„Mąż dał mi prezent, mówiąc, że to moje ulubione perfumy. Musiał mnie z kimś pomylić, bo nie znoszę arabskich zapachów”
„– Ty chyba żartujesz – odsunęłam perfumy jak truciznę. – Ja ci milion razy mówiłam, że nie znoszę takich woni. Mdli mnie od nich. Zawsze używałam lekkich, kwiatowych zapachów. Nawet jednego arabskiego nigdy nie miałam”.
.

- Redakcja
Wszystko zaczęło się od prezentu – z pozoru niewinnego, wręcz romantycznego gestu. Mój mąż wrócił do domu z małym, eleganckim pudełkiem przewiązanym złotą wstążką. Miał minę, jakby właśnie spełnił największe moje marzenie. „Twoje ulubione”, powiedział z uśmiechem, a ja już wtedy poczułam niepokój. Bo ja doskonale wiedziałam, że to nie był mój zapach. Nie cierpię ciężkich, arabskich nut. A jednak on był przekonany, że tak właśnie pachnę. Czyli kto inny musiał mu się z tym kojarzyć. I wtedy zaczęłam się zastanawiać: z kim on mnie pomylił? I dlaczego?
Pachnący początek kłótni
– Proszę, kochanie. Dla ciebie – powiedział, wyciągając z torby błyszczące pudełko. – Wiem, że uwielbiasz te perfumy.
Siedziałam właśnie w kuchni, próbując doprawić sos do makaronu, gdy postawił flakonik tuż obok deski do krojenia. Spojrzałam na niego, potem na opakowanie. Czarny kartonik ze złotymi ornamentami, egzotyczna nazwa z końcówką „oud”. I już wiedziałam, że coś tu jest nie tak.
– Co to? – zapytałam ostrożnie, choć odpowiedź była oczywista.
– No perfumy. Twoje ulubione. Mówiłaś kiedyś, że uwielbiasz arabskie zapachy, no to kupiłem.
– Ja? – uniosłam brew. – Arabskie?
– No tak… Tamten taki z kadzidłem i czymś jeszcze. Mówiłaś, że pachnie jak marokański targ.
– Ty chyba żartujesz – odsunęłam perfumy jak truciznę. – Ja ci milion razy mówiłam, że nie znoszę takich woni. Mdli mnie od nich. Zawsze używałam lekkich, kwiatowych zapachów. Nawet jednego arabskiego nigdy nie miałam.
Mój mąż zamilkł. Widać było, że próbuje się z tego jakoś wybronić, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Jego pewność siebie zgasła, zastąpiona konsternacją. A ja tylko patrzyłam i czekałam. Bo jeśli to nie był prezent dla mnie… to dla kogo? Albo gorzej – jeśli był ze mną pomylony, to z kim mnie pomylił? I jak można tak się pomylić, będąc z kimś prawie dwadzieścia lat?
To nie moja nuta
Postawiłam perfumy na blacie i cofnęłam się o krok, jakbym miała się zaraz o nie poparzyć. Mąż stał wciąż z tą samą, niepewną miną, a ja czułam, jak coś się we mnie zbiera. Nie tylko rozdrażnienie. Podejrzliwość.
– Naprawdę uważasz, że to ja lubię takie zapachy? – zapytałam już ciszej. – Że ja noszę coś, co pachnie jak sklep z kadzidłami?
– Może pomyliłem nazwy... – próbował się uśmiechnąć. – Wiesz, one wszystkie takie egzotyczne. Oud, amber, mirra, coś w tym stylu. Może źle zapamiętałem?
– Nie. Ty nie zapamiętałeś źle. Ty zapamiętałeś czyjś gust. Tylko nie mój – odpowiedziałam, krzyżując ręce.
Wiedziałam, że nie jestem szaloną zazdrośnicą. Ale znałam swoje upodobania. I znałam go – przynajmniej tak mi się wydawało. On nigdy nie kupował niczego przypadkiem. Wszystkie jego prezenty zawsze były przemyślane, dopasowane. I zawsze trafiał. Aż do teraz.
– To może pani w drogerii mi coś poleciła – machnął ręką, udając, że nie przywiązuje do tego wagi. – No przecież nie testowałem wszystkich zapachów.
– Nie wierzę ci – rzuciłam i w tej jednej chwili naprawdę w to uwierzyłam.
Coś się nie zgadzało. Albo podsłuchał kiedyś jakąś kobietę, mówiącą o ulubionym zapachu. Albo – co gorsze – już kupował te perfumy wcześniej. Tylko nie dla mnie.
A wtedy w głowie zaświtało mi pierwsze nazwisko.
– Aśka z jego pracy… – mruknęłam do siebie.
Zdradliwa nuta
Przez kolejne dni ten flakon stał na półce w łazience jak wyrzut sumienia. Nie rozpakowałam go. Nie chciałam. Zresztą sam zapach wylewał się jakby przez opakowanie – duszący, intensywny, wypełniający łazienkę przy każdym przejściu obok. Oud, piżmo, jakieś przyprawy… Wszystko, czego nie cierpię.
Mąż udawał, że sprawy nie ma. Żadnych prób rozmowy, żadnego „przepraszam”. Za to bardziej niż zwykle chodził wokół mnie na palcach. Gotował obiady, sam zaproponował zakupy, raz nawet przyniósł mi ciastka z tej cukierni, gdzie zawsze mam ochotę wejść. Tyle że teraz to wszystko było sztuczne. Nienaturalne. Jakby chciał coś zamazać.
A ja grzebałam. Po cichu, metodycznie. Przeszukałam jego szufladę w komodzie, tę, w której trzymał gwarancje, jakieś kable i inne męskie bzdury. I bingo – znalazłam paragon.
Data: tydzień wcześniej. Sklep z luksusowymi perfumami. Nazwa: ten sam zapach, który teraz stał w naszej łazience. Ale coś było nie tak. Na odwrocie paragonu widniała żółta karteczka z długopisem wypisanym numerem. Kobiecym pismem. Pochyłe litery, pełne serduszka nad „i”. I podpis: „Aśka”.
Serce mi stanęło. Wróciłam do kuchni, a flakon wzięłam ze sobą. Gdy mąż wrócił z pracy, czekałam już przy stole. Patrzył na mnie zdziwiony, kiedy bez słowa przesunęłam w jego stronę buteleczkę perfum i karteczkę.
– No to może teraz powiesz mi, komu one się naprawdę podobają?
Niepokojące tropy
Nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się w karteczkę jak w zaklęcie, które miało go teleportować gdziekolwiek indziej niż tu, naprzeciw mnie. W końcu wyjąkał:
– To... nie jest to, co myślisz.
– Zaskocz mnie, naprawdę – powiedziałam, opierając łokcie o stół. – Wytłumacz mi, dlaczego kobieta o imieniu Aśka zostawia ci swoje perfumy z liścikiem?
– Nie zostawiła. To... ja kupiłem perfumy, a ona tam pracuje. Po prostu dała mi ten numer, żeby… no wiesz… jakbym chciał coś jeszcze kupić. Doradzała mi. – mówił szybko, za szybko.
– Serduszko nad „i”? – uniosłam brew.
– Może flirtowała. Skąd mam wiedzieć? To nie moja wina.
Zamilkłam. A on myślał, że właśnie w tym milczeniu znajdzie ocalenie. Ale nie. Bo prawda była taka, że ja już nie szukałam potwierdzenia zdrady. Ja szukałam potwierdzenia, że jeszcze warto nam ufać. Że się nie pogubiliśmy zupełnie.
– To nie pierwszy raz, prawda? – zapytałam cicho.
Zbladł. Nie musiał nic mówić. Nie wiem, co bolało bardziej – myśl, że mnie zdradził, czy że pomylił mój zapach z jej. Że gdy myśli o mnie, czuje jej perfumy. Że przyniósł mi flakon, który miał ją przypominać. To nie był przypadek. To był gest, który tylko potwierdził, jak bardzo mnie w nim już nie ma.
To nie ten adres
Wstałam od stołu i zaczęłam chodzić po kuchni, byleby nie stać w miejscu. Bo jeśli się zatrzymam, to wszystko mnie zaleje. Złość. Żal. Upokorzenie. A on siedział, jakby nie wiedział, co dalej. Jakby ten teatr właśnie się skończył, a on zapomniał, że ja nie jestem publicznością. Jestem tą, którą właśnie zdeptał.
– Powiedz mi jedno – odwróciłam się do niego. – Czy przynajmniej próbowałeś się powstrzymać?
– To nie tak, jak myślisz... – zaczął znowu.
– Niech zgadnę – przerwałam mu. – To tylko flirt. Przypadek. Głupota. Wszyscy to robią. Aśka jest zabawna, młodsza, pachnie jak „marokański targ” i ty tylko się „zaprzyjaźniłeś”?
Zamilkł. To był pierwszy raz, kiedy nie próbował się tłumaczyć. Może wiedział, że już nie ma sensu. A może właśnie po raz pierwszy poczuł, co naprawdę zrobił.
– Ja nie jestem idiotką – powiedziałam, spokojniej. – Nie chodzi tylko o perfumy. Chodzi o to, że pomyliłeś mnie z kimś innym. Z kobietą, która pachnie, mówi, porusza się inaczej. Ale to nie jestem ja. I chyba nigdy nią nie byłam.
Zamknęłam perfumy w szafce. Dla siebie, nie dla niego. Żeby codziennie przypominały mi, że jeśli ktoś ci mówi to dla ciebie, a ty masz wrażenie, że to prezent dla obcej kobiety – to znaczy, że nią dla niego już jesteś.
Zapach mówi więcej niż słowa
Nie zrobiłam żadnej sceny. Nie wyrzuciłam go z domu, nie wrzeszczałam, nie płakałam na cały blok. Byłam zmęczona. Zbyt zmęczona, żeby walczyć o coś, co zaczęło gnić od środka, zanim jeszcze zorientowałam się, że coś w ogóle nie gra. I może to było najgorsze – że nie zauważyłam wcześniej. Albo nie chciałam zauważyć.
On przez jakiś czas próbował się starać. Kupował kwiaty, rezerwował stoliki w restauracjach, robił z siebie tego samego faceta, w którym się zakochałam. Ale to już nie miało znaczenia. Każdy jego gest pachniał jak tamte perfumy – obco, nie na moją skórę. Zamówiłam w końcu swoje ulubione. Te lekkie, kwiatowe. Rozpyliłam je rano na nadgarstkach i poczułam się sobą. Wreszcie. Znów. Jakby coś mi wróciło – nie jego miłość, nie przeszłość – ale ja sama.
W szafce, głęboko z tyłu, wciąż stoi tamten flakon. Nie wyrzuciłam go. Może kiedyś w końcu to zrobię. A może nie. Nie trzymam go z sentymentu. Trzymam go jak pamiątkę po czymś, co umarło szybciej, niż zdążyłam się pożegnać. Bo czasem nie trzeba kochanki w łóżku, żeby wiedzieć, że ktoś już nie jest z tobą. Wystarczy, że spojrzy ci w oczy i kupi ci zapach, który kocha inna kobieta.
Iwona, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje dzieci nie zasługują na spadek po mnie. Mam mnóstwo pieniędzy i najwyżej wezmę je do grobu”
- „Zdradziłam chłopaka z jego przyjacielem. Miał być szał ciał, a wyszedł wstyd i rozczarowanie”
- „Po 15 latach mój mąż stwierdził, że szczęścia poszuka gdzie indziej. Nasze małżeństwo nie miało dla niego znaczenia”

