Reklama

Nie wiem, czy jeszcze wierzę w święta. W magię grudnia, w to, że coś się może zmienić tylko dlatego, że pachnie piernikiem i świerkiem. Kiedyś to był mój ulubiony czas – robiłam najładniejsze kartki świąteczne w klasie, piekłam z mamą pierniczki, ubierałam choinkę nawet dwa tygodnie za wcześnie, bo nie mogłam się doczekać tego błysku lampek w ciemnym pokoju. Ale od kilku lat – odkąd między mną a Bartkiem zaczęło się psuć – grudzień też przestał być magiczny.

Pracuję zdalnie jako koordynatorka projektów w agencji reklamowej. Mam męża, którego coraz trudniej mi rozpoznać, i córkę, dla której udajemy normalność. Oliwka ma sześć lat i kocha nas bezwarunkowo – czasem mam wrażenie, że za bardzo, jakby przeczuwała, że to wszystko jest kruche.

Dopadła nas rutyna

Kiedyś byliśmy z Bartkiem jak najlepsi przyjaciele. Pół nocy gadaliśmy o filmach, dzieliliśmy się jedną kanapką z serem żółtym i papryką. Potrafił mnie rozśmieszyć w środku kłótni. Wpadaliśmy razem w głupawkę przy śniadaniu. A teraz? Odkąd Oliwka poszła do przedszkola, coraz częściej mam wrażenie, że nie wiem, z kim mieszkam. Jakby coś się między nami skończyło, ale nikt nie miał odwagi tego powiedzieć na głos.

Dlatego tak mnie zdziwił ten kalendarz adwentowy. Leżał na kuchennym blacie, owinięty w papier z reniferami. Po długim czasie chłodu i milczenia – drobny, słodki gest. Pomyślałam wtedy naiwnie: może chce zawalczyć. Może coś się w nim ruszyło. Może grudzień jednak przynosi cuda. Jeszcze nie wiedziałam, że w tym kalendarzu nie czeka na mnie czekoladka, tylko koniec. I że za którymś okienkiem znajdę coś, czego nie zapomnę do końca życia.

Nie było już czułości

– Patrz, mamo, dzisiaj miś! – zawołała Oliwka z buzią ubrudzoną czekoladą, pokazując miniaturowego niedźwiadka wyjętego z okienka numer dwa. – A jutro może będzie serduszko!

– Albo śnieżynka – uśmiechnęłam się, próbując zignorować obojętność Bartka, który właśnie siorbał kawę, nie podnosząc wzroku znad ekranu telefonu.

– Dobra kawa? – zapytałam, jakby od niechcenia.

– Mhm – mruknął tylko, wciąż scrollując coś w telefonie.

– Wiesz, ten kalendarz... Fajny pomysł. Cieszę się, chociaż Oliwka odkrywa okienka za mnie – zaśmiałam się.

– Mogłem jej dać osobny – rzucił i odstawił kubek.

Patrzyłam na niego przez chwilę, jak wciąga kurtkę i sprawdza kieszenie. Jeszcze niedawno zostawał na śniadanie, teraz zawsze mu się spieszy. Oliwka nawet nie zauważa, że całe dnie go nie ma. Ja zauważam aż za bardzo.

– Wracasz dzisiaj wcześnie? – zapytałam, nie patrząc mu w oczy.

– Zobaczę, mam sporo roboty.

– Jasne.

– Buziak! – Oliwka wspięła się na palce, a on pochylił się i pocałował ją w czółko.

Na mnie nie spojrzał. Wpatrzona w talerz z niedojedzoną jajecznicą, czułam ciężar w piersi, jakby ktoś mnie powoli rozciągał od środka. Tyle niedopowiedzianych słów. Tyle ciszy. Tyle... obcości. Zawsze myślałam, że jak ludzie się oddalają, to jakoś to widać. Kłócą się, trzaskają drzwiami, obrażają. U nas po prostu... wszystko ucichło. Tylko ten kalendarz wydał mi się jakimś pomostem. Może naiwnie się łudziłam. Może chciałam uwierzyć, że jeszcze można nas uratować.

Nie byłam podejrzliwa

– No co ty, kalendarz? Od Bartka? – Marta parsknęła do telefonu.

– Nie bądź złośliwa – zaśmiałam się cicho. – Po prostu... zrobił coś miłego. Dawno nie robił.

– Albo poczuł się winny – mruknęła. – Nie wiem, Ewelina. Nie ufam mu.

Westchnęłam i przysunęłam nogi pod koc. Oliwka oglądała bajkę, a ja próbowałam nie myśleć o tym, co Marta sugeruje.

– Wiesz, może przesadzasz. Nie każdy gest musi oznaczać coś złego.

– Nie każdy – przyznała. – Ale każdy gest, który pojawia się znikąd po miesiącach lodowatej ciszy, coś znaczy. A u was przecież... jest dziwnie. No powiedz sama.

Zamilkłam. Nie chciałam tego mówić głośno, ale miała rację. Od miesięcy między mną a Bartkiem nie było dotyku. Czułości. Nawet rozmów. Tylko obowiązki i milczenie. Jakbyśmy byli współlokatorami z dzieckiem do ogarnięcia.

– Przestań. Daję mu kredyt zaufania. Jeszcze. – W moim głosie nawet ja sama usłyszałam nutę niepewności.

– Tylko nie bądź ślepa, Ewelina – powiedziała Marta, zanim się rozłączyła.

Zostałam z jej słowami, które dźwięczały mi w głowie jeszcze długo po zakończonej rozmowie. I choć chciałam je zignorować, coś we mnie drgnęło. Niepokój. Instynkt. Taki cichy, ale uparty. Bo może ten kalendarz był początkiem czegoś nowego. Albo końcem.

