„Mąż gardził wielkanocnymi spędami z rodziną, więc uciekliśmy od tradycji. Dostaliśmy nauczkę już pierwszego dnia”
„Zupełnie nic nie przypadło mu do gustu. Wszystkie świąteczne potrawy serwowane podczas Wielkanocy wydawały mu się nieodpowiednie: jajka przegotowane, majonez nieświeży, szynka bez smaku, mazurek wyschnięty i polany tandetną glazurą”.

- Listy do redakcji
Do sprawdzenia, że nadchodzą święta, niektórym potrzebny jest kalendarz. Mnie wystarczyło obserwować zachowanie mojego męża. To właśnie wtedy rozpoczynał swoją tradycyjną rundę narzekań. Co chwilę musiałam słuchać, jak bardzo ma dość „tych wszystkich rodzinnych spędów”. Kiedy zbliżały się święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc, jego marudzenie stawało się coraz głośniejsze. Za każdym razem demonstracyjnie siadał do komputera i przeglądał oferty wyjazdów. Cokolwiek, byle tylko wymigać się od świątecznych przygotowań.
– Przynajmniej odetchniemy przez te święta, a ty nie będziesz musiała męczyć się w kuchni – powtarzał mi niezmiennie.
Myślałam, że to taka poza
Miałam świadomość, że to tylko jego przedstawienie. Gdyby faktycznie planował wyjazd, natrafiłby na problem – podczas świątecznego okresu ceny wycieczek szybują w górę. Zawsze kończyło się tak samo – małżonek kalkulował koszty i ostatecznie siedzieliśmy na miejscu. Potem przez cały czas chodził nadąsany i łaskawie godził się na rodzinne spotkania, czy to u krewnych, czy u nas w domu.
Zastanawiające jest to, że Benek przez cały rok z entuzjazmem spotykał się z tą samą rodziną! Nie potrafię zrozumieć, czemu akurat w święta ci sami ludzie zaczynali go denerwować. Bo właściwie – jaka jest różnica między zwykłym rodzinnym obiadem a wielkanocnym świętowaniem? Może atmosfera jest bardziej podniosła, ale przecież siedzi się przy stole z dokładnie tymi samymi osobami. Po co więc te wszystkie narzekania?
Ten schemat był mi aż za dobrze znany. W poprzednim roku, tuż przed świętami wielkanocnymi, na samą myśl o powtarzającej się sytuacji, ogarnęła mnie złość. Miałam dość tego corocznego cyrku! „Skoro tak bardzo chcesz gdzieś jechać, to proszę bardzo” – przemknęło mi przez głowę z irytacją.
Sięgnęłam po kalendarz i wykonałam parę telefonów. Udało mi się zarezerwować noclegi w przyjemnym obiekcie na Pomorzu.
– Wielkanoc nad Bałtykiem? Super pomysł! – ucieszył się mój mąż. – Będziemy mogli odpocząć, przechadzając się brzegiem morza... Tego nam właśnie trzeba.
„Nareszcie wszystko załatwione! Będę miała święty spokój” – cieszyłam się w duchu. Przez cały czas przed wyjazdem Benek chodził rozpromieniony. Co chwilę przypominał mi, jakie plusy ma świętowanie poza własnym mieszkaniem, jakby się martwił, że mogę się jeszcze rozmyślić.
– Nie będziesz się męczyć z pieczeniem mazurków. Odpada ci też robienie babki drożdżowej – mówił, ignorując narzekania naszej małej, że tym razem nie pomoże przy dekorowaniu świątecznych wypieków.
– Wpadniemy do babci przed podróżą i tam będziesz mogła lukrować, ile chcesz – obiecałam, co od razu poprawiło jej humor.
– A twoja mama nie jest zła, że nas nie zobaczy w święta? – spytał Benek.
– Da sobie radę – odpowiedziałam bez większych emocji.
A jednak naprawdę wyjechaliśmy
Ruszyliśmy w kierunku Bałtyku akurat w Wielki Piątek. Nasz syn był pełen werwy i radości. Zatrzymaliśmy się w niedrogim pensjonacie, bo tylko na taki pozwalał nam budżet. Po zjedzeniu kolacji w małej stołówce, gdzie stoły przykrywały ceratowe obrusy, poszliśmy pospacerować po sopockich uliczkach. Wszystko zapowiadało się świetnie, jednak następnego dnia sprawy przybrały inny obrót.
