„Mąż co tydzień gra w totolotka i marzy o milionie, ale skąpi mi 30 zł na kino. W końcu straciłam cierpliwość”
„– Ale ja nie chcę czekać na życie, które może nigdy nie przyjdzie – powiedziałam. – Ja chcę żyć teraz. Teraz się śmiać, teraz chodzić do kina, teraz czuć, że mam męża, a nie współlokatora z obsesją na punkcie totolotka”.

Nigdy nie marzyłam o willi z basenem ani drogich torebkach. Chciałam po prostu spokojnego życia. Mężczyzny, który mnie pokocha, dzieci, które będą biegać po domu, niedzielnych spacerów i herbaty wypijanej razem na kanapie. Tyle. Tylko tyle i aż tyle. Mija 20 rok mojego małżeństwa z Romanem i coraz częściej łapię się na tym, że więcej w nim samotności niż bliskości.
On siedzi w swoim fotelu, ja w kuchni. On z ołówkiem w dłoni, wypełniając kolejny kupon totolotka. Ja z kalkulatorem, próbując ułożyć menu na cały tydzień. Roman mówi, że kiedyś wygramy i wszystko się zmieni. Ja już nie wierzę. Mam wrażenie, że moje życie przecieka mi przez palce – każdy dzień podobny do poprzedniego, a ja w tym wszystkim niewidzialna. Nie chodzi o kino czy kolację na mieście. Chodzi o to, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, czego ja chcę. Może nigdy.
Znów się pokłóciliśmy
– Może pójdziemy do kina? – zapytałam nieśmiało, kiedy Roman wrócił z pracy i ściągał buty, zostawiając je krzywo w przedpokoju.
– Teraz? Przecież nie mamy na to kasy – mruknął, nawet nie podnosząc wzroku.
– Ale to tylko bilety… – próbowałam jeszcze.
– A benzyna? A popcorn, co? Zresztą, dziś są wyniki losowania – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało.
Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Przecież wiedziałam, że znów się nie uda. Że znów nie ma pieniędzy. Ale godzinę później zobaczyłam go w kuchni, jak z powagą generała sprawdza liczby w telewizji, a zaraz potem wyjął portfel, żeby wypełnić nowy kupon.
– Na kino nie ma, ale na totka zawsze się znajdzie! – wybuchłam, nie wytrzymując.
– Bo to może być jedyny sposób, żebyśmy mieli coś więcej! – odburknął. – Ty myślisz, że ja to robię dla siebie?
– Nie! Ty to robisz, bo wolisz żyć mrzonką, że coś wygrasz, niż wziąć odpowiedzialność! – głos mi się załamał.
On tylko wzruszył ramionami i z powrotem usiadł do swojego totka. Patrzyłam na niego i czułam, jak rośnie we mnie coś gorzkiego. Żal. Złość. I to paskudne uczucie, że jego marzenia są ważniejsze od moich. On chce „mieć coś więcej”, ja chciałam tylko jednego wieczoru z nim, jednego filmu, jednego momentu, kiedy przestaniemy być dwoma samotnymi wyspami.
Nic do niego nie docierało
Siedzieliśmy przy kolacji w ciszy, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Roman jadł zupę, siorbiąc cicho, jakby wszystko było w porządku. Jakby nie usłyszał tego, co powiedziałam wcześniej. Albo jakby nie chciał.
– Wiesz, że od miesięcy nie byliśmy nigdzie razem? – zaczęłam spokojnie, ale głos mi drżał.
– Przecież mamy ważniejsze wydatki – rzucił, nie patrząc na mnie.
– Nie o wydatki chodzi, Roman. Tylko o to, że ja się czuję… jak mebel w tym domu. Jesteś tu, ale jakby cię nie było. Dla ciebie jestem przezroczysta.
Westchnął. Odłożył łyżkę. I spojrzał na mnie z tą swoją mieszaniną zmęczenia i obojętności.
– Wszystko robię dla naszego dobra. Pracuję, płacę rachunki, gram, bo może kiedyś nam się poszczęści i… – zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.
– Dla naszego dobra? To czemu ja nie czuję się częścią tego dobra? – przerwałam mu, zbyt głośno, zbyt rozpaczliwie.
– Bo ciągle tylko narzekasz, zamiast wierzyć! – warknął. – Jakbyś zapomniała, że jestem tu codziennie, nie uciekłem, nie zdradziłem.
– Ale też nie żyjesz. Nie ze mną. Nie obok. Tylko w tej swojej głowie, z tymi marzeniami o milionie.
Pokręcił głową i wrócił do jedzenia. A ja siedziałam dalej, czując się jak intruz w życiu mężczyzny, którego kiedyś kochałam.
Miałam mętlik w głowie
Roman spał. Słyszałam jego chrapanie przez ścianę. Równe, monotonne, jak odgłos maszyny, która bez przerwy działa, ale nie czuje. Leżałam w ciemności z otwartymi oczami, a w głowie przewijały mi się sceny z dnia. I z całego życia.
Z kuchni dobiegało tykanie zegara. Liczyłam sekundy, próbując zająć czymś umysł. Ale co chwilę odpływałam. Wróciłam myślami do czasów, gdy Roman jeszcze potrafił się śmiać. Gdy potrafił dotknąć mojej dłoni przy obiedzie albo niespodziewanie przytulić od tyłu, kiedy gotowałam. To było tak dawno, że nie byłam już pewna, czy to się naprawdę wydarzyło, czy tylko tak chciałam to pamiętać.
Zeszłam do kuchni napić się wody. Spojrzałam na ścianę – wisiał tam stary rysunek naszej córki, tej, która wyjechała na studia i dzwoni teraz raz na tydzień. Na rysunku trzymaliśmy się za ręce. Mama i tata – napisane dziecięcym pismem. Łzy same napłynęły mi do oczu.