Byłam w szoku

W Mikołajki Oliwka od rana podskakiwała po mieszkaniu z misiem w jednej ręce i skarpetą z czekoladkami w drugiej. Ja – w szlafroku, z kubkiem kawy – próbowałam ogarnąć rzeczywistość przed pracą.

Mamusiu, mogę dziś sama otworzyć? – zapytała z błyskiem w oczach, wskazując na kalendarz.

– Jasne, tylko nie podwójnie – uśmiechnęłam się. – Numer sześć, pamiętaj.

Ale kiedy otworzyła kartonowe okienko, zawołała mnie szybko.

– Mamusiu, nie ma czekoladki.

– Pokaż kochanie.

Podeszłam do niej i zamarłam. Z okienka wypadła obrączka mojego męża i złożona karteczka.

– Idź kochanie się ubierać.

Gdy córka poszła, rozprostowałam kartkę i zamarłam.

„Ewelina, nie potrafię dłużej żyć w kłamstwie. Próbowałem, naprawdę. Ale to nie ma sensu. Nie kocham cię. Chcę rozwodu. Przepraszam, że w ten sposób, ale nie miałem odwagi powiedzieć ci tego w oczy.”

W jednej chwili zrobiło mi się duszno. Usłyszałam tylko własny oddech – płytki, szybki. Wpadłam do salonu, trzymając kartkę jak dowód zbrodni.

– Bartek?! Co to ma być?! – krzyknęłam, nie panując już nad sobą.

On, stojąc przy drzwiach, jakby czekał, jakby wiedział... Spojrzał na mnie tylko przelotnie.

– Chciałem to zrobić bez scen – powiedział.

– W kalendarzu adwentowym, Bartek?! Chciałeś mi łagodnie przekazać, że rozwalasz nam życie?! – krzyknęłam.

– Myślałem, że to lepsze niż rozmowa...

– Ty tchórzu...

W tamtej chwili czułam się jak śmieć. Jak nikomu niepotrzebna figurka do kompletu, która już się znudziła. I nienawidziłam go tak, jak kiedyś kochałam.

To bolało

– I on naprawdę schował obrączkę w kalendarzu?! – Marta aż zakryła usta dłonią. – Boże, Ewelina, to... to się nie mieści w głowie.

Nie odpowiedziałam. Siedziałam na podłodze z kubkiem zimnej herbaty, której nawet nie spróbowałam. Oliwka była u mojej mamy. A Marta to jedyna osoba, do której mogłam po tym wszystkim zadzwonić. Jedyna, która nie zapytała „a może przesadzasz?”.

To jakiś koszmar, nie? – wyszeptałam. – Może zaraz się obudzę. I będzie tylko głupia czekoladka w tym okienku. Albo pustka. Ale nie obrączka. Nie list jak z taniej telenoweli.

– To nie koszmar, tylko draństwo – rzuciła Marta. – Nie miał jaj, żeby powiedzieć ci to w oczy, więc wrzucił ci rozwód między pierniczki i gwiazdki.

Zaczęłam płakać. Ryczałam jak dziecko. Jak kobieta, której właśnie odebrano coś, w co tak kurczowo wierzyła, choć wszyscy wokół już dawno przestali.

– Przysięgał mi, Marta. Przy ołtarzu, przy Oliwce, przy mnie. Że cokolwiek się stanie, będziemy razem. Że wszystko przetrwamy.

Zwinęłam się w kłębek, czułam się pusta. A przecież jeszcze tydzień temu chciałam w to wierzyć. W nas. W niego. A teraz?

Chciałam znać powód

Zebrałam się na rozmowę dopiero wieczorem. Bartek siedział na kanapie, jakby nic się nie stało. Jakby nie rozjebał mi życia przedświątecznym gadżetem z czekoladą.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, stawiając torbę na podłodze. Głos miałam suchy, bezbarwny. Jakby wypłakane godziny zdarły mi struny.

– Wiem – westchnął. – Chcę, żebyś zrozumiała…

– Nie chcę rozumieć. – Przerwałam mu ostro. – Chcę wiedzieć dlaczego.

Przesunął się niespokojnie, splótł dłonie. Jak chłopiec przyłapany na kradzieży lizaka.

Nie ma innej kobiety. – Zaczął monotonnym tonem. – Po prostu… między nami wszystko wygasło. To się wypaliło. Nie czuję tego już. Od dawna.

– I dlatego wrzuciłeś mi rozwód w kalendarzu? – głos mi zadrżał. – Tak się nie kończy małżeństwa.

– Nie chciałem robić scen. Wiesz, jak Oliwka reaguje na kłótnie…

– Czyli to JA miałam cicho otworzyć okienko i po prostu przyjąć to do wiadomości? Bez pytań? Bez krzyku?

Zacisnął zęby.

– Ewelina, ja od miesięcy próbowałem ci coś powiedzieć. Nie słyszałaś mnie.

– Bo nic nie mówiłeś! – wrzasnęłam. – Chyba że mówisz o tym twoim mitycznym „później pogadamy”.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie oboje, jakbyśmy byli obcymi ludźmi przypadkiem zamkniętymi w tym samym mieszkaniu.

Wyprowadzę się – powiedział cicho. – Jutro. Nie chcę cię ranić bardziej.

– Już możesz tylko zabrać swoje rzeczy. I zostawić mi resztki godności.

Odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam, żeby widział, jak drżą mi ręce. Bo pierwszy raz w życiu powiedziałam głośno to, co naprawdę czułam, że mnie skrzywdził. I pierwszy raz zobaczyłam, że dotarło do niego każde moje słowo.

Ewelina, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama