Reklama

Zawsze myślałam, że moje życie jest spokojne. Nie szczęśliwe, nie spełnione — po prostu spokojne. Takie, które się nie rozpada, bo zostało zbudowane na przyzwyczajeniu, nie na marzeniach. Mam na imię Dorota, mam czterdzieści sześć lat i od dwudziestu trzech jestem żoną Pawła. Przez większość tego czasu uważałam, że to wystarczy. Że stabilność to luksus, na który nie wszyscy mogą sobie pozwolić.

Nasze dni wyglądają podobnie. Poranna kawa pita w ciszy, wiadomości w tle, Paweł zawsze czyta coś na telefonie. Wieczorem kolacja, serial, czasem rozmowa — raczej o rachunkach niż o nas. Kiedyś te rytuały dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Teraz są jak dobrze znana piosenka, której słuchasz już tylko z przyzwyczajenia, nie dlatego, że coś w tobie porusza. Od lat dostaję od Pawła te same perfumy. Ten sam zapach, ten sam flakon, ten sam gest. Urodziny. Imieniny. Święta.

– Bo je lubisz, prawda? – mówił zawsze, z przekonaniem.

– Oczywiście, dziękuję – odpowiadałam automatycznie, jakbym recytowała formułkę, którą znam na pamięć.

A potem stawiałam flakon na półce. Coraz dalej w głąb szafki. Coraz rzadziej go używałam. Aż w końcu wcale. Nie pamiętam dokładnie, kiedy przestałam je lubić. Pamiętam za to moment, w którym zrozumiałam, że Paweł nie zauważył, że ja się zmieniłam. Że nadal widzi we mnie kobietę sprzed lat — cichą, wdzięczną, zadowoloną z małych gestów. Tylko że ja już dawno nią nie byłam. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zapytał, czego ja naprawdę chcę.

Cisza była jedyną uczciwą odpowiedzią

Wigilię zaczęliśmy jak zawsze punktualnie. Choinka stała w tym samym miejscu co co roku, lekko przechylona w stronę okna, bo tam było jedyne gniazdko. Lampki świeciły ciepłym światłem, a ja poprawiałam bombkę, która od lat wisiała krzywo, choć co roku obiecywałam sobie, że już więcej po nią nie sięgnę. Paweł krzątał się po pokoju, sprawdzając, czy wszystko jest gotowe, jakby odhaczenie kolejnych punktów dawało mu spokój.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Prezenty leżały pod choinką, równo ułożone, owinięte w papier w stonowanych kolorach. Wiedziałam, który jest dla mnie. Zawsze był podobnej wielkości. Kiedy podał mi paczkę, uśmiechnął się z tym samym wyrazem twarzy, który znałam od lat. Otworzyłam pudełko i zobaczyłam znajomy flakon. Przez chwilę patrzyłam na niego dłużej, niż wypadało. Uśmiech pojawił się odruchowo, ale słowa nie przyszły. Trzymałam pudełko na kolanach, czując, jak w pokoju robi się nienaturalnie cicho.

– Coś nie tak? – zapytał Paweł, marszcząc lekko brwi.

– Nie – odpowiedziałam spokojnie, nawet za spokojnie.

To czemu nic nie mówisz?

Podniosłam wzrok. Widziałam w nim niepokój, ale też irytację, jakby brak mojej reakcji burzył ustalony porządek. Nie potrafiłam wydobyć z siebie podziękowania. Nie dlatego, że chciałam go zranić. Po prostu zabrakło mi siły, by udawać, że to wciąż ma dla mnie znaczenie. W myślach analizowałam ten moment z chłodną precyzją. Zastanawiałam się, dlaczego akurat teraz cisza była jedyną uczciwą odpowiedzią. Przez lata mówiłam to, czego ode mnie oczekiwano, bo tak było łatwiej. Tego wieczoru coś we mnie odmówiło współpracy. Paweł siedział naprzeciwko, wyraźnie zdezorientowany, jakby nagle przestał rozumieć zasady gry, w którą graliśmy od dawna.

Moje potrzeby były niewidoczne

Kilka dni po świętach dom wydawał się dziwnie pusty, choć wszystko było na swoim miejscu. Choinka jeszcze stała, ale lampki nie były już zapalane. Paweł wrócił z pracy wcześniej niż zwykle i od razu wiedziałam, że nie chodzi tylko o zmęczenie. Kręcił się po pokoju, przestawiał rzeczy bez wyraźnego celu, aż w końcu usiadł naprzeciwko mnie.