Nagle usłyszałam kroki. Roman stał w drzwiach kuchni w samych bokserkach.
– Nie śpisz? – zapytał cicho.
Pokręciłam głową. Nie odpowiedziałam.
– Chcesz pogadać?
Milczałam dłuższą chwilę. W końcu powiedziałam:
– Nie wiem, czy już nie jest za późno, Roman.
Patrzył na mnie. Nic nie powiedział. Odwrócił się i poszedł z powrotem do łóżka. A ja zostałam w tej kuchni z kubkiem wody, chłodem na bosych stopach i pytaniem, na które chyba nigdy nie dostanę odpowiedzi.
Miałam dość
– Roman, możemy porozmawiać? – zapytałam rano, zanim zdążył sięgnąć po gazetę i ten cholerny kupon.
– Teraz? Przecież śniadania nawet nie zrobiłaś… – burknął, ale widząc moją minę, odłożył gazetę i usiadł naprzeciwko.
Usiadłam i z trudem zebrałam myśli.
– Chciałabym wiedzieć, czy ty mnie jeszcze kochasz. Czy w ogóle jeszcze tu jesteśmy – jako my. Bo ja już nie wiem.
Roman odwrócił wzrok. Bębnił palcami po stole. Po raz pierwszy nie miał gotowej odpowiedzi.
– Ja chcę tylko, żeby nam się w końcu udało – powiedział cicho. – Żeby to wszystko miało sens.
– Ale ja nie chcę czekać na życie, które może nigdy nie przyjdzie – powiedziałam. – Ja chcę żyć teraz. Teraz się śmiać, teraz chodzić do kina, teraz czuć, że mam męża, a nie współlokatora z obsesją na punkcie totolotka.
Spojrzał na mnie i widziałam, że nie rozumie. Naprawdę nie rozumie.
– Myślałem, że robimy to razem. Dla nas.
– Nie, Roman. Ty robisz to sam. Marzysz sam. Przegrywasz sam. A ja? Ja czekam. Aż się obudzisz. Aż mnie zauważysz. Aż przestaniesz wierzyć w kupon, a zaczniesz wierzyć we mnie.
Nie odpowiedział. Wstał, podniósł gazetę i wyszedł do drugiego pokoju. Cisza po jego wyjściu była głośniejsza niż krzyk. I bardziej bolesna.
Spakowałam się
Spakowałam rzeczy w trzy torby. Nie miałam wiele – kilka sukienek, kosmetyki, stare zdjęcia w ramkach, książki, które i tak znałam na pamięć. Gdy pakowałam szczoteczkę do zębów, ręce mi się trzęsły. A jednak... w środku czułam dziwną ulgę. Taką, jakiej się nie spodziewałam.
Roman siedział w salonie. W telewizji leciały wyniki losowania. Znowu. Przez chwilę myślałam, że się obejrzy, że zapyta. Ale nie. Nawet nie mrugnął, kiedy mijałam go z walizką.
– Gdzie idziesz? – rzucił w końcu, bez cienia emocji.
– Nie wiem – odpowiedziałam.
Nie odpowiedział. I wcale mnie to nie zaskoczyło. Zamknęłam drzwi za sobą i poczułam, jak łzy same napływają do oczu. Nie ze smutku. Z jakiejś ulgi, bólu, który wreszcie miał prawo wyjść. Schodziłam po schodach powoli, z każdym krokiem czując się trochę lżej, choćby o ułamek grama. Zatrzymałam się przed domem. Zaczęło padać. Deszcz na twarzy mieszał się ze łzami. Ale nie wróciłam się po parasolkę. W tej chwili nie potrzebowałam już ochrony. Potrzebowałam prawdy.
Nie wiem, czy wrócę
Tymczasowo mieszkam u Justyny, mojej przyjaciółki z pracy. Ma małe mieszkanie, ale wielkie serce. Nie zadaje zbyt wielu pytań. Rano robi kawę i mówi: „Weź dzisiaj wolne, posiedź ze sobą”. I ja siadam. Nie sprzątam. Nie gotuję. Po prostu siedzę. I uczę się być sama ze sobą.
Czasem jest mi bardzo trudno. Budzę się w środku nocy i myślę, że to tylko sen, że zaraz wstanę i Roman będzie w kuchni, a ja znowu wszystko odwołam, wrócę, przeproszę. Ale potem przypominam sobie, że nie mam za co przepraszać. Że ja przez lata nie żyłam. A teraz uczę się oddychać.
Nie ma tu wielkiej przemiany, cudownego ozdrowienia. Mam dziurę w sercu i puste wieczory. Ale też mam spokój. Ciszę bez napięcia. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę do kina. Może z kimś. Może sama. Ale z biletem kupionym nie za resztki z portfela, tylko z przekonaniem, że zasługuję. Na film. Na uwagę. Na życie.
Totolotek nadal się losuje w każdą środę i sobotę. Roman pewnie siedzi przed telewizorem i sprawdza swoje liczby. Ja już nie liczę. Nie na wygraną. Liczę na siebie. I to pierwszy raz od dawna daje mi jakąkolwiek nadzieję.
Anna, 46 lat
Czytaj także:
- „Teść narzeka sąsiadom, że jego syn się zmienił, odkąd mnie poznał. Ma rację, ale oddałam im wszystkim przysługę”
- „Nie mamy dzieci, ale kłótni u nas i tak nie brakuje. Irytuje mnie, że mąż nie opuszcza deski sedesowej”
- „Mąż po przejściu na emeryturę ciągle siedzi w domu. Ja marzę o Kanarach, on o telewizorze i kapciach”

