„Mąż dostał podwyżkę i zabrał mnie na Krupówki. Czułam się jak milionerka, ale potem odkryłam jego luksusowe kłamstwa”
„Czułam się jak bohaterka filmu. Na chwilę zapomniałam, że jestem recepcjonistką, która liczy grosze przy kasie w markecie. Kupiłam sobie też nową torebkę – pierwszą markową rzecz w życiu. Tomek sam mnie namówił: – No weź, przecież ci się należy”.

- Redakcja
Kiedy myślę o naszym małżeństwie, pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to cisza. Nie taka przyjemna, spokojna, tylko ta ciężka, codzienna, która osiadała między nami po pracy, przy stole, w drodze do sklepu. Żyliśmy obok siebie, ale nie mogę powiedzieć, że byliśmy nieszczęśliwi. Bardziej… zawieszeni. Tomek pracował w magazynie, wracał zmęczony, a ja siedziałam w recepcji w klinice dentystycznej, gdzie dzień za dniem wyglądał tak samo: rejestracja pacjentów, odbieranie telefonów, kawa z automatu.
Nie było luksusów, ale i wielkich dramatów też nie. Płaciliśmy rachunki, odkładaliśmy drobne kwoty na konto, które nazywaliśmy żartobliwie „funduszem wakacyjnym”, choć w rzeczywistości nigdy nie starczyło nawet na tanią wycieczkę do Chorwacji. Nasze „wakacje” to były co najwyżej grille u znajomych albo dzień nad jeziorem.
Czasem patrzyłam na koleżanki z pracy, które opowiadały o nowych torebkach czy weekendach w SPA i czułam w sercu ukłucie zazdrości. Nie mówiłam tego Tomkowi, bo wiedziałam, że go to przygnębi. On zawsze miał poczucie, że daje za mało, że jest niewystarczający. Był cichy, zamknięty, nie opowiadał o pracy. Gdy pytałam, zwykle odpowiadał krótko: „Spoko” albo „Jakoś leci”.
Czasem zastanawiałam się, czy tak już będzie do końca – praca, rachunki, oszczędzanie, wyrzeczenia. Żadnych szalonych planów, żadnych marzeń. Życie jak w cichym korytarzu, bez okien, gdzie nawet echo nie odbija się od ścian. I wtedy przyszedł dzień, który wszystko zmienił.
Ta wiadomość zmieniła wszystko
Tego dnia wróciłam z pracy trochę wcześniej. Zaparzyłam herbatę i właśnie rozwieszałam pranie, kiedy usłyszałam klucz w zamku. Tomek wszedł jakby odmieniony – prosto, z lekkim uśmiechem, a nie zgarbiony i zmęczony jak zwykle.
– No, chyba w końcu mnie docenili – rzucił od progu, a ja aż zatrzymałam się z ręcznikiem w dłoni.
– Co? – odwróciłam się szybko. – Tomek, o czym ty mówisz?
Zdjął kurtkę i usiadł na krześle, patrząc na mnie z dumą, jakiej dawno u niego nie widziałam.
– W pracy. Dostałem podwyżkę.
Herbata, którą trzymałam w kubku, prawie wylała mi się na rękę.
– Serio? – zawołałam i poczułam, jak serce mi przyspiesza. – Tomek, to świetnie! Ile ci podnieśli?
– Nie chcę się chwalić – machnął ręką, choć widać było, że mu się to bardzo podoba – ale będzie co miesiąc dużo więcej na koncie.
– Boże… – usiadłam obok niego, jeszcze nie wierząc. – Jak to się stało? Przecież mówiłeś, że tam rzadko kogo doceniają.
– No, widocznie zauważyli, że się staram – wzruszył ramionami.
Patrzyłam na niego jak na kogoś nowego. Nagle dostrzegłam w jego oczach błysk, którego nie było od lat. Jakby ciężar spadł mu z ramion.
W mojej głowie już huczało. To znaczy, że może wreszcie uda nam się odłożyć na coś więcej niż rachunki. Może pojedziemy na krótki urlop. Może kupię tę torebkę, na którą od miesięcy patrzę w sklepie. A może… wreszcie przestaniemy liczyć każdą złotówkę.
Ujęłam jego dłoń i mocno ją ścisnęłam.
– Tomek, ja jestem z ciebie taka dumna.
On tylko skinął głową, jakby nie chciał przeciągać tematu. Ale ja wiedziałam jedno – to był początek czegoś nowego.
Zaczęliśmy nowe życie
Nie minął tydzień od tej rozmowy, a my już zaczęliśmy żyć inaczej. Tomek sam zaproponował, żebyśmy wyskoczyli na kolację do restauracji. Nie do baru mlecznego czy pizzerii, jak zwykle, tylko do sushi baru w centrum. Pamiętam, jak siedziałam naprzeciwko niego, a kelner przynosił kolejne talerze z kolorowymi rolkami.
– Tomek, czy my nie przesadzamy? – spytałam cicho, kiedy przyszło do płacenia rachunku.
– Daj spokój, w końcu możemy sobie pozwolić – odpowiedział lekko, a jego twarz promieniała dumą.
Potem był wyjazd do Zakopanego na weekend. Spacerowaliśmy po Krupówkach, piliśmy grzane wino, a ja czułam się jak bohaterka filmu. Na chwilę zapomniałam, że jestem recepcjonistką z kliniki, która liczy grosze przy kasie w markecie.
Kupiłam sobie też nową torebkę – pierwszą markową rzecz, jaką miałam w życiu. Tomek sam mnie namówił:
– No weź, przecież ci się należy. Nie zawsze musisz wybierać najtańszą opcję.
Widziałam w nim nową energię. Jakby ta podwyżka otworzyła w nim coś, co przez lata było zamknięte. Chodził wyprostowany, opowiadał żarty, nawet częściej się do mnie przytulał.
A jednak gdzieś w tle pojawiały się pytania. Wydawaliśmy więcej, ale ja wciąż nie widziałam większych przelewów na naszym koncie. Wypłata wpływała taka sama jak dawniej. Gdy zapytałam o to mimochodem, Tomek tylko wzruszył ramionami.
– Wiesz, różnie księgują, pewnie dopiero od przyszłego miesiąca wejdzie.
Chciałam mu wierzyć. Naprawdę chciałam. Ale w środku zakiełkowała we mnie niepewność.
Opowiedziałam o tym Iwonie przy kawie.
– Nie wiem, może przesadzam, ale coś mi się nie klei – przyznałam cicho.
– A on ci pokazał nowy pasek wypłaty? – spytała bez ogródek.
– Nie… Ale przecież nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć… Chyba.
Nie było żadnej podwyżki
Był zwykły wieczór. Tomek wyszedł na spacer, a ja usiadłam do laptopa, żeby zapłacić rachunki. Zalogowałam się na nasze wspólne konto i… znów to samo: wpływ dokładnie taki jak zawsze. Ani grosza więcej. A przecież od tygodni żyliśmy jak na kredycie luksusu.
Zirytowana zamknęłam komputer i zaczęłam sprzątać stół. Wtedy zauważyłam otwarty folder z papierami Tomka. Leżało tam kilka wydruków. Z ciekawości zerknęłam. Najpierw zwykłe rachunki, a potem… harmonogram spłat pożyczki.
Serce mi zamarło. Wpatrywałam się w rubryki, w jego nazwisko, w kwotę, której wysokość przyprawiła mnie o zawroty głowy. Nie mogłam uwierzyć. To nie była pomyłka – to był kredyt. Tomek zaciągnął pożyczkę.
Kiedy wrócił, stałam już na środku pokoju z kartką w ręce.
– Co to jest? – zapytałam drżącym głosem.
Spojrzał i zbladł.
– To nic takiego. Ja… Pomogłem koledze – powiedział za szybko.
– Nie kłam – uniosłam głos. – Tu jest twoje nazwisko. To ty się zadłużyłeś.
– Monika, ja… – zaczął, ale urwał, spuścił głowę i usiadł na kanapie.
– Tomek, do cholery, ty naprawdę myślisz, że ja jestem ślepa? Nie ma żadnej podwyżki, prawda?! – wyrzuciłam z siebie, czując, jak wzbiera we mnie gniew i rozpacz.
Milczał. Nie próbował się już bronić. Poczułam, jak wszystko we mnie pęka. Nasze „nowe życie”, sushi, torebka, wyjazd… wszystko okazało się tylko bańką mydlaną, kupioną za cudze pieniądze.
– Jak mogłeś… – wyszeptałam. – Jak mogłeś mi to zrobić?
Tomek schował twarz w dłoniach i siedział cicho. A ja czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.
Wyznał, co się stało
Siedzieliśmy w ciszy. Ja wciąż z kartką w dłoni, on skulony, jakby nagle skurczył się o pół. W końcu podniósł głowę, a jego oczy były czerwone.
– Monika… ja nie chciałem robić ci przykrości – zaczął cicho. – Tylko… ja już nie mogłem patrzeć, jak ciągle sobie odmawiasz. Jak liczymy każdą złotówkę, jak siedzisz w domu i wzdychasz, kiedy koleżanki opowiadają o wakacjach.
– Myślisz, że to mnie uszczęśliwiło? Że sushi na kredyt to spełnienie moich marzeń? – przerwałam mu ostro.
Pokręcił głową, a po policzku spłynęła mu łza.
– Wiesz, co to znaczy być facetem i nie móc nic dać swojej żonie? – głos mu zadrżał. – Wracałem z pracy i czułem się nikim. Zawsze tylko „byle wystarczyło do pierwszego”. Chciałem, żebyś choć przez chwilę poczuła się jak ktoś… ważny. Żebyś się uśmiechnęła, a ja mógł pomyśleć: „to ja jej to dałem”.
– Tomek… – wyszeptałam, ale we mnie walczyły dwie emocje: współczucie i gniew.
– Ta pożyczka… – mówił dalej – to miała być inwestycja w nas. W nasze szczęście. Widziałem, jak wtedy śmiałaś się na Krupówkach, jak byłaś lekka, jakby nic cię nie przygniatało. Pomyślałem, że było warto. Nawet jeśli będę musiał spłacać to latami.
– Nie potrzebuję twoich prezentów – przerwałam mu, łapiąc się za głowę. – Potrzebuję prawdy.
– Ale ty… ty się wtedy tak cieszyłaś – powtórzył bezradnie.
Widziałam, jak bardzo chciał dobrze, a jednocześnie jak bardzo wszystko spaprał. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie – ja ze złością i rozczarowaniem, on z pustką w oczach.
Nagle dotarło do mnie, że ta cała iluzja nie wzięła się z chciwości, tylko z jego strachu, że nie jest dla mnie wystarczający.
Nie mogłam tego zapomnieć
Od tamtej rozmowy w naszym domu zapanował chłód. Spaliśmy osobno – ja w sypialni, Tomek na kanapie w salonie. Nie kłóciliśmy się, ale też nie rozmawialiśmy. Cisza, która wcześniej była naszym codziennym tłem, teraz zamieniła się w mur.
Wieczorami dzwoniłam do Iwony. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha.
– Jak mam mu znowu zaufać? – spytałam jednego wieczoru, kręcąc się nerwowo po kuchni.
– On zrobił to z dobrych pobudek – odpowiedziała ostrożnie – ale to nie znaczy, że to było dobre. Kłamstwo to kłamstwo.
– Właśnie… – westchnęłam. – Boję się, że on się znowu posunie do czegoś takiego. Że jak poczuje się bezwartościowy, to znów zacznie kombinować.
– I będziesz żyła z tykającą bombą zegarową w domu – dodała Iwona. – Zastanów się, Monika, czy chcesz tak żyć.
Jej słowa dźwięczały mi w uszach całą noc. Patrzyłam na sufit i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się przy Tomku bezpieczna. Może wtedy, gdy byliśmy jeszcze młodzi i wszystko wydawało się prostsze? A może nigdy?
Tomek próbował kilka razy nawiązać rozmowę. Podchodził, mówił: „Możemy pogadać?”, ale ja odwracałam wzrok. Nie byłam gotowa. Każde jego słowo brzmiało dla mnie jak kolejna półprawda.
W pracy też nie potrafiłam się skupić. Odbierałam telefony mechanicznie, uśmiechałam się do pacjentów, ale w środku czułam się zdradzona. Nie cieleśnie – emocjonalnie. On zabrał mi poczucie stabilności, które było jedynym fundamentem naszego życia. A teraz nawet tego nie miałam.
Straciłam coś na zawsze
Minęły tygodnie, a ja wciąż nie wiedziałam, co dalej. Z jednej strony patrzyłam na Tomka i widziałam człowieka zagubionego, zranionego przez własne poczucie niższości. Z drugiej – miałam w sobie złość, że zrobił ze mnie głupią, że karmił mnie iluzją, podczas gdy nasze „szczęście” było kupione na kredyt, którego spłata wisiała teraz nad nami jak miecz.
Czasem myślałam o tamtych chwilach – o sushi, o spacerze po Krupówkach, o torebce, którą tak dumnie nosiłam. Było w tym coś pięknego, bo naprawdę przez chwilę poczułam się wolna, jakbym wreszcie żyła pełnią życia. Ale to była bajka. Bajka, którą Tomek wymyślił i opłacił pożyczką.
A bajki mają to do siebie, że zawsze się kończą.
– Możemy to jakoś odbudować? – spytał mnie pewnego dnia, kiedy znów próbował ze mną rozmawiać.
Spojrzałam na niego i poczułam, że nie mam gotowej odpowiedzi. Może tak. Może nie. Zaufanie to delikatna rzecz – raz zniszczone, już nigdy nie będzie takie samo. Nie powiedziałam mu ani „tak”, ani „nie”. Tylko:
– Nie wiem, Tomek. Naprawdę nie wiem.
To była jedyna prawda, jaką potrafiłam mu wtedy dać. Może kiedyś nauczę się z tym żyć. A może odejdę. Dziś wiem tylko jedno – przez chwilę żyliśmy jak w bajce. Ale to była bajka na kredyt.
Monika, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dał mi tanie perfumy na imieniny, a ja spakowałam walizkę. Nie zniosę dłużej życia w biedzie”
- „Prowadzę życie na kredycie i nic nikomu do tego. Będę się martwić, jak w portfelu zabraknie mi gotówki”
- „Córka z rodziną miała zamieszkać u nas na chwilę, a żerują na nas już 2 lata. W końcu musiałam wystawić im rachunek”