– Chcę wrócić do tego, co było w Wigilię – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Zawsze mówiłaś, że je lubisz.

– Bo nigdy nie pytałeś, czy nadal – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.

Podniósł głowę gwałtownie, jakby go to zaskoczyło.

– Przesadzasz. To tylko perfumy.

Słuchałam go i miałam wrażenie, że rozmawiamy o dwóch zupełnie różnych sprawach. Próbowałam wytłumaczyć, że nie chodzi o zapach ani o prezent, ale o coś znacznie prostszego i trudniejszego jednocześnie. O uważność. O zainteresowanie tym, kim jestem teraz, a nie kim byłam dwadzieścia lat temu.

– Robisz z tego wielką rzecz – mówił z narastającą irytacją. – Inni by się cieszyli.

Te słowa zabolały bardziej, niż chciałam przyznać. W myślach wracałam do wszystkich sytuacji, w których mówiłam, że wszystko jest w porządku, choć czułam coś zupełnie innego. Przypominałam sobie wieczory, w których rezygnowałam z rozmowy, bo nie chciałam komplikować. Zrozumiałam, jak długo pozwalałam na to, by moje potrzeby były niewidoczne, nawet dla mnie samej. Paweł patrzył na mnie, jakby próbował znaleźć prostą odpowiedź, a ja wiedziałam, że takiej nie ma. Poczułam narastającą frustrację i świadomość, że pierwszy raz naprawdę się różnimy w tym, jak widzimy nasze małżeństwo. On bronił stabilności, ja zaczynałam dostrzegać pustkę.

Myślałem, że stabilność wystarczy

Rozmowa wróciła kilka dni później, bardziej intensywna, jakby wcześniejsze słowa nie zostały domknięte, tylko zawisły między nami. Paweł stał przy oknie, plecami do mnie, a ja siedziałam na kanapie.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego robisz problem z niczego – powiedział w końcu. – Przecież to drobiazg.

Te słowa sprawiły, że zmęczenie, które nosiłam w sobie od lat, odezwało się nagle z całą mocą. Wstałam powoli i spojrzałam na niego bez złości, raczej z rezygnacją.

– Nie używam tych perfum od dawna – powiedziałam cicho. – Nawet ich nie otwieram.

Odwrócił się gwałtownie.

– Jak to nie używasz?

– Przestałam je lubić. Zmieniłam się.

Zapadła cisza, ciężka i długa. W końcu zebrałam się na odwagę, by powiedzieć to, co nosiłam w sobie od lat.

– One nie są o zapachu. One są o tym, że mnie nie widzisz.

Paweł usiadł naprzeciwko mnie, jakby nagle zabrakło mu sił.

– Myślałem, że stabilność wystarczy – powiedział po chwili.

– A ja myślałam, że mnie zapytasz, kim jestem teraz.

Słowa zawisły między nami. Patrzyliśmy na siebie obcy, jakbyśmy po raz pierwszy naprawdę się zobaczyli. Cisza po tym wyznaniu była dłuższa niż sama rozmowa. Nie wiedziałam, co zrobi dalej, ale czułam, że powiedzenie prawdy było nieodwracalne.

Perfumy były tylko znakiem

Po tamtej rozmowie w domu zrobiło się inaczej. Nie chłodniej, nie ciszej, tylko obco. Paweł milczał, jakby każde słowo mogło pogorszyć sytuację. Wracał z pracy, jadł kolację i zajmował się swoimi sprawami. Ja obserwowałam to z dziwną mieszaniną ulgi i lęku. Ulga brała się stąd, że nie musiałam już niczego udawać. Lęk pojawiał się wtedy, gdy docierało do mnie, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. Kilka dni później spotkałam się z Anną. Znałyśmy się od lat i była jedną z niewielu osób, przy których nie musiałam się pilnować. Usiadłyśmy przy stoliku w małej kawiarni, a ona od razu zauważyła, że coś jest nie tak.

– Co się dzieje? – zapytała bez wstępów.

Opowiedziałam jej o rozmowie, o prezentach, o tym, co we mnie narastało przez lata. Słuchała uważnie, nie przerywając, tylko od czasu do czasu kiwała głową.

