„Mąż codziennie znikał na grzybach i wracał z pustym koszem. Ciągnęło wilka do lasu, ale wcale nie na grzybobranie”
„Kiedy po raz kolejny wrócił z pustym koszem, zaczęłam się zastanawiać. Czy to naprawdę możliwe, żeby w całym lesie nie rosło nic, nawet jeden grzyb? Coraz częściej, kiedy zamykał za sobą drzwi, czułam w środku ukłucie niepokoju. Jakby za tymi jego wyprawami kryło się coś więcej niż tylko grzybobranie”.

- Redakcja
Kiedy Stanisław przeszedł na emeryturę, myślałam, że to będzie nasz drugi miesiąc miodowy. Cisza, spokój, dom na wsi, praca w ogrodzie – wszystko wydawało się tak idylliczne, że sama sobie zazdrościłam. Budziłam się rano, patrzyłam przez okno na nasze jabłonie i czułam, że jestem szczęśliwa. On nie musiał się już spieszyć do pracy, a ja cieszyłam się, że wreszcie będziemy mieli dla siebie czas.
Przez pierwsze miesiące chodziliśmy razem na spacery, pieliliśmy grządki, wieczorami graliśmy w karty. Tak jakbyśmy od nowa uczyli się siebie, bez pośpiechu i obowiązków.
Ale coś zaczęło się zmieniać. Najpierw nie zwróciłam na to uwagi – Stanisław mówił, że idzie „na grzyby”. Zawsze lubił las, zawsze twierdził, że cisza i zapach igliwia leczą mu duszę. Jednak coraz częściej wracał z pustym koszykiem.
– Nie było nic – rzucał niedbale, wieszając kurtkę. – Sucho w tym roku.
Na początku wierzyłam, bo i faktycznie lato było gorące. Ale kiedy po raz kolejny wrócił bez ani jednego prawdziwka, zaczęłam się zastanawiać. Dziwnie też unikał mojego wzroku.
Czy to naprawdę możliwe, żeby w całym lesie nie rosło nic, nawet jeden podgrzybek?
Coraz częściej, kiedy zamykał za sobą drzwi, czułam w środku ukłucie niepokoju. Jakby za tymi jego „wyprawami” kryło się coś więcej niż tylko grzybobranie.
Zaczęłam mieć wątpliwości
– Stasiu, i co tym razem? – zapytałam, kiedy wszedł do kuchni z pustym koszykiem. – Ani jednego maślaka?
– A gdzie tam… – mruknął, jakby zły, że w ogóle pytam. – Na razie las pusty. Susza zrobiła swoje.
– Ale przecież wczoraj też mówiłeś, że nic nie ma. I tydzień temu. – Oparłam ręce na biodrach. – To dziwne, żeby w całym lesie nie było ani jednej sztuki.
– Lucyna, nie znasz się. – Machnął ręką, odwracając się do mnie plecami. – Klimat taki, to i grzybów mniej. A jak już są, to czasem mnie ktoś ubiegnie.
– To może pójdziemy razem? – rzuciłam niby mimochodem. – Sama się przekonam, jakie te grzyby są urodzajne.
Na te słowa zesztywniał.
– A po co ci to? – spytał ostro. – W lesie trzeba ciszy, spokoju. Ty zaraz byś gadała i płoszyła wszystko.
Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
– Gadała? Stasiu, ja cię tylko pytam, czemu codziennie włóczysz się po kilka godzin, a wracasz z pustym koszykiem. To takie dziwne…
– Ty mi nie będziesz mówić, co jest dziwne! – warknął nagle. – Chcę iść do lasu, to idę. Tyle!
Zapadła ciężka cisza. Otworzył lodówkę, nalał sobie mleka i usiadł przy stole, jakby nic się nie stało. A ja stałam w miejscu, czując, jak rosną we mnie podejrzenia.
Jeszcze niedawno potrafiliśmy rozmawiać godzinami o byle czym – o pogodzie, o sąsiadach, o dawnych czasach. A teraz miałam wrażenie, że między nami wyrósł mur.
„Czy on naprawdę chodzi po te grzyby? – przemknęło mi przez głowę. – A może… a może wcale nie chodzi do lasu?”
To pytanie nie dawało mi spokoju przez resztę wieczoru.
Sąsiadka dolała oliwy do ognia
Spotkałam Zośkę przy płocie. Właśnie wieszała pranie, a ja wyszłam z koszykiem po jabłka. Jak zwykle zaczęłyśmy rozmawiać – o pogodzie, o tym, że znów drożeją nawozy, o sąsiadach, którzy remontują dach.
– A twój Stasiek to gdzie się podział? – spytała nagle, jakby od niechcenia.
– Do lasu poszedł. – Skrzywiłam się, bo to słowo już mnie drażniło. – Znowu na grzyby.
Zośka parsknęła śmiechem.
– Na grzyby? Codziennie? To on ci pół puszczy wyzbiera! – roześmiała się, ale zaraz spoważniała. – A wraca chociaż z czymś?
– Nic a nic. – Pokręciłam głową. – Od tygodni. Zawsze mówi, że albo susza, albo ktoś go uprzedził.
Zośka oparła się o płot i zmrużyła oczy.
– Wiesz, Lucyna… – zaczęła przeciągle. – Może on tam wcale nie po grzyby chodzi.
– A niby po co? – zdziwiłam się, choć już czułam, że nie spodoba mi się ta rozmowa.
– No… po babę. – Wyszczerzyła zęby, jakby rzuciła zwykły żart, ale jej spojrzenie zdradzało, że sama bierze to pod uwagę.
– Zośka! – żachnęłam się, od razu oburzona. – Co ty wygadujesz! Stasiek nigdy…
– Oj, nie oburzaj się tak. – Wzruszyła ramionami. – Ja tylko mówię, że różne rzeczy się zdarzają. Twój Stasiek chłop jeszcze krzepki, a wdówka Helena zaraz obok. Widziałam, że czasem z nią gawędzi przy drodze.
Serce mi ścisnęło. Chciałam machnąć ręką i odejść, ale te słowa wbiły mi się w głowę jak cierń.
Cały wieczór powtarzałam sobie, że Zośka zawsze miała za długi język i lubiła mieszać. Ale kiedy Stasiek wrócił znów z pustym koszykiem i nie potrafił spojrzeć mi w oczy, w mojej głowie brzmiało tylko jedno zdanie: „Może on chodzi nie po grzyby, tylko po babę”.
Zaczęłam go podejrzewać
– Stasiu – zaczęłam ostrożnie pewnego ranka, kiedy pił kawę przy stole – a może jutro pójdziemy razem na grzyby?
Podniósł na mnie wzrok i zmarszczył brwi.
– Razem? A po co? – mruknął.
– No, dawno nie byliśmy na spacerze, mogłoby być miło. Zresztą sama zobaczę, czy rzeczywiście w tym roku tak pusto w lesie. – Uśmiechnęłam się, chcąc rozładować napięcie.
Ale zamiast uśmiechu zobaczyłam jego gniew.
– Lucyna, ja chodzę do lasu odpocząć, rozumiesz? – podniósł głos. – Cisza, spokój. A ty byś się zatrzymywała się co krok, pytała o byle co.
– Czyli przeszkadzałabym ci? – spytałam lodowato. – To ciekawe, bo kiedyś cieszyłeś się, że idziemy razem.
– Bo kiedyś to było inaczej! – wybuchł. – Teraz chcę mieć trochę świętego spokoju, czy to takie trudne do zrozumienia?!
Milczałam, patrząc na niego z niedowierzaniem. Nigdy nie widziałam go tak spiętego z powodu… spaceru.
– Stasiu – powiedziałam cicho – ty coś przede mną ukrywasz.
– Co ty znowu wymyślasz?! – trzepnął dłonią o stół. – Chodzę do lasu i koniec. Nie węsz za mną, bo zwariujesz.
Chciałam odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. On wstał, trzaskając krzesłem, i wyszedł z kuchni. Zostałam sama, ze ściśniętym sercem. To już nie była moja wyobraźnia. Coś było nie tak.
„Nie będę siedzieć bezradnie” – pomyślałam. – „Muszę sama sprawdzić, dokąd on chodzi”. I w tej chwili zapadła we mnie decyzja: następnym razem pójdę za nim, nawet jeśli miałabym kryć się za każdym krzakiem.
Nie mogłam w to uwierzyć
Wyszłam za nim ukradkiem, kiedy jeszcze nie zdążył się oddalić od domu. Trzymałam się w bezpiecznej odległości, skrywając za krzakami i płotami. Serce waliło mi jak młotem, a dłonie miałam spocone mimo chłodnego poranka.
Stanisław szedł żwawym krokiem w stronę lasu, ale tuż przed ścieżką skręcił w bok. Moje serce ścisnęło się jeszcze mocniej. Droga prowadziła prosto do domu Heleny.
Zatrzymałam się za starym orzechem, gdy podszedł do jej furtki. Helena wyszła, jakby czekała. Uśmiechała się szeroko.
– Stasiu, nareszcie! – zawołała, otwierając mu bramkę. – Myślałam, że dziś się nie pojawisz.
– No coś ty, Helenko – odpowiedział miękko, głosem, którego dawno u mnie nie słyszałam. – Wiesz, że zawsze znajdę czas.
Słowa te ugodziły mnie jak nóż.
Ukryta w cieniu, patrzyłam, jak idą razem na werandę. On niósł koszyk, pusty jak zawsze, a ona nalała mu herbaty do filiżanki.
– A Lucyna? – spytała półszeptem. – Nie podejrzewa nic?
– Nie… – westchnął. – Ona już ma swoje zajęcia, ogródek, kury. A ja… ja potrzebuję kogoś, kto mnie jeszcze wysłucha.
Miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Ich słowa, niewinne dla kogoś z boku, dla mnie były dowodem zdrady. Czułość w głosie, bliskość, jaka była między nimi – tego nie dało się pomylić z niczym innym. On się... zakochał.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale powstrzymałam szloch, przyciskając dłoń do ust. Stałam tam, skulona za drzewem, słuchając, jak mój mąż mówił do innej kobiety tonem, którego mi od dawna odmawiał.
W jednej chwili moje życie rozsypało się jak domek z kart.
Przepaść pomiędzy nami
Czekałam, aż wróci. Siedziałam w kuchni, dłonie miałam zaciśnięte na kubku herbaty, która dawno wystygła. Kiedy wszedł, rzucił kurtkę na krzesło i udawał, że nic się nie stało.
– Stasiu – odezwałam się spokojnie, choć w środku gotowała się we mnie krew. – Powiedz mi prawdę. Ty chodzisz do Heleny, prawda?
Zamarł. Koszyk stuknął o podłogę.
– Co ty wygadujesz… – zaczął, ale głos mu zadrżał.
– Nie kłam. – Patrzyłam mu prosto w oczy. – Widziałam was. Widziałam, jak do niej poszedłeś. Słyszałam, co mówiłeś.
Usiadł ciężko na krześle. Milczał długo, aż w końcu spuścił głowę.
– Potrzebowałem… – wyszeptał. – Potrzebowałem kogoś, kto mnie jeszcze słucha.
Poczułam, jak coś we mnie pękło.
– A ja? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy. – Ja też cię słuchałam. Zawsze. Tylko ty już nie chciałeś ze mną rozmawiać.
Uniósł wzrok, a w jego oczach pojawił się cień wstydu.
– Lucyna, nie chciałem cię zranić…
– Ale zraniłeś. Najbardziej, jak mogłeś. – Głos mi się załamał. – Wszystkie te lata, wszystko, co razem zbudowaliśmy… I dla czego? Dla filiżanki herbaty u sąsiadki?
Nie odpowiedział. Cisza była cięższa niż najgorsze słowa.
Odwróciłam się do okna, bo nie mogłam już na niego patrzeć. Wiedziałam, że żadna wymówka nie cofnie tego, co usłyszałam pod domem Heleny. Między nami powstała przepaść.
Nie potrafię mu wybaczyć
Stanisław zamknął się w swoim pokoju. Słyszałam, jak przekręca klucz w zamku – jakby chciał odgrodzić się ode mnie grubą ścianą. Zostałam sama w kuchni, wpatrzona w blady płomień świecy, która dogasała na stole.
Próbowałam sobie przypomnieć te wszystkie chwile, kiedy byliśmy szczęśliwi. Pierwsze lata po ślubie, narodziny dzieci, wspólne prace w polu, nasze wyjazdy nad jezioro. Wydawało mi się, że to wszystko jest trwałe, że nasz dom stoi na solidnym fundamencie. A teraz nagle odkryłam, że ten fundament rozsypał się w pył.
Czułam się, jakby ktoś ukradł mi życie, które znałam. Najgorsze, że zrobił to człowiek, któremu ufałam najbardziej.
„Potrzebowałem kogoś, kto mnie jeszcze słucha” – te słowa wciąż dźwięczały mi w uszach. A ja? Czy przez te wszystkie lata nie byłam właśnie tą osobą? Czy naprawdę tak łatwo można mnie było zamienić na sąsiadkę, na wdowę, która miała więcej czasu i cierpliwości?
Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy potrafię wybaczyć, czy zostanę? Czy będę miała siłę odejść? Jedno wiedziałam na pewno – od tej chwili nic już nie będzie takie samo.
Na wsi panuje cisza. Ale ta cisza potrafi krzyczeć głośniej niż cokolwiek innego.
Lucyna, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Późno wyszłam za mąż i żałuję. Byłam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, a teraz jakiś facet mówi mi, jak mam żyć”
- „Wrzesień przyniósł mi nową pracę i zakazany romans z szefem. Kiedy zobaczyłam jego żonę, od razu spakowałam walizkę”

