„Mąż dostał kalendarz adwentowy od koleżanki z pracy. Po trzecim okienku zrozumiałam, że to nie jest zwykły upominek”
„Zamknęłam się w łazience. Serce waliło mi jak szalone. Po raz pierwszy poczułam coś więcej niż zazdrość. Poczułam, że jestem nieistotna. Że ktoś obcy zna mojego męża lepiej niż ja”.

Nie wiem, kiedy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać tylko w trybie funkcjonalnym. „Masz mleko?”, „Zamkniesz okno?”, „Pamiętasz o wizycie u dentysty?”. Jakbyśmy byli współlokatorami z terminarzem. Mój mąż, Paweł, kiedyś był czuły, zabawny, obecny. Teraz siedział wieczorami przy komputerze, słuchawki na uszach, oczy wlepione w ekran. Nawet nie pytał, jak minął mi dzień. Może nie chciał słuchać odpowiedzi.
Starałam się to zrozumieć. Praca, zmęczenie, jesienna melancholia. Wmawiałam sobie, że to faza, że przeczeka, że znów będzie tak jak kiedyś. Ale to „kiedyś” stawało się coraz bardziej odległe. Pewnego dnia Paweł przyniósł do domu ogromny kalendarz adwentowy.
– Dostałem od koleżanki z pracy, Anety – rzucił, nie patrząc mi w oczy. – Podobno fajny.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten kalendarz otworzy nie tylko grudniowe okienka. Otworzy coś we mnie. Coś, co od dawna próbowałam trzymać na uwięzi – niepokój, który pachniał obcym zapachem. Zazdrość, której nie chciałam się przyznać. Strach, że Paweł, mój Paweł, należy już do innego świata.
Nie podobało mi się to
Zostawił go na komodzie w przedpokoju, jakby to była ulotka. Ciemnogranatowe pudełko z tłoczonymi złotymi cyframi i białym napisem: „Dla Ciebie, na każdy grudniowy poranek”.
– Miła ta Aneta, co?
– Miła. Zabawna. Taka trochę szalona – powiedział, jakby to była pogoda, a nie kobieta, z którą spędza większość dnia.
Zaczął się grudzień i mąż zaczął otwierać okienka. W pierwszym znalazł miniaturową saszetkę z jego ulubioną kolumbijską kawą. Taką, którą pijał tylko w weekendy, jak miał czas, żeby ją zaparzyć w swoim ukochanym dripperze. Zdziwił się, ale się ucieszył. Ja – tylko zadrżałam. Drugiego dnia był elegancki długopis. Trzecie okienko to zdjęcie z imprezy firmowej, gdzie podobno prawie nie było zdjęć. Wydrukowane. Starannie wycięte w kształcie serca. Uśmiechnięta Aneta i Paweł, z jego ręką gdzieś za jej plecami. Tylko ich dwoje.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Paweł spał odwrócony do ściany. Cicho wstałam, podeszłam do komody. Delikatnie dotknęłam zdjęcia. Wtedy po raz pierwszy poczułam ten żal, który drapie w gardle, choć próbujesz udawać, że go nie ma. To był niby tylko kalendarz adwentowy, ale wiedziałam, że to coś więcej.
Czułam niepokój
Zadzwoniłam do Klary. Nie żeby mi coś doradziła. Raczej po to, żeby usłyszeć to, czego bałam się sama sobie powiedzieć.
– To nic takiego, prawda? – zapytałam cicho.
– Julia. Błagam cię. Albo on się z nią bzyka, albo ona bardzo chce, żeby tak było – odpowiedziała bez zawahania. – I wiesz co najgorsze? Że ty się boisz zapytać, bo znasz odpowiedź.
Wieczorem Paweł otworzył czwarte okienko. Był tam bilet do kina. Na film, który tylko raz wspomniał – półgębkiem, gdzieś przy kolacji. „Fajnie by było kiedyś iść” – powiedział wtedy. Nie poszliśmy. A ona to zapamiętała.
Zamknęłam się w łazience. Serce waliło mi jak szalone. Po raz pierwszy poczułam coś więcej niż zazdrość. Poczułam, że jestem nieistotna. Że ktoś obcy zna mojego męża lepiej niż ja.
– Myślisz, że przesadzam? – spytałam Klarę przez telefon.
– Nie, myślę, że od dawna udajesz, że nie widzisz, co się dzieje.
Tego wieczoru ugotowałam kolację. Świece, wino, jego ulubiony makaron z masłem szałwiowym. Paweł zjadł, popił, wstał.
– Pyszne, ale muszę jeszcze coś dokończyć na laptopie – powiedział, wychodząc do drugiego pokoju.
Zostałam sama przy stole. Jak idiotka. Przy pustym talerzu i niepotrzebnych świecach. Jeszcze się nie odważyłam zapytać. Jeszcze nie byłam gotowa, żeby wiedzieć. Ale w środku już wiedziałam.
Chodziło o coś więcej
To był przypadek. Przynajmniej tak sobie powtarzałam. Paweł zostawił kalendarz otwarty na komodzie, jakby już nie musiał udawać, że go ukrywa. Z tyłu, między okienkami, coś wystawało – fragment papieru, którego wcześniej nie widziałam. Wyciągnęłam go. Zadrżała mi ręka, zanim przeczytałam.
„Nie mogę się doczekać Wigilii. Może w tym roku spędzimy ją razem… naprawdę razem?”
Nie było podpisu. Tylko litera „A.” na końcu. Nie musiałam się domyślać. „A.” jak Aneta.
Siedziałam z tą kartką w dłoni może pięć minut. Może godzinę. W końcu weszłam do salonu. Paweł siedział na kanapie, z nogami podciągniętymi, przeglądał coś na telefonie. Podniosłam rękę. Kartka lekko zadrżała w powietrzu.
– Kto to jest „A.”? – zapytałam. Cicho, ale stanowczo.
– Co ty znowu…? – zaczął, jakbyśmy mieli do czynienia z kolejną moją fanaberią.
– Znasz odpowiedź. I nawet nie próbujesz kłamać – przerwałam mu.
Milczał. Przełknął ślinę, jakby miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Spojrzał w podłogę. Siedział tak, jakby ktoś mu odciął dostęp do świata. I to było najgorsze – nie bronił się. Nie zaprzeczył. Wstałam. Ręce mi się trzęsły. Z trudem złapałam oddech. Wszystko dookoła – kanapa, zasłony, nawet ten cholerny kalendarz – zaczęło wydawać się obce. Moje małżeństwo właśnie pękło. I już wiedziałam – tego się nie da posklejać.
Mąż się przyznał
Siedział na kanapie, jakby nagle wszystko stało się cięższe. W końcu podniósł wzrok. Zmęczony. Nie wystraszony, nie zły – tylko pusty.
– Nie planowałem tego – powiedział w końcu. – To się po prostu… stało.
Zaśmiałam się. Krótko, sucho. Jakby ktoś we mnie pstryknął.
– Po prostu? Jak przeziębienie? To „po prostu” kosztowało nasze małżeństwo – syknęłam.
Paweł spuścił głowę.
– Było mi źle, Julia. Ty jesteś… dobra. Ale taka… przewidywalna. Wszystko na czas, wszystko kontrolowane. W domu cicho. Czasem czułem się, jakbyśmy żyli obok siebie, nie razem.
– Więc to moja wina? – wstałam, serce znowu waliło.
– Nie, nie mówię, że… – zaczął, ale już nie słuchałam.
Złapałam kurtkę. Buty. Nie zabrałam nic poza telefonem. Drzwi zamknęłam mocno – nie trzaskając, ale stanowczo. Zeszłam na dół, wyszłam w noc. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz. Usiadłam na przystanku. Czekałam na cokolwiek – autobus, koniec świata, albo chociaż sygnał, że to tylko zły sen.
Wykręciłam numer Klary. Gdy odebrała, nie powiedziałam nic. Tylko płakałam.
– Ju… jesteś tam?
– Mhm – udało mi się wykrztusić.
– Mam wolną sofę. I wino. Przyjeżdżaj – powiedziała tylko.
Wstałam i ruszyłam. Jedna rzecz była pewna – tej nocy nie wrócę do domu.
Musiałam się z nią spotkać
Stałam przed wejściem do biurowca – tej samej firmy, w której pracuje Paweł. Zimno przeszywało mnie na wskroś, ale nie cofnęłam się. Zapytałam w recepcji o Anetę – bez podnoszenia tonu, bez dramatu. Po pięciu minutach wyszła uśmiechnięta, spokojna.
– Julia, miło cię poznać „na żywo” – powiedziała z tą uprzejmością, która kłuła.
– Miło – odpowiedziałam cicho. – Wiedziałaś, że jest żonaty.
Aneta spuściła wzrok. Spojrzała na mnie chwilę, jakby czytała instrukcję obsługi emocji.
– Tak – powiedziała w końcu. – Wiedziałam też, że jest nieszczęśliwy.
– Nieszczęśliwy…? – powtórzyłam, a w moich oczach zapaliła się determinacja. – To nie usprawiedliwia romansu.
Zmarszczyła brwi.
– A czy ty go słuchałaś, zanim zaczęłam ja? – zapytała.
Zatrzymałam się.
– Nie… chyba nie – przyznałam cicho.
Jej usta drgnęły w lekkim uśmiechu, pełnym triumfu i smutku zarazem.
– To nie o wygraną tu chodzi – powiedziała cicho. – Chodzi o brak uważności. On szukał uwagi.
Zrobiłam krok w tył. Jej ton był zimny, ale nie wrogi.
– Nie chcę twojego partnera – dodała. – Wiem, że jego życie z tobą nie działało. Ale ja… ja byłam jego światłem, kiedy ty zgasłaś.
– Światłem? – wycedziłam.
– Tak. Potrzebował mnie.
Stałam tam przez moment, patrząc na nią. Wiedziałam, że to jej gra, a może jego wybór. Nie zrobiłam sceny. Nie podniosłam głosu. Odwróciłam się i poszłam. Za plecami słyszałam jej: „Opamiętaj się, Julia”.
W samochodzie zaczęłam płakać. Głośno. Deszcz zacinał w szybę. Kalendarz adwentowy leżał w przedpokoju. I wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.
Julia, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż całe życie mną sterował. Po jego śmierci córka chciała robić to samo, ale jej nie pozwoliłam”
- „Spadek z Danii spadł mi prosto z nieba. Gdy lądowałem na lotnisku w Kopenhadze, czułem, że kryje się za tym tajemnica”
- „Brat nigdy nie odwiedzał mamy, ale od razu po pogrzebie wziął się za sprzedaż jej majątku. Tylko jedną rzecz zataił”

