Reklama

Nie wiem, kiedy to się stało, ale chyba coraz bardziej się oddalamy. Ja – coraz bardziej w stronę serca. On – jakby wciąż po stronie logiki, liczb, rozumu. Zawsze był taki: opanowany, zorganizowany, praktyczny. A ja po prostu pamiętam.

Miałam swoją tradycję

Zbliżał się listopad. Dla mnie to zawsze czas wyjątkowy, czas zadumy, rozmów z nieobecnymi. Czas mojej mamy. I jak co roku, z niecierpliwością czekałam na moment, gdy pojadę na jej grób – z naręczem kwiatów, z eleganckimi zniczami, z sercem pełnym tęsknoty i czułości. To nie były fanaberie. To był mój sposób, by być blisko niej. Nawet jeśli został już tylko kamień.

W tym roku kompozycję zamówiłam wcześniej – białe chryzantemy, eustomy, trochę jarzębiny, całość w wiklinowej oprawie. Do tego cztery świece w złoconych szkłach, bo mama zawsze lubiła ciepłe światło. Kiedy wracałam z kwiaciarni, pod pachą ściskałam pudełko z nowymi wkładami i jak dziecko uśmiechałam się sama do siebie. Czułam, że wszystko jest tak, jak powinno być. Ale

Wieczorem długo siedziałam przy kuchennym stole, gładząc palcem etykietkę na zniczu. Staszek przeliczał nasze wydatki i coś notował w zeszycie, a ja próbowałam nie płakać. Chciałam powiedzieć coś miłego, może zapytać, co robi jutro, czy ma ochotę na szarlotkę. Ale on pierwszy się odezwał.

– Tyle pieniędzy poszło na znicze i kwiaty? Bożena, czy ty w ogóle patrzysz, co kupujesz? – zapytał z wyrzutem.

– Patrzę – odpowiedziałam spokojnie. – I wiem, co kupiłam. Wszystko wybrałam sama. Starannie.

– No właśnie, starannie. Tylko że drogo. Po co to wszystko? Przecież to nie ma sensu. I tak nikt tego nie doceni. Mama by tego nie chciała.

Jakby ktoś szarpnął mnie za ramię. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Co ty powiedziałeś?

– To, co słyszysz. Twoja matka była rozsądna. Nie lubiła przesady. Pamiętasz, jak mówiła, że najważniejsze jest serce, nie oprawa?

Wtedy, w tamtym momencie, coś we mnie zgasło. Nie dlatego, że powiedział coś okrutnego, tylko dlatego, że nie zrozumiał, co dla mnie znaczy ta wizyta na cmentarzu. To nie była wystawność, tylko bliskość. Jedyny sposób, w jaki mogłam być przy niej, choć już jej nie było. Zerwałam się od stołu. Nie chciałam płakać przy nim, ale nie dałam rady uciec. Łzy same płynęły.

– To jedyne, co mogę jeszcze dla niej zrobić – powiedziałam cicho, prawie szeptem. – Tylko tyle mi zostało.

– A my to co? – podniósł głos. – My nic się nie liczymy? Ja tu liczę grosze, żeby starczyło na rachunki, a ty się zastanawiasz, czy kupić kolejny znicz w kształcie anioła!

Stałam tam, w kuchni, jak bez tchu. I wróciłam myślami do dnia, w którym żegnaliśmy moją mamę. Było cicho, niewiele ludzi, ale ona nigdy nie lubiła szumu. A ja pamiętam każdy szczegół – jej sukienkę, którą sama wybrałam, zapach kadzidła, dłoń Staszka, która wtedy była przy mnie. Czułam się wtedy mniej samotna.

Tęskniłam za nią

Wstałam, zanim zadzwonił budzik. W kuchni unosił się zapach kawy, ale nie zrobiłam jej dla niego. Postawiłam wodę tylko dla siebie. Pakując znicze do torby, starałam się nie hałasować. On siedział w fotelu z książką, jakby mnie nie zauważał.

– Wychodzę – powiedziałam, zakładając płaszcz.

Nie odpowiedział. Nie podniosłam wzroku. Zamknęłam drzwi najciszej, jak umiałam.

Droga na cmentarz była pusta. Powietrze wilgotne, lekko pachniało dymem z liści. Szłam powoli, jakby każde spojrzenie w stronę mijanych nagrobków miało mnie przygotować na spotkanie z moją mamą.

Kiedy dotarłam, wyjęłam kompozycję i delikatnie ułożyłam ją na płycie. Znicze ustawiłam w równych odstępach, zapaliłam je po kolei. Ich ciepłe światło drżało na granicie. Pogładziłam zimny kamień, jakby to był jej policzek.

– Wiesz, mamo… On nie rozumie. Ale ja wiem, że ty byś zrozumiała – powiedziałam cicho. – Pamiętam twoje dłonie, zapach ziół w kuchni. I to, jak poprawiałaś mi włosy, kiedy nie miałam siły rano wstać.

Milczałam chwilę, patrząc na litery jej imienia. Czułam, że gdyby mogła, usiadłaby obok i podała mi rękę.

– Przynajmniej dziś mogę być tu z tobą.

Po południu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. W radiu grali smętne piosenki, w kuchni pachniało jeszcze zapachem wczorajszej zupy. Usiadłam w fotelu i patrzyłam przez okno, jak sąsiadka wynosi siatkę ze zniczami. Cicho zazdrościłam jej, że pewnie pójdzie z kimś.

– Jedziesz jeszcze raz? – zapytał nagle Staszek, stojąc z kluczykami w dłoni. – Tym razem ze mną – dodał, spuszczając wzrok.

Zabrałam torebkę i wyszliśmy razem. Nie rozmawialiśmy w drodze, tylko milczeliśmy, każde zatopione w sobie. Gdy dotarliśmy na miejsce, podszedł pierwszy. Stałam obok, nieco z tyłu, jakby to była jego chwila. Spojrzał na nagrobek, potem na znicze, na kwiaty. Długo nic nie mówił. A potem cicho:

– Może w przyszłym roku… znajdziemy coś ładnego razem?

Poczułam, jak ogarnia mnie ciepło. Nie powiedziałam nic. Po prostu ścisnęłam jego dłoń.

Byliśmy w tym razem

Wracaliśmy wolno, nie rozmawiając. W domu pierwsze, co zrobiłam, to zaparzyłam herbatę. Tym razem dla nas dwojga. Nie było między nami wielkich słów, przeprosin ani wyznań. Ale było to jedno zdanie wypowiedziane na cmentarzu, i ten uścisk dłoni. Czasem to wystarcza, czasem nie trzeba więcej.

Wieczorem usiadłam w fotelu i pomyślałam o płomieniu zniczy, który palił się jeszcze w mojej wyobraźni. Myślałam o mamie. Wiem, że byłaby ze mnie dumna. I może z niego też, choć nigdy się nie rozumieli. Może to właśnie o to chodzi w miłości – żeby próbować, mimo że jest się różnymi.

Nie mam złudzeń, Staszek nie zmieni się nagle. Nadal będzie oszczędny, zamknięty, twardy. Ale przyszedł. To wystarczy. W przyszłym roku może naprawdę pojedziemy razem.

Bożena, 68 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama