„Mąż co weekend ruszał na grzyby i przynosił koszyk idealnych prawdziwków. Ale do lasu chodził po coś zupełnie innego”
„Zaczęłam zauważać drobiazgi – niemal te same grzyby w koszu, układane niemal jak od linijki, jego nerwowość, gdy pytałam o las. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że w tej świętej tradycji Kostka kryje się coś więcej niż pasja”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że mam szczęście. Kostek był takim mężem, którym można się chwalić – spokojny, pracowity, zawsze „na swoim miejscu”. A do tego miał swoją pasję: grzyby. Co którąś sobotę lub niedzielę, niezależnie od pogody, wstawał bladym świtem, brał wiklinowy kosz i znikał w lesie. Czasem nawet przed szóstą nie było go już w domu. Ja przewracałam się wtedy na drugi bok, ciesząc się, że nie muszę się zrywać, a on – jak twierdził – maszerował między sosnami i brzozami.
Po kilku godzinach wracał dumny jak paw, z koszem pełnym podgrzybków, maślaków i prawdziwków. Sąsiadki patrzyły z zazdrością, kiedy im pokazywałam zdobycze. „Twój to się zna na grzybach, Edyta” – powtarzała Jola spod czwórki. A ja pękałam z dumy. W końcu nie każdy mężczyzna potrafi tak pięknie zadbać o dom, jeszcze i grzybki na sos przynieść.
Ale od jakiegoś czasu coś mi w tej sielance zaczęło zgrzytać. Kostek niby wracał jak zawsze, niby się uśmiechał, ale jakby inaczej. Coraz rzadziej rozmawialiśmy. Siadał przed telewizorem, milczący, nieobecny. Patrzył na mnie chłodnym wzrokiem, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
Próbowałam to tłumaczyć zmęczeniem, może kryzysem wieku. A jednak w środku coś mnie niepokoiło. Zaczęłam zauważać drobiazgi – niemal te same grzyby w koszu, układane niemal jak od linijki, jego nerwowość, gdy pytałam o las. Nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że w tej „świętej tradycji” Kostka kryje się coś więcej niż pasja. Ale przecież znałam go najlepiej. I wiedziałam, że coś się zmieniło.
Zaczęłam coś podejrzewać
– Kostek, wiesz co? – zaczęłam niby od niechcenia, gdy wyciągał z kosza kolejne borowiki. – Ty to chyba kupujesz te grzyby na targu, a nie w lesie. Bo powiedz mi, jak to możliwe, że co tydzień masz dokładnie takie same? Nawet w tej samej ilości, jakbyś je z kalki odbijał.
Na początku myślałam, że się zaśmieje. Że rzuci coś w stylu: „No widzisz, taki ze mnie fachowiec”. Ale jego twarz stężała. Odrzucił nóż, którym czyścił kapelusz, i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż mnie ścisnęło w gardle.
– Co ty wygadujesz? – burknął ostro. – Myślisz, że ja bym kupował grzyby?
– A dlaczego nie? – próbowałam obrócić w żart. – Może masz zaprzyjaźnioną babinkę na targu, co ci kosz szykuje?
– Edyta, nie rób ze mnie idioty! – podniósł głos, aż podskoczyłam. – Gdybym chciał, tobym ci powiedział. Ale ja naprawdę chodzę do lasu.
– No dobrze, dobrze… – uniosłam ręce, niby się poddaję. – Nie denerwuj się, tak tylko mówię. Zresztą sam przyznasz, że to dziwne.
– Dziwne to jest twoje gadanie – syknął i z impetem włożył nóż do szuflady.
Patrzyłam na niego osłupiała. Nigdy wcześniej nie reagował tak nerwowo na moje żarty. Coś we mnie zadrżało. Ten wybuch był jak nieproszony gość – nie pasował do naszego dotychczasowego życia. To dlatego utkwił mi w głowie jak drzazga.
Jeszcze długo tej nocy przewracałam się z boku na bok. „Dlaczego tak się zdenerwował?” – pytałam sama siebie. Gdyby naprawdę tylko zbierał grzyby, machnąłby ręką, zaśmiał się. A on wyglądał, jakby przyłapałam go na gorącym uczynku. I od tamtej chwili wiedziałam, że coś jest nie tak.
Słowa sąsiadki mnie zastanowiły
Spotkałam Jolę na klatce, kiedy wracałam z zakupów. Stała z siatką ziemniaków i jak zwykle była chętna do plotek.
– No i jak tam twój Kostek, znowu w lesie od świtu? – zapytała z uśmieszkiem.
– A jakże – odpowiedziałam półgłosem. – Ten to już chyba korzenie w tym lesie zapuścił.
– Eee, Edytka – machnęła ręką. – Nie gniewaj się, ale żaden chłop tylu grzybów nie znajdzie co tydzień. To się po prostu nie trzyma kupy. U nas w rodzinie to każdy chodził na grzyby, to wiem. Albo masz dzień, że się nazbierasz jak w bajce, albo wracasz z trzema kurkami. A twój? Zawsze pełny kosz.
Zastygłam, trzymając w rękach torbę z chlebem i mlekiem. Słowa Joli uderzyły we mnie mocniej, niż bym chciała.
– Może on po prostu zna miejsca, o których inni nie wiedzą – odparłam, choć sama nie wierzyłam w to, co mówię.
– Albo może chodzi gdzie indziej niż do lasu – mruknęła Jola i wzruszyła ramionami. – Ale to już nie moja sprawa.
Tego popołudnia, gdy Kostek wrócił, nie mogłam się powstrzymać.
– To gdzie byłeś tym razem? – zagadnęłam, gdy stawiał kosz na stole.
– Jak to gdzie? W lesie, wiesz przecież – odmruknął.
– Ale w którym? – nie odpuszczałam. – Bo raz mówisz, że w stronę Borku, innym razem, że w stronę jeziora. To jak właściwie?
– Edyta, co cię to tak interesuje? – rzucił niecierpliwie, nawet na mnie nie patrząc.
– Chcę wiedzieć, gdzie mój mąż spędza pół weekendu – odpowiedziałam lodowato. – Zresztą, ciekawe, że zawsze znajdujesz dokładnie to samo. Ani razu nie przyniosłeś kani czy rydzów. Tylko prawdziwki, maślaki, podgrzybki. Jak spod linijki.
– Przesadzasz – wzruszył ramionami, ale jego twarz zdradzała zdenerwowanie. – Widzisz problem tam, gdzie go nie ma.
– A może ty coś ukrywasz? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Zamilkł. Tylko przez chwilę, ale to milczenie było wymowniejsze niż najgłośniejsza kłótnia.
Poszłam za nim do lasu
Tej niedzieli obudziłam się o świcie. Kostek krzątał się już w korytarzu. Usłyszałam szelest kurtki, stukot kosza o podłogę. Udawałam, że śpię, ale serce biło mi jak szalone. Czekałam, aż zamkną się drzwi, i po chwili zerwałam się z łóżka.
Przez okno zobaczyłam, jak skręca nie w stronę lasu, tylko w przeciwną – w kierunku rynku. Szybko narzuciłam płaszcz, wsunęłam buty i ruszyłam za nim, starając się trzymać dystans.
Na targ dotarłam kilka minut później. I wtedy zamarłam. Kostek stał przy stoisku starszej kobiety, a ta właśnie ładowała mu do kosza świeże prawdziwki. Płacił, nie oglądając się na boki. Poczułam, jak fala gorąca zalewa mi twarz – upokorzenie i złość ścisnęły mnie za gardło.
Chciałam podejść i zrobić awanturę, ale nogi poniosły mnie dalej. Zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy zobaczyłam, że Kostek nie wraca do domu. Ruszył w stronę lasu – ale nie sam. Z oddali dostrzegłam kobietę. Młodsza ode mnie, szczupła, w sportowej kurtce. Podeszła do niego z uśmiechem, a on objął ją jak najbliższą osobę.
Ukryłam się za drzewami. Słyszałam urywki rozmowy.
– Karolinko, jak ty ślicznie dziś wyglądasz… – jego głos był ciepły, taki, jakiego dawno już nie słyszałam w domu.
– Ty też, Kostek. Bałam się, że się spóźnisz – odparła z uśmiechem. – Tęskniłam.
Moje serce pękało na kawałki. Patrzyłam, jak gładzi jej włosy, jak całuje ją w policzek. Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Wyszłam z ukrycia, w którym stałam jak cień własnej osoby.
– Kostek! – mój krzyk rozerwał ciszę lasu.
Odskoczył od niej jak oparzony. Kobieta cofnęła się, zaskoczona, a ja czułam, że moje dłonie drżą, jakby zaraz miały sięgnąć po kamień i rzucić w jego stronę.
– Edyta… – bąknął blady. – To nie jest tak, jak myślisz…
– Nie? – głos mi się załamał. – To wytłumacz mi, co tu robi ta pani. I dlaczego grzyby kupujesz na targu?!
W jego oczach pojawił się strach. Wiedziałam już, że żadne tłumaczenia nie przywrócą tego, co właśnie runęło.
Wszystko to było kłamstwo
Wróciliśmy do domu w ciszy. Ja – z sercem dudniącym jak młotem, on – przygarbiony, jakby nagle postarzał się o dziesięć lat. Usiadłam przy stole w kuchni i czekałam. On krzątał się nerwowo, odkładał kosz w kąt, zdejmował kurtkę, a ja milczałam, bo wiedziałam, że jeśli otworzę usta, to krzyk rozerwie całe mieszkanie.
– Edyta… – zaczął w końcu niepewnie. – Posłuchaj, ja…
– Nie! – walnęłam dłonią w stół. – To ty mnie masz posłuchać! Tyle lat żyję w kłamstwie? Ty, mój mąż, udajesz, że zbierasz grzyby, a tymczasem… spotykasz się z nią?!
– To nie tak… – próbował protestować, ale mój głos przerywał każdy jego argument.
– Nie tak?! – krzyknęłam. – Widziałam was! Jak ją obejmujesz, jak do niej mówisz! Kiedy ostatni raz powiedziałeś mi, że tęsknisz?!
Schylił głowę. Milczał. Wtedy poczułam, jak łzy palą mnie w gardło.
– Dlaczego? – wyszeptałam. – Czego ci brakowało w naszym domu? W naszej rodzinie?
– Tu mamy rutynę… – powiedział cicho, prawie bezgłośnie. – Codziennie to samo. Te same rozmowy, te same obowiązki. Poczułem się, jakbym… znikał. Karolina… dała mi coś nowego.
– Karolina?! – parsknęłam. – A ja? Ja przez lata byłam ślepa i dumna z ciebie, że niby taki z ciebie pasjonat! Opowiadałam wszystkim, jaki z ciebie znawca lasu! A ty w tym czasie robiłeś ze mnie idiotkę!
– Nie chciałem robić ci przykrości… – wymamrotał. – To miało być tylko odskocznia.
– Odskocznia?! – mój głos przeszedł w histerię. – To się nazywa zdrada, Kostek! Zdrada!
Łzy same płynęły mi po policzkach, a on siedział naprzeciwko, bezradny, jakby nagle zabrakło mu wszystkich wymówek, które układał sobie w głowie przez miesiące. Wtedy zrozumiałam, że już nic nie będzie takie jak dawniej.
Ją też karmił kłamstwami
Nie mogłam dłużej żyć w niewiedzy. Potrzebowałam spojrzeć jej w oczy, usłyszeć, co ma do powiedzenia. Numer wzięłam z telefonu Kostka. Głos miała niepewny, ale zgodziła się spotkać. Umówiłyśmy się w kawiarni na rynku.
Kiedy weszłam, siedziała już przy stoliku. Cienka, drobna, ubrana w jasny sweter. Patrzyła w okno, jakby chciała uciec wzrokiem od tego, co nieuchronne.
– To ty jesteś Karolina – zaczęłam, siadając naprzeciwko.
– Tak – odparła cicho. – Edyta, prawda?
– Żona – poprawiłam ostrzej, niż zamierzałam.
Zapadła krótka cisza.
– Wiem, że mnie nienawidzisz – powiedziała w końcu. – I masz do tego prawo. Ale ja… ja naprawdę wierzyłam w to, co mówił Kostek.
– A co ci mówił? – zapytałam, czując, jak zaciskają mi się palce na filiżance.
– Że między wami to już tylko obowiązek. Że od dawna żyjecie obok siebie, a nie razem. Mówił, że się rozwiedzie i wszystko ułoży… – spuściła głowę. – Powiedział, że ja jestem jego przyszłością.
Roześmiałam się gorzko.
– Przyszłością? A ja co? Dwunastoletnia przeszłość do wyrzucenia na śmietnik?
– Przykro mi… – Karolina uniosła wzrok, a w jej oczach zobaczyłam szczerość, a może tylko naiwność. – Ja wiedziałam, że on ma żonę. Nie będę się wybielać. Ale myślałam, że wasze małżeństwo jest już martwe. Że to tylko formalność.
– Martwe? – powtórzyłam, czując, jak łzy cisną mi się do oczu. – Ty widziałaś tylko to, co on ci chciał pokazać. A ja widziałam każdy jego poranek, każdy wieczór. To nie było martwe. To było nasze życie.
Karolina zamilkła. W końcu westchnęła.
– Może byłam głupia. Może chciałam wierzyć w bajkę, w którą on sam przestał wierzyć.
Patrzyłyśmy na siebie jak dwie kobiety stojące po dwóch stronach przepaści. Żadna nie mogła jej zasypać.
Żałuję, że mu wierzyłam
Siedzę wieczorem w pustym mieszkaniu. Kostka nie ma – twierdził, że potrzebuje czasu, by „poukładać sobie wszystko w głowie”. Ja czuję, że moje życie właśnie rozpadło się na kawałki. Nie ma co układać.
Przez tyle lat wierzyłam w nasze małżeństwo. Myślałam, że jesteśmy zwyczajną parą – może bez fajerwerków, może trochę znużoną codziennością, ale przecież prawdziwą. Że on chodzi na te swoje grzyby, a ja gotuję z nich zupę i sosy. Że to nasza mała tradycja, coś tylko naszego.
Teraz wiem, że byłam ślepa. Z dumą pokazywałam sąsiadkom kosze pełne borowików, a to były rekwizyty w teatrze jego kłamstw. Śmiałam się z Joli, że pewnie zazdrości, a ona jako pierwsza zobaczyła, że coś tu nie gra.
Nie wiem, co dalej. Myśl o rozwodzie przeraża mnie tak samo, jak wizja dalszego życia u jego boku. Czy można jeszcze ufać człowiekowi, który przez miesiące patrzył ci w oczy i mówił półprawdy? Który całował inną, kiedy ty wierzyłaś, że chodzi po lesie?
Zdrada ma smak żółci. Czuję ją w każdym słowie, które do mnie mówił przez ostatnie miesiące. A jednocześnie… boję się pustki. Boję się, że gdy zamknę za nim drzwi na zawsze, zostanę sama, bez niego, bez naszej wspólnej historii.
Wciąż pytam siebie: co jest gorsze – życie w kłamstwie czy życie w samotności? Na to pytanie nie umiem znaleźć odpowiedzi. Może nigdy nie znajdę.
Edyta, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grzybobraniu poznałam pewnego mężczyznę. To, co wydarzyło się w lesie, zmieniło mnie na zawsze”
- „Mąż kupuje wszystko na promocjach i wyprzedażach. Ostatnio przyniósł spleśniałe pomidory, ale nie to było najgorsze”
- „Wrzesień przyniósł mi nową pracę i zakazany romans z szefem. Kiedy zobaczyłam jego żonę, od razu spakowałam walizkę”