Już od wczesnych godzin porannych pod oknami naszego pokoju przechadzali się miejscowi z koszyczkami wielkanocnymi. Niektórzy śpiewali. Kiedy Anielka poprosiła o pójście na święcenie pokarmów, nie mogłam jej tego zabronić. Na szczęście przezornie spakowałam do walizki mały koszyczek. We wspólnej kuchni najpierw ugotowałyśmy jajka, a następnie wspólnie z córką zabrałyśmy się za malowanie pisanek.
– Chodźmy się poświęcić – oznajmiłam półżartem małżonkowi, który pogrążony był w lekturze gazety w fotelu.
– Właściwie to chętnie się z wami wybiorę – stwierdził.
Mąż był niepocieszony
Podczas nabożeństwa zauważyłam, że zrobiło mu się jakoś przykro. W naszych rodzinnych stronach zawsze chodziliśmy na święcenie razem z jego siostrą, ale tu, w Sopocie, byliśmy sami, bez znajomych. Benek pozostał przybity aż do wieczora. Przy kolacji zerknął z niesmakiem na wysłużoną ceratę przykrywającą blat i wymamrotał:
– Liczę, że jutro pojawi się na jej miejscu porządny obrus!
„Ale się łudziłam – zaśmiałam się w duchu. – Akurat zadbają o wielkanocny klimat! Prawdziwe święta spędza się z bliskimi w rodzinnym domu, a nie w jakichś hotelowych pokojach”.
Kiedy nastał niedzielny poranek, mój małżonek był wkurzony, dokładnie tak, jak przewidywałam. Chodził zdenerwowany po ciasnym hotelowym pokoju, zerkając co rusz na zegarek z irytacją w oczach. Denerwował się, ponieważ zasady pensjonatu były jasne – śniadanie serwowano między 7:30 a 9:30, bez wyjątków nawet w okresie świątecznym.
– Po co tak wcześnie skoro świt? Jedenasta to jeszcze rozumiem! – marudził. – Przecież w żadną normalną niedzielę nie wstajemy na śniadanie o takiej godzinie!
– Skarbie, zapomniałeś chyba, że nie jesteśmy u siebie – zwróciłam mu uwagę. – Myślę, że pracownicy pensjonatu próbują uporać się ze śniadaniem jak najwcześniej, żeby zdążyć do swoich rodzin. W końcu każdy chce spędzić święta przy własnym stole. Trzeba to uszanować.
Punktualnie o ósmej, nadąsany i zły na wszystko dookoła, Benek powlókł się do jadalni. Z niesmakiem zerknął na blaty, które choć nie były nakryte wzorzystą ceratą, to i tak raziły oko podobnie odpychającym, odpornym na plamy materiałem.
– W domu mamy przecież ten piękny obrus od twojej babci, z haftem. Trzeba go było wziąć! – burknął pod nosem.
Narzekał na wszystko dookoła
To był dopiero początek świątecznego poranka, a później było jeszcze gorzej... W zasadzie wszystko mu przeszkadzało. Każda potrawa wielkanocna postawiona przed nim miała jakąś wadę: jajka przegotowane, majonez nieświeży i na dodatek z taniego sklepu, szynka bez smaku, bułki napompowane powietrzem, a nawet ten niewielki kawałek mazurka wydawał mu się wysuszony i polany tandetną polewą.
– Musimy zacząć zabierać własne przekąski! – stwierdził później Benek. – Tak bardzo chciałbym spróbować tego twojego domowego pasztetu, skarbie. Szczerze mówiąc, wolałbym już nawet słuchać gadania mojego szwagra, mimo że jest kompletnym głupkiem. A tu wszędzie wokół sami nieznajomi... Zauważyłaś, że paru gości przyszło w dresach? To dopiero brak kultury! Kompletnie nie szanują starych, dobrych zwyczajów!
Rozbawił mnie w duchu ten tekst. No proszę, kto się odzywa! Akurat Benek, który przecież zawsze przed świętami narzeka i planuje ucieczkę od rodzinnych spotkań! Zachowałam jednak te przemyślenia dla siebie. Zamiast komentować, zapytałam go słodkim głosem:
– Mam rozumieć, że w przyszłym roku znowu planujesz wyjazd? I oczekujesz, że przygotuję wszystkie świąteczne potrawy, a potem będę je dźwigać ze sobą? Co się stało z twoim zapewnieniem, że nie będę się przemęczać przed Wielkanocą?
– Wiesz... Chciałem tylko ten pasztet. No i może trochę tej twojej babki drożdżowej – powiedział niepewnie.
– A ja bym poprosiła mazurka! Dokładnie takiego, co robiłyśmy razem z babcią! – wtrąciła się Anielka.
– A może od razu twojego szwagra, co? Będziecie mogli sobie razem poopowiadać bzdury – zwróciłam się do męża.
– Szczerze mówiąc, faktycznie by się przydał... – przyznał Benek, wyraźnie speszony.
Dotarło do niego wreszcie, jak dziwnie się zachował. Wyruszył w tę podróż właśnie po to, żeby nie mieć nic wspólnego ze świętami, a teraz za nimi tęskni! Chcąc poprawić wszystkim humor, zasugerowałam:
– Słuchajcie kochani, wprawdzie nie zasiedliśmy do świątecznego stołu, ale za to mamy piękną plażę i morze. A może byśmy się przeszli? Co powiecie?
Miałam dla bliskich niespodziankę
Rodzina niezbyt entuzjastycznie zareagowała na mój pomysł spaceru. Opuściliśmy wprawdzie nasz pensjonat, ale zamiast kierować się na nadmorską plażę, wymyśliłam pretekst pooglądania wielkanocnych dekoracji w lokalnych świątyniach. Ale w rzeczywistości miałam inny cel. Po krótkiej wędrówce zatrzymaliśmy się przed starym budynkiem.
– No dobra, idziemy do środka – oznajmiłam stanowczo, a mój małżonek spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły.
Miałam już dość wymyślania wymówek o podziwianiu architektury czy spacerowaniu brzegiem morza. Nadszedł moment, by zdradzić mój sekret...
– Marsz na drugie piętro! Bez dyskusji – powiedziałam zdecydowanie.
Posłusznie ruszyli za mną. Gdy dotarliśmy na miejsce, zapukałam do masywnych, drewnianych drzwi. Ku zaskoczeniu rodziny, otworzył nam... szwagier mojego męża.
– Nareszcie dotarliście! – krzyknął radośnie. – Myślałem, że padnę tu z głodu!
Mina mojego męża – no po prostu trzeba było to widzieć! Stał jak wryty, kompletnie zaskoczony. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby robił taką niemądrą minę. Po chwili dostrzegł Basię, swoją siostrę, która uwijała się w kuchni, szykując same pyszności na stół. Był też mały Jaś, jej synek.
To wszystko było częścią mojego sprytnego pomysłu. Mam ciocię, która mieszka w przepięknym starym apartamencie blisko sopockiego mola. Ponieważ jak co roku wybierała się na święta do swojej córki w Austrii, udało mi się ją namówić, żeby pożyczyła nam mieszkanie. Wykorzystałam okazję i zaprosiłam tam całą rodzinę męża, która z radością przyjęła propozycję świętowania w tym fantastycznym miejscu. W głębi duszy czułam, że Benkowi brakowało bliskich...
Chociaż to mój małżonek próbował wymknąć się od rodzinnego świętowania, ostatecznie bliscy sami go odwiedzili. Na stole pojawił się swojski pasztet, pięknie ozdobione przez Anielkę mazurki oraz pozostałe wypieki, które zawsze mu smakowały. Co prawda zapomniałam zabrać babcinego obrusu z haftem, ale mam dziwne przeczucie, że za rok nie będę musiała o nim pamiętać. Coś mi podpowiada, że mój mąż porzuci pomysł uciekania przed rodzinnymi uroczystościami i przestanie planować wyjazdy na święta.
Ewelina, 36 lat
Czytaj także:
- „Wielkanocne śniadanie miałam spędzić sama jak palec, ale ktoś zapukał do drzwi po 40 latach. Byłam wzruszona”
- „Zamiast jeść sałatkę z majonezem, na Wielkanoc zjadam włoski deser w Mediolanie. Spędzam święta na własnych warunkach”
- „Nie wiem, po co piekłam babki na Wielkanoc, bo dzieci miały mnie gdzieś. Święta spędziłam z sąsiadami”