„Mąż dawał mi 300 zł na miesiąc, a na kochankę wydawał krocie. Mówił, że mam się cieszyć, skoro nie pracuję”
„– Jak możesz insynuować, że jestem skąpy? – zdenerwował się Filip pewnego wieczoru, gdy delikatnie wspomniałam, że kwota, którą mi przekazuje na utrzymanie domu, staje się niewystarczająca. – Ja ciężko pracuję na te pieniądze i chcę mieć pewność, że nie są roztrwaniane na niepotrzebne fanaberie”.

Miałam 32 lata, gdy zostałam mężatką. Wcześniejsze lata poświęciłam całkowicie opiece nad moją ukochaną babcią i schorowanym dziadkiem. Jako dyplomowana terapeutka zajęciowa posiadałam wiedzę i umiejętności, które pozwalały mi im pomagać w codziennych zmaganiach. Opieka nad nimi nie była dla mnie obowiązkiem, lecz wyrazem głębokiej miłości i oddania. Każdy dzień spędzony u ich boku, mimo trudności, napełniał moje serce radością i poczuciem spełnienia. Ich uśmiechy były dla mnie największą nagrodą.
Czułam się samotna
Gdy odeszli, w moim życiu zapanowała przejmująca pustka. Poczułam się jak ptak bez gniazda, zagubiona w świecie. Dom wypełniła cisza, a wspomnienia, choć cenne, wywoływały ból. Straciłam swój życiowy cel. Niedługo po ich śmierci skontaktowała się ze mną dawna znajoma z czasów studiów, Renata, która pracowała w nowoczesnym centrum odnowy biologicznej specjalizującym się w rehabilitacji neurologicznej.
– Słuchaj – powiedziała Renata łagodnym tonem – mamy wolne stanowisko. Wiem, że masz ogromne doświadczenie w opiece nad osobami starszymi, przez lata zajmowałaś się swoimi dziadkami. Nasza kierowniczka szuka właśnie kogoś z takim doświadczeniem. Myślę, że idealnie byś do nas pasowała.
Po krótkim namyśle przyjęłam propozycję Renaty. Praca w nowym miejscu, choć wymagająca, dawała mi poczucie, że znów jestem potrzebna. Kontakt z pacjentami, obserwowanie ich postępów, przynosiły mi satysfakcję, choć tęsknota za dziadkami wciąż była obecna. Moje zarobki pozwalały mi na niezależność, a atmosfera w pracy była bardzo przyjazna.
Jedną z moich pacjentek była starsza, lecz pełna życia pani Helena. Po przebytym incydencie neurologicznym wymagała intensywnej terapii. Codziennie odwiedzał ją wnuk, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych włosach i ciepłym uśmiechu. Filip od razu zwrócił moją uwagę. Jego troskliwość o babcię, uprzejmość i poczucie humoru sprawiły, że zaczęłam o nim myśleć częściej niż powinnam. Wydawało mi się, że i ja nie jestem mu obojętna, bo podczas wizyt u pani Heleny często zaglądał do sali terapii zajęciowej, nawiązywał ze mną kontakt wzrokowy i zamieniał kilka przyjaznych słów.
Połączyła nas jego babcia
Z każdym jego spojrzeniem moje serce przyspieszało. Czułam, że rodzi się we mnie coś więcej niż tylko zawodowa sympatia. Jego obecność rozjaśniała mój dzień, a każda rozmowa z nim sprawiała mi ogromną przyjemność. Pani Helena, mimo swoich problemów zdrowotnych, była osobą niezwykle inteligentną i spostrzegawczą. Nie umknęło jej moje zainteresowanie jej wnukiem. Kiedy poczuła się lepiej i mogła wrócić do domu, zaprosiła mnie na popołudniową herbatę. Zazwyczaj unikałam prywatnych spotkań z pacjentami, aby nie narażać się na nieprofesjonalne komentarze. Jednak ciekawość i nadzieja na ponowne spotkanie z Filipem były silniejsze niż moje zawodowe zasady.
Poszłam na to spotkanie z bijącym sercem. Moje oczekiwania zostały spełnione. Filip również tam był. Rozmawialiśmy długo, śmialiśmy się i odkrywaliśmy wspólne pasje. Nasza znajomość rozwijała się naturalnie i szybko. Po kilku miesiącach znajomości zaręczyliśmy się, a osiem miesięcy później wzięliśmy ślub. Niedługo potem powitaliśmy na świecie naszego syna, Kacpra. Właśnie wtedy w naszym związku zaczęły pojawiać się pierwsze, subtelne zmiany, których początkowo nie potrafiłam nazwać. To było jak z obrazem, na który patrzymy codziennie. Z początku nie dostrzegamy, że kolory bledną, a kontury się zacierają. Dopiero po pewnym czasie stajemy zdziwieni i zastanawiamy się, kiedy to się stało.
Mój mąż, Filip, był z zawodu grafikiem komputerowym. Zawsze marzył o własnym studiu projektowym. Dzięki mojemu wsparciu finansowemu, pochodzącemu z oszczędności i niewielkiego spadku po dalekiej krewnej, jego marzenie stało się rzeczywistością. Filip również zainwestował w ten projekt swoje dotychczasowe zaskórniaki. Od momentu otwarcia studia w naszej relacji zaczęły narastać drobne nieporozumienia. Filip przejął odpowiedzialność za domowe finanse. Ja mu zaufałam i nie kwestionowałam jego decyzji. Kiedy jego firma zaczęła przynosić stabilne dochody, zasugerował, że lepiej będzie, jeśli skupię się na opiece nad Kacprem i prowadzeniu domu, argumentując to brakiem sensu mojej pracy za stosunkowo niewielkie pieniądze.
Nie oponowałam. Macierzyństwo było dla mnie priorytetem. Chciałam w pełni poświęcić się synowi i stworzyć mu ciepły, bezpieczny dom. Zgodziłam się, nie przewidując konsekwencji tej decyzji.
Wydzielał mi każdy grosz
Z czasem Filip zaczął mi wyznaczać miesięczny budżet na życie. Pochłonięta opieką nad Kacprem, nie zauważyłam, jak mój mąż staje się coraz bardziej zdystansowany i mniej zaangażowany w nasze codzienne życie. Nie dostrzegłam, że oczekuje ode mnie szczegółowych raportów z każdego wydanego grosza.
– Jak możesz insynuować, że jestem skąpy? – zdenerwował się Filip pewnego wieczoru, gdy delikatnie wspomniałam, że kwota, którą mi przekazuje na utrzymanie domu, staje się niewystarczająca. – Ja ciężko pracuję na te pieniądze i chcę mieć pewność, że nie są roztrwaniane na niepotrzebne fanaberie, rozumiesz?
Wtedy po raz pierwszy usłyszałam z jego ust sformułowanie: „moje pieniądze”. Wcześniej nigdy nie myślałam o naszych finansach w ten sposób. „Moje”, „twoje” – przecież stanowiliśmy jedność, wszystko powinno być wspólne. Nie chciałam wywoływać kłótni, więc ugryzłam się w język.
Zawsze ceniłam harmonię w naszym związku. Jeśli Filip wyrażał niezadowolenie, natychmiast starałam się załagodzić sytuację. W efekcie mój mąż utwierdził się w przekonaniu o swojej nieomylności. I tak, kwestie finansowe stały się głównym zarzewiem konfliktów w naszym małżeństwie. Innych problemów nie było, ponieważ Filip przestał okazywać mi zainteresowanie i czułość. Nasza relacja sprowadzała się do formalności i rozliczeń. Nie mogę zaprzeczyć, że rozpieszczał Kacpra. Kupował mu drogie zabawki i markowe ubrania. Na zewnątrz nadal tworzyliśmy obraz szczęśliwej rodziny. Na przykład często komplementował mój wygląd. Dlatego co miesiąc wręczał mi niewielką sumę na drobne wydatki związane z moim wyglądem.
Bądźmy realistami, za te pieniądze niewiele mogłam kupić. Kiedyś wspomniałam, że przydałaby mi się nowa torebka. Filip kupił mi ją, ale przez następne dwa miesiące nie otrzymałam żadnych dodatkowych środków na wyjście do kosmetyczki.
Kontrola była coraz większa
– Nie rozumiem, dlaczego nie płacisz kartą? – mówił z irytacją w głosie. – Miałbym wtedy bieżący wgląd w to, na co idą moje pieniądze.
– Ale na lokalnym bazarku, gdzie kupuję świeże owoce i warzywa, nie ma terminali – tłumaczyłam z cierpliwością. – Sprzedawcy by się zdziwili, gdybym chciała zapłacić kartą za kilka jabłek.
– Ten ekologiczny proszek do prania kosztował cię o dwadzieścia procent więcej niż ten zwykły, który widziałem w supermarkecie online – narzekał, przeglądając paragon.
– Ale ten ekologiczny jest bardziej wydajny i nie zawiera szkodliwych substancji! – broniłam swojego wyboru. – Czasami warto zapłacić więcej za jakość!
Filip jednak nie chciał słuchać moich argumentów. Coraz częściej dochodziło do kłótni o moje „nierozważne” wydawanie jego pieniędzy. Czułam się sfrustrowana i upokorzona. Kiedy Kacper zaczął chodzić do szkoły, postanowiłam wrócić do pracy. W domu zapanowała napięta atmosfera. Nieustannie słyszałam wyrzuty, że w kluczowym okresie rozwoju Kacpra (wchodził właśnie w burzliwy okres dorastania) ja go zaniedbuję, że dom przestał mnie interesować i że kariera zawodowa przewróciła mi w głowie. No i co powiedzą znajomi i rodzina, gdy żona tak dobrze prosperującego przedsiębiorcy zacznie pracować na etacie.
– Chcesz mieć własne pieniądze? – zapytał z sarkazmem Filip pewnego dnia. – Dobrze, rozumiem twoją ambicję. W takim razie do tej puli na „drobne wydatki” będę ci co miesiąc dodawał symboliczną kwotę. Będziesz zadowolona?
Odpowiedziałam mu, żeby sobie darował tę swoją „wspaniałomyślność”. Nasza kłótnia była tak gwałtowna, że aż jego matka, która z nami mieszkała, wyszła z pokoju i poprosiła, żebyśmy mówili ciszej, bo nie może się skupić na lekturze, a sąsiedzi z pewnością już wszystko słyszą. Kilka dni później otrzymałam anonimową wiadomość ze zdjęciem. Na fotografii Filip wychodził z eleganckiego apartamentowca. Z dołączonego opisu wynikało, że od początku naszego małżeństwa spotyka się z inną kobietą. Ze swoją „prawdziwą miłością”.
Dałam mu popalić
Okazało się, że jego dominująca i kontrolująca matka wywierała na niego presję, aby ożenił się ze mną. Dzięki temu miała w domu bezpłatną opiekunkę. Byłam wstrząśnięta. Mimo wszystko kochałam Filipa. Byłam przekonana, że jestem dla niego i jego matki kimś więcej niż tylko osobą do pomocy. Niestety, gorzko się rozczarowałam. Oboje mnie wykorzystali. To odkrycie zadało mi ogromny ból.
Kiedy w końcu otrząsnęłam się z rozpaczy i gniewu, podjęłam decyzję. Dość! Nie pozwolę się tak traktować! Spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się z Kacprem do małego mieszkania po mojej zmarłej ciotce, które wcześniej wynajmowałam, a czynsz oddawałam Filipowi. Umówiłam się na spotkanie z prawnikiem i złożyłam pozew o rozwód. Filip groził mi, że jeśli nie wycofam pozwu i nie wrócę do domu jako posłuszna żona, to zniszczy mi życie. Nie brałam jego gróźb poważnie.
Zatrudniłam doświadczonego adwokata. Podczas rozprawy sądowej Filip usłyszał, że przez lata naszego małżeństwa stosował wobec mnie przemoc ekonomiczną. Ja natomiast zrozumiałam, że byłam ofiarą, czego wcześniej nie potrafiłam nazwać. Sąd orzekł, że cały majątek „mojego” męża zostanie podzielony na dwie równe części, biorąc pod uwagę mój wkład finansowy w założenie jego firmy.
– Ale to ja zbudowałem ten biznes! To ja ciężko pracowałem na jego sukces! – krzyczał Filip, nie kryjąc wściekłości.
– To prawda, panie Filipie – stwierdziła spokojnie sędzia – ale w tym samym czasie pańska żona dbała o dom i wychowywała waszego syna. Każde z was wniosło do tego związku swój wkład i każde ma prawo do sprawiedliwego podziału majątku. Na szczególne potępienie zasługuje natomiast forma kontroli finansowej, jaką pan stosował wobec swojej żony.
– Ale ja nigdy jej nie uderzyłem! – jęknął Filip.
– Ograniczanie dostępu do pieniędzy i kontrolowanie każdej wydanej złotówki to również forma przemocy! – oznajmiła sędzia. – Z jednej strony nie dzielił się pan z żoną swoimi dochodami w sprawiedliwy sposób, a z drugiej wydawał pan pieniądze na osobę, która nie miała żadnego udziału w budowaniu tego majątku.
Wróciłam do pracy jako terapeutka zajęciowa, choć nie muszę tego robić z powodów finansowych. Kocham moją pracę i uczę Kacpra, aby nigdy nie oceniał ludzi na podstawie ich statusu materialnego. Chcę, by zrozumiał, że w życiu liczą się inne wartości: szacunek, empatia i miłość.
Justyna, 40 lat
Czytaj także:
- „Ktoś ukradł mi kartę do bankomatu i żył sobie na mój koszt. Nogi się pode mną ugięły, gdy zobaczyłam twarz złodzieja”
- „Teść ciągle mnie upokarzał, bo pożyczył mi pieniądze. Musiałem spłacić ten dług, choć wiele mnie to kosztowało”
- „Poświęciłam całe życie pracy, a zostałam z wielką pustką. Miało być pięknie, jest fatalnie”