– A kiedy ostatnio zrobił coś tylko dlatego, że chciał cię zaskoczyć? – zapytała w końcu.

Zawahałam się.

– Nie pamiętam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

To zdanie zabrzmiało głośniej, niż się spodziewałam. Anna spojrzała na mnie ze współczuciem, ale bez zdziwienia, jakby ta odpowiedź była oczywista. Wracając do domu, myślałam o tym, jak długo skupiałam się na drobiazgach, nie dostrzegając większego obrazu. Perfumy były tylko znakiem czegoś znacznie głębszego. Braku ciekawości, braku rozmów, braku pytania, które powinno paść dawno temu. Zaczynałam rozumieć, że problem nie pojawił się nagle, tylko rósł powoli, w ciszy, na którą sama się zgadzałam.

Chcę wybrać coś dla siebie

Do perfumerii weszłam sama, w środku dnia, bez pośpiechu. Zrobiłam to spontanicznie, jakby ciało podjęło decyzję szybciej niż myśli. Przez chwilę stałam przy wejściu, oswajając się z przestrzenią i intensywnością zapachów. Przez lata omijałam takie miejsca albo wchodziłam do nich tylko po to, by kupić dokładnie to, co znałam. Tym razem było inaczej. Chodziłam między półkami, brałam do ręki testery, wąchałam nadgarstek, odkładałam kartoniki. Jedne zapachy były zbyt ostre, inne zbyt słodkie, jeszcze inne przypominały mi kogoś, kim już nie byłam. Zatrzymywałam się przy tych, które wywoływały we mnie niepokój, ale też ciekawość. Po raz pierwszy od dawna naprawdę się zastanawiałam, co mi się podoba, a nie co wypada wybrać.

Sprzedawczyni zapytała, czy może pomóc, a ja odpowiedziałam, że chcę wybrać coś dla siebie. To zdanie zabrzmiało pewniej, niż się spodziewałam. Po długiej chwili zdecydowałam się na zapach, który był spokojny, ale nieprzewidywalny, inny od wszystkiego, co znałam wcześniej. Zapłaciłam i wyszłam z torbą w ręce, czując coś na kształt satysfakcji pomieszanej z lękiem. W domu Paweł zauważył nowy zapach niemal od razu. Uniósł głowę, gdy przechodziłam obok.

– Nowe perfumy? – zapytał.

– Tak. Wybrałam je sama – odpowiedziałam.

Nie było w tym ani wyzwania, ani triumfu. Tylko fakt. Paweł skinął głową, jakby nie wiedział, co z tym zrobić. Ja natomiast wiedziałam, że ten gest nie rozwiązywał niczego automatycznie. Był jednak pierwszym ruchem wykonanym świadomie, bez tłumaczeń i bez potrzeby aprobaty.

Zaczęłam słuchać siebie

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Nie miałam planu ani gotowych odpowiedzi. Przez wiele lat byłam dobra w przewidywaniu, w dopasowywaniu się do sytuacji, w łagodzeniu napięć, zanim zdążyły się ujawnić. Teraz po raz pierwszy pozwoliłam sobie na brak pewności. To było niewygodne, ale prawdziwe. Patrzyłam na Pawła i widziałam człowieka, który był po prostu przyzwyczajony. Do mnie, do naszej codzienności, do przekonania, że skoro nic się nie psuje, to wszystko działa. Zrozumiałam, że przez lata współtworzyłam ten stan, milcząc wtedy, gdy powinnam była mówić. Nie robiłam tego z wyrachowania, raczej ze strachu przed zmianą.

Nowy zapach nie zmienił naszego małżeństwa. Nie sprawił, że nagle zaczęliśmy ze sobą rozmawiać ani że wszystko nabrało sensu. Był tylko znakiem, że coś się zmieniło. Że przestałam automatycznie reagować i zaczęłam słuchać siebie. To wydawało się małe, ale dla mnie miało ogromne znaczenie. Nie wiedziałam, czy nasze drogi jeszcze się zejdą w tym samym tempie i kierunku. Wiedziałam natomiast, że nie chcę już udawać zadowolenia. Zrozumiałam, że największym aktem odwagi nie jest odejście ani wielkie gesty, ale uczciwość wobec samej siebie. Nawet jeśli prowadzi ona w nieznane.

Dorota, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama