.

– Przynajmniej ja wiedziałam, jak się sprząta – odpowiedziałam. – A moje pociechy nawet nie widzą, że coś jest brudne. W kuchni są kompletnie bezradne. Nawet jak Jacek kiedyś wspomniał o odkurzaniu, to daj spokój, przecież on nie potrafi nawet porządnie wytrzeć blatu.

Moje serce wypełniało się coraz większym smutkiem i rozczarowaniem. W wieku czterdziestu siedmiu lat miałam wrażenie, że wszystko co najlepsze mam już za sobą. Mój mąż Jacek próbował mnie gdzieś wyciągnąć – czy to do kina, czy na weekend poza miasto, ale zawsze brakowało mi sił i energii. Nawet nie potrafię sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy byliśmy ze sobą naprawdę blisko. No tak, było to wtedy, gdy uległam jego błagalnym spojrzeniom. Szkoda tylko, że padłam ze zmęczenia, zanim cokolwiek na dobre się rozkręciło.

Moje ciało się zbuntowało

Wreszcie udało mi się podnieść z krzesła, musiałam wracać. Ucałowałam mamę, złapałam torebkę i ruszyłam do windy. Tylko nogi jakoś dziwnie mi się plątały podczas drogi korytarzem. Kiedy już znalazłam się w środku, chciałam nacisnąć guzik na parter, ale prawa ręka całkiem mi zdrętwiała i nie byłam w stanie jej unieść.

Położyłam więc torbę na ziemi i użyłam lewej ręki do wciśnięcia przycisku. Czułam, że byłam kompletnie wykończona. Kręciło mi się w głowie. W momencie, gdy winda stanęła, spróbowałam zrobić krok naprzód – wtedy się przewróciłam. Nawet nie poczułam tego upadku, bo wcześniej w mojej głowie wszystko zgasło.

Służby ratunkowe zjawiły się natychmiast – to był właściwie jedyny pozytywny aspekt tego zdarzenia. Kiedy odzyskałam przytomność na oddziale szpitalnym, moja lewa strona była częściowo sparaliżowana. Kompletnie się załamałam. Nie potrafiłam pogodzić się z tym, że muszę polegać na innych osobach. Czułam wstręt do siebie i swojego niesprawnego organizmu.

Wdałam się w awanturę z sąsiadką w szpitalu

– A pani małżonek? Co on zrobił? – usłyszałam pytanie.

Zerknęłam w stronę sąsiedniego łóżka, gdzie leżała Mariola. Minął dokładnie tydzień od mojego niefortunnego wypadku – wyleciałam z windy jak worek kartofli. W ciągu tych kilku dni zdążyłyśmy pogadać o wszystkim i o niczym. Chodziłyśmy razem na rehabilitację. Miałam wrażenie, że ona znacznie lepiej daje sobie radę. Potrafiła już poruszać się przy pomocy kul. Możliwe, że jej kontuzja była mniej skomplikowana od mojej.

– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, o co chodzi... – moja twarz musiała wyrażać totalne zdezorientowanie.

– Chodzi mi o to, jak się pani odnosi do swojego męża. Z jednej strony traktuje go pani jak potwora, a z drugiej jak pogubione dziecko. To naprawdę godne podziwu, że wciąż tu przychodzi. Przynosi jedzenie, kwiaty. Zachowuje się pani wobec niego bezlitośnie, podczas gdy on troszczy się o panią – dba o fryzurę, pomaga w posiłkach. Sama pani dobrze wie, że mój mąż zjawił się tu tylko jeden jedyny raz. Przyszedł pożyczyć kasę, bo podobno nie miał na żarcie. Zapewne wszystko przepuścił na alkohol. Gdyby los dał mi takiego partnera jak pani... – wykonała lekceważący gest ręką.

Wcale go tak nie traktuję! – zaprzeczyłam stanowczo. – Po prostu jak coś ma być w domu zrobione jak należy, to muszę mu wszystko wyjaśnić krok po kroku.

– Widać, że uważa się pani za tę najmądrzejszą, prawda? Ten świat jest jakiś pokręcony.

Dało mi to do myślenia

Już miałam jej odciąć się jakąś ciętą ripostą – nie jestem pewna jaką, ale na pewno niezbyt uprzejmą – gdy do pokoju wszedł Jacek, trzymając puszkę coli.

– Mam ci ją otworzyć teraz? – spytał. – A może zostawić na później?

Już miałam wypomnieć mu, że raczej nie chodziło mi o picie ciepłej coli. W tej chwili usłyszałam jednak, jak Mariola odchrząkuje znacząco. Dotarło do mnie, że ta jędza właśnie na taką reakcję czekała. A nie dam jej tej satysfakcji!

– Bądź tak miły i otwórz – poprosiłam. – I dzięki wielkie.

Kiedy Jack otworzył puszkę i nalał mi napój do kubka, jego szeroki uśmiech przypomniał mi, jak to jest być szczęśliwą. Zamknęłam oczy, rozkoszując się zimnym napojem. Poczułam, jak słodycz rozlewa się po całym ciele, dając mi uczucie błogości. Podniosłam wzrok na męża i zrozumiałam, że ta kobieta nie kłamała – każdego dnia był przy mnie, troszczył się, pomagał mi się umyć i uczesać. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele to znaczy.

Za każdym razem dostarczał mi jedzenie – prawdziwy ratunek, bo szpitalne posiłki to wiadomo jak wyglądają. Potrzebowałam zdrowego, pełnowartościowego jedzenia, a to co od niego dostawałam, spełniało te wymagania. Co więcej, wszystko było naprawdę dobre. Wiedziałam na pewno, że to nie mama je przygotowywała, bo sama wciąż nie mogła się poruszać.

– Jak wygląda teraz sytuacja w kuchni? – zapytałam Jacka, który akurat kończył składać ręcznik i kładł go na brzegu łóżka.

Gotuję razem z dzieciakami – odrzekł. – I jak, było dobre?

– Bardzo – przytaknęłam.

– Wiesz, Lila zajęła się farszem, ciasto to moja robota, a Tomek wziął na siebie lepienie – powiedział z wyraźną dumą mąż. – Zainwestowałem w beztłuszczową frytkownicę na gorące powietrze. A nasza Lila znalazła w internecie sporo ciekawych przepisów. Nie zawsze wszystko wychodzi idealnie, ale wiesz, co się mówi – trening robi mistrza.

Całkiem mnie zaskoczyli

Słowa wylewały się z niego szybko i nerwowo, zupełnie jakby się martwił, że za moment przestanę słuchać. Po kwadransie z kawałkiem Jacek pozbierał naczynia i złożył mi czuły pocałunek na czole.

– Do jutra. Dzieciaki przyjdą tu ze szkoły – rzucił przed wyjściem.

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Świetnie dawali sobie radę, chociaż mnie przy nich nie było. Przez parę następnych godzin czułam do nich żal. Jakim prawem potrafili funkcjonować tak dobrze bez mojej pomocy?

Spędziłam całą noc na przemyśleniach. Zdałam sobie sprawę, że ani razu nie pozwoliłam im spróbować swoich sił. Za każdym razem wyrywałam im z rąk sprzęty domowe – czy to miotłę, ścierkę, narzędzia kuchenne albo noże. Byłam święcie przekonana, że tylko ja potrafię wykonać te czynności właściwie. W mojej głowie oni mogli to jedynie spartolić. Z czasem całkiem się poddali i przestali cokolwiek robić. A ja wtedy doszłam do błędnego przekonania, że są kompletnie bezradni i zwalili całą robotę na moje barki. Co prawda nie protestowałam głośno, po prostu w milczeniu ogarniałam wszystko sama. Chodziłam przez to sfrustrowana. W końcu to na mnie spoczywał cały ciężar obowiązków, podczas gdy oni palcem nie kiwnęli.

Byłam im winna przeprosiny

Kiedy przekroczyłam próg mieszkania po 3 tygodniach nieobecności, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Dom lśnił czystością, zupełnie jakby ktoś wynajął profesjonalną ekipę sprzątającą. Szyby były krystalicznie przejrzyste, ubrania starannie uprane i bez jednego zagniecenia. W powietrzu unosił się cudowny zapach wypieków. Zauważyłam, jak moje pociechy wraz z mężem przyglądają mi się niepewnie, jakby w obawie, że zaraz znajdę jakiś niedociągnięty szczegół i zacznę marudzić. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się.

– Przepraszam, że byłam taka kontrolująca – szlochałam, gdy usiedliśmy razem na kanapie. – Tak bardzo was kocham. Myślałam, że perfekcja jest najważniejsza. Wydawało mi się, że nikt inny nie zadba o dom tak jak ja… Jesteście niesamowici… a ja zachowywałam się jak idiotka.

Minęły już 3 lata od tamtych wydarzeń. Szczerze mówiąc, najtrudniejsze okazało się przestawienie mojego myślenia i przyzwyczajeń, a nie walka ze skutkami udaru. Do dziś zdarza się, że wyłapuję niedokładności w sprzątaniu kuchni przez Jacka albo dostrzegam smugi na szybach po tym, jak Tomek je umył. Jednak gdy tylko marszczę się z niezadowoleniem i próbuję chwycić ściereczkę, żeby to poprawić, oni od razu ją przejmują i sadzają mnie na krześle.

– Mamo, poczytaj coś – prosi Tomek.

– Może pomalujesz paznokcie? – podpowiada Lila.

– Nudzisz się? Chodź, włączymy jakiś film – Jacek obejmuje mnie i sadza obok siebie.

Przytulona do męża zaczynam się zastanawiać, czy wszyscy musimy doświadczyć jakiegoś przełomowego momentu, żeby zrozumieć, że żyjemy nie tak, jak powinniśmy.

Wiktoria, 48 lat

Czytaj także:
„Mąż odszedł ze szwagierką, więc modliłam się dla nich o najgorsze. Nie mogę sobie wybaczyć tego, co się stało później”
„Mąż pojechał na zarobek za granicę i zapomniał o całym bożym świecie. Musiałam mu przypomnieć, gdzie jest jego miejsce”
„W tym roku na serio podeszłam do noworocznych postanowień. Pozbyłam się starej kanapy i leżącego na niej męża”

Reklama
Reklama
Reklama