Reklama

Poznaliśmy się na studiach. Ja byłam na psychologii, on na zarządzaniu. Ot, zwykła historia, jakich wiele. Od razu zaiskrzyło. Spokojny, uważny, poukładany – nic dziwnego, że ciągnęło mnie do Marka. Tym, co wyróżniało go spośród innych facetów, było to, że potrafił słychać. Dostrzegłam w nim bratnią duszę. Świetnie się czuliśmy w swoim towarzystwie.

Miałam na nosie różowe okulary

Od samego początku coś mi mówiło, że Marek to ten i tylko ten. Oświadczył mi się po kilku miesiącach od pierwszego spotkania. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że to właśnie u jego boku pragnę się zestarzeć. Kiedy wypowiedziałam magiczne „tak” przed ołtarzem, byłam najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Całą sobą wierzyłam w to, że złapałam pana Boga za nogi.

Przy Marku nie musiałam udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie jestem. Nie musiałam zakładać masek. Jednakże dziś, patrząc na nasz związek z perspektywy czasu, widzę coś, czego wcześniej nie zauważałam. Miałam na nosie różowe okulary i byłam święcie przekonana, że wyznajemy te same wartości i pragniemy tego samego. Tymczasem nigdy o tym nie rozmawialiśmy. To bardzo poważny błąd, który popełnia mnóstwo par. O jego skutkach przekonałam się na własnej skórze.

Mąż zaczął się wycofywać

Pierwsze dwa lata naszego małżeństwa były wspaniałe. Miałam oczywiście świadomość tego, że nie będziemy mieć wiecznie motyli w brzuchu, ale byłam dobrej myśli. Postrzegałam nas jako zgraną i świetnie dobraną parę, która bez problemu poradzi sobie z wyzwaniami dnia codziennego. Czas jednak mijał, a ja nie potrafiłam oprzeć się wrażeniu, że w naszej układance brakuje jakiegoś elementu. Było nim dziecko. Zawsze chciałam zostać mamą. Przed ślubem nie pytałam Marka i to, jak się zapatruje na kwestię posiadania potomstwa. Z góry założyłam, że ma na ten temat identyczne poglądy. Gdy zaczęłam wspominać o dziecku, tylko się uśmiechał.

– Przecież nigdzie nam się nie śpieszy, prawda?

– No niby nie, ale wiesz, że mój zegar biologiczny tyka.

– Kochanie, w pełni to rozumiem, ale jak się trochę wstrzymamy, to się nic nie stanie.

– Nie mów tylko, że nie chcesz mieć dziecka.

– Ależ skąd, bardzo chcę. Ale uważam, że powinniśmy jeszcze nacieszyć się sobą.

Dawałam wiarę tym słowom i cierpliwie czekałam, lecz Marek nic nie wspominał o powiększeniu rodzinnym. Co i rusz do tego wracałam, ale bez konkretnego efektu.

Nie chciał mieć dziecka

Któregoś razu przycisnęłam go do muru.

– Nie wiem, czy ja w ogóle chcę tego – jego wyznanie bardzo mnie zaskoczyło. – Jakoś nie widzę siebie w roli ojca.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Do tej pory się łudziłam, że mąż da się namówić, bo jest to dla niego etap tak naturalny, jak dla mnie. Niestety, mierzyłam go swoją miarą i nawet nie przyszło mi do głowy, że w tak ważnej kwestii myśli inaczej.

– No coś ty, na pewno będziesz super tatą – powiedziałam.

– Kochanie, mamy siebie i to mi w zupełności wystarczy – odparł łagodnie, ale stanowczo.

Potem próbowałam parokrotnie przeforsować własne zdanie, ale bezskutecznie. Usłyszałam wreszcie od męża, abym dała mu spokój z dzieckiem, bo on nie chce. Byłam załamana, ale widziałam, że nie ma opcji, żeby go namówić. Pomału docierało do mnie, że nie da się kogoś zmusić do czegoś. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak pogodzić się z tym, że nie zostaniemy rodzicami. Rozdzierało mnie to od środka, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie przewidziałam tego, stając u boku Marka przed ołtarzem. Byłam rozczarowana i rozgoryczona. Na siłę zaczęłam szukać plusów tej sytuacji, ale wynajdywanie ich szło mi dość kiepsko i opornie.

Prawda wyszła na jaw przez przypadek

To był czwartek, pamiętam to dokładnie i będę pamiętać. Po pracy udałam się na zakupy do galerii handlowej. Weszłam na chwilę do drogerii i tam spotkałam znajomą.

– Serdecznie ci gratuluję – uśmiechnęła się promiennie na mój widok. – To super, że zostaniesz mamą.

– Słucham? – nie miałam bladego pojęcia, o czym ona mówi.

Natychmiast się zreflektowała, że coś jest nie tak. Szybko wyjaśniła, że słyszała, czym chwalił się Marek – tym mianowicie, że będzie miał dziecko. Rzuciła jeszcze coś zupełnie niezobowiązującego, po czym prędko się oddaliła. Ja natomiast stałam kompletnie otępiała, nie mogąc dać kroku naprzód. W głowie mi szumiało, a ciało miałam jak z waty. Nie pamiętam, jak w ogóle wróciłam do domu. Zastałam Marka w salonie. Siedział na sofie i oglądał jakiś serial.

– Czy to prawda? – niewiele brakowało, a bym się rozpłakała.

– Co takiego? – zapytał ze zdumieniem malującym się na twarzy.

– Że będziesz miał dziecko.

Przez dłuższą chwilę tylko się we mnie wpatrywał, po czym przytaknął.

Miał romans

Okazało się, że miał romans z koleżanką z pracy. Zaszła w ciążę. Opowiadał o tym całkowicie beznamiętnym głosem i ta jego obojętność była w tym wszystkim najbardziej uderzająca. Stwierdził, że tak po prostu wyszło, a kiedy dowiedział się o ciąży, postanowił wziąć to na klatę. Szkoda, że nie pomyślał o tym, że rujnuje mój świat.

Wyprowadził się niespełna miesiąc później. Poczułam ulgę, że nie muszę go oglądać, a z drugiej strony pojawiła się wściekłość. Dotarło do mnie, że Marek nie chciał dziecka ze mną. Być może nigdy mnie nie kochał. Nie zamierzałam go o to pytać. Sprawa rozwodowa przebiegła sprawnie i bez dramatów. Rozwód dostałam od ręki. Marek nie miał w sobie na tyle przyzwoitości, żeby mnie przeprosić. Na sali sądowej starannie unikał mojego wzroku. Nie wiem, na co w zasadzie liczyłam, ale na pewno nie na coś takiego.

Obecnie usiłuję stanąć na nogi, ale jest mi potwornie ciężko. Są takie dni, kiedy trudno jest wstać z łóżka. Zobaczyłam na profilach społecznościowych zdjęcie przedstawiające Marka z jego córeczką. Fotografię opatrzył podpisem „to najszczęśliwszy dzień w moim całym życiu”. Dobiło mnie to jeszcze bardziej. To tak, jakby zdradził. Dlaczego nie zdobył się na szczerość? Nie umiem powiedzieć, czy kiedykolwiek zostanę mamą. Na ten moment nie mam głowy do myślenia o takich rzeczach, bo muszę odbudować siebie. Moja psychika jest w opłakanym stanie. Tracę wiarę w to, że jeszcze spotka mnie coś dobrego.

Anna, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama