„Mąż całe życie mówił, że kasa to nie wszystko. A dziś żyje z bogatą emerytką, bo nie chciał klepać biedy ze mną”
„– Przecież mówiliśmy, że razem się zestarzejemy – dodałam. – Ale nie mówiłem, że razem będziemy biedować – odpowiedział spokojnie. – Mam prawo jeszcze pożyć, Anita. Spojrzałam na niego i zobaczyłam człowieka, którego nie znałam”.

- Redakcja
Mam dwójkę dorosłych dzieci i emeryturę, która starcza głównie na rachunki i tańsze lekarstwa. Co tydzień dorabiam w przychodni – zmywam podłogi, wynoszę śmieci, zaparzam kawę lekarzom, którzy mogliby być moimi dziećmi. Nie narzekam. Tylko czasem w lustrze widzę kobietę, która miała mieć spokojną starość, a zamiast tego zbiera resztki po cudzym życiu.
Marek – mój były mąż – jeszcze kilka lat temu siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i mówił: „Nie potrzebujemy luksusów. Wystarczy, że rano mogę patrzeć na ciebie przy herbacie.” Patrzył tak codziennie przez ponad trzydzieści lat. A potem przestał. Po prostu. Któregoś dnia spakował walizkę i wyszedł.
Zawsze wierzył w idee. W to, że miłość wystarczy. Pogardzał wyścigiem szczurów, śmiał się z tych, co gonią za pieniędzmi. A dziś? Żyje z wdową po lekarzu – w pięknym mieszkaniu, z wakacjami w Hiszpanii i winem za pięć dyszek butelka. Mówi, że wreszcie czuje się wolny. A ja zastanawiam się, czy przez te wszystkie lata po prostu dobrze grał.
Robił się zgryźliwy
Zaczęło się nie od krzyku, tylko od ciszy. Marek coraz częściej milczał przy kolacji. Nie komentował wiadomości, nie śmiał się z moich żartów. Siedział zgarbiony, jakby wszystko go nagle przerosło – nawet rozmowa. Pytałam, co się dzieje. Wzruszał ramionami: „Zmęczony jestem.” I tylko czasem rzucał gorzko: „Sześćdziesiąt lat, Anita. A my dalej musimy liczyć każdy grosz.”
Z dnia na dzień robił się bardziej zgryźliwy. Narzekał, że go wszystko boli, że nic mu się nie chce, że życie mu przecieka przez palce. A potem przyszła ta kłótnia. Może nawet nie o nic wielkiego – o rachunek za gaz i mój komentarz, że znów trzeba będzie oszczędzać. Wybuchł.
– Nie mogę już tak żyć! – wrzasnął. – Całe życie tylko zaciskać pasa, tylko kombinować! Mam dość!
– Nie poznaję cię – powiedziałam cicho. – Gdzie ten facet, który mówił, że liczy się tylko miłość?
Spojrzał na mnie, jakbym go zdradziła.
– Miłość nie płaci rachunków, Anita. Miłość nie kupuje tabletek na cholesterol ani nowych zębów. Mam dość biedy.
Stałam jak wryta. Tak, jakby nagle zmarzło mi serce. Przecież to on przez całe życie powtarzał, że „wszystko inne to tylko szum”. A teraz ten szum, którego unikał, stał się dla niego ważniejszy ode mnie. Tamtej nocy nie spałam. Wciąż słyszałam jego głos: „Mam dość biedy.” I pierwszy raz w życiu pomyślałam, że on naprawdę może odejść.
Po prostu mnie zostawił
Odszedł tydzień później. Wziął tylko walizkę i kilka koszul. Zostawił klucze na stole. Nie patrzył mi w oczy.
– Będę się odzywał – powiedział tylko. – To nie twoja wina. Po prostu... ja już nie mogę tak dalej.
Nie płakałam. Nie wtedy. Stałam w oknie i patrzyłam, jak jego sylwetka znika za zakrętem. I wciąż miałam nadzieję, że wróci. Że to tylko jego kryzys. Że za dwa, trzy dni zapuka i powie: „Zwariowałem. Przepraszam.”
Nie zapukał.
Dwa tygodnie później usłyszałam od znajomej z apteki, że Marek był widziany z „jakąś zadbaną panią”. Z początku nie chciałam wierzyć. Ale potem pojawiły się zdjęcia – znajomi z Facebooka, wspólni znajomi z lat młodości – podsyłali mi, myśląc, że już wiem. Marek w restauracji. Marek w teatrze. Marek na spacerze. Z nią. Z Iwoną. Wdową po lekarzu. Kobietą zadbaną, elegancką. Z fryzurą od stylisty i torebką droższą niż moja emerytura.
– Mamo – powiedziała Marta, gdy do niej zadzwoniłam. – On chyba już od dawna się z nią spotykał. To się nie dzieje z dnia na dzień.
– Nie wierzę – wyszeptałam. – Nie wierzę, że przez tyle lat wszystko było udawane.
Ale może właśnie tak było? Może tylko ja wierzyłam w coś, co dawno przestało istnieć?
Miałam żal do męża
Nie mogłam już dłużej żyć w zawieszeniu. Nie spałam, nie jadłam, kręciłam się po domu jak cień. W końcu wykręciłam jego numer. Odebrał. Po trzecim sygnale.
– Cześć – powiedziałam chłodno. – Musimy porozmawiać.
Zgodził się. Spotkaliśmy się w parku, gdzie kiedyś spacerowaliśmy z dziećmi. Usiadł na ławce jak ktoś obcy, nie jak mężczyzna, z którym dzieliłam pół życia. Miał nową kurtkę. Pachniał innymi perfumami.
– Dlaczego? – zapytałam wprost. – Dlaczego mnie zostawiłeś?
Wzruszył ramionami. Cisza między nami była gęsta jak mgła.
– Przecież mówiliśmy, że razem się zestarzejemy – dodałam.
– Ale nie mówiłem, że razem będziemy biedować – odpowiedział spokojnie. – Mam prawo jeszcze pożyć, Anita.
– A ja? Ja nie mam tego prawa?
– Ty... zawsze byłaś silniejsza. Ty sobie poradzisz.
Zacisnęłam usta. Chciałam mu powiedzieć, że wcale nie jestem silna. Że boli mnie każda noc spędzona samotnie, każdy poranek bez jego kubka po lewej stronie stołu. Ale nie powiedziałam.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam człowieka, którego nie znałam. Albo – którego znałam zbyt dobrze, ale nie chciałam tego widzieć. Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy.
Spotkałam ją przypadkiem
Nie planowałam tego spotkania. Po prostu weszłam do sklepu spożywczego po mleko i jabłka, a ona stała przy warzywach. Iwona. W rzeczywistości wyglądała jeszcze bardziej perfekcyjnie niż na zdjęciach. Ubrana prosto, ale z klasą. Z delikatnym uśmiechem, jakby wszystko w jej życiu układało się lekko i bez wysiłku.
Zanim zdążyłam się wycofać, spojrzała w moją stronę.
– Anita, prawda? – powiedziała spokojnie.
Skinęłam głową. Cisza między nami ciążyła jak ołów.
– Nie przyszedł do mnie po przygodę – dodała, jakby chciała uprzedzić oskarżenia. – Przyszedł, bo był zmęczony.
– Zmęczony czym? Wspólnym życiem? Miłością bez kart kredytowych?
Uśmiechnęła się, ale w jej oczach nie było szyderstwa.
– Ja nie odebrałam ci męża. On sam przyszedł.
– Bo dajesz mu to, czego ja nie mogłam kupić – syknęłam.
– Może – przyznała bez cienia skruchy. – Ale też daję mu spokój. Ty dawałaś mu tylko walkę.
Zabolało. Bo wiedziałam, że w tym, co mówi, jest część prawdy. Całe życie walczyliśmy – o pieniądze, o dzieci, o zdrowie, o sens. A ona nie musiała walczyć. Miała już wszystko. I wystarczyło, że była. Wyszłam bez mleka. Bez jabłek. Tylko z ciężarem, którego nie dało się zrzucić.
On już nie wróci
Wróciłam do domu i usiadłam przy stole, przy którym spędziłam pół życia. Kubek po lewej stronie – jego miejsce – wciąż tam stał. Nawet po tych wszystkich tygodniach nie umiałam go schować. Jakby to mogło coś zmienić.
Patrzyłam na ściany, zdjęcia dzieci, zasłony, które razem wybieraliśmy. Na stare zegary, meble po jego matce, filiżanki, które kiedyś sklejaliśmy z klejem i śmiechem. I poczułam, że ten dom to grób wspomnień.
Przypomniałam sobie naszą młodość – pierwsze mieszkanie, w którym nie było łóżka, więc spaliśmy na podłodze. Pierwszy samochód, co gasł na światłach. Dzieci – Marta i Bartek – jak zasypiali wtuleni w nas na starym kanapie. I te wszystkie razy, gdy trzymałam jego rękę przy szpitalnym łóżku. Albo on moją. To wszystko teraz wyglądało jak bajka z taniego filmu. Co z tego zostało? Miska po zupie i telefon, który nie dzwoni.
Siedziałam długo w ciszy, a w głowie krążyło mi jedno zdanie: czy naprawdę po sześćdziesiątce jesteś już tylko przeszkodą? Czy człowiek staje się wtedy przezroczysty, niepotrzebny, łatwy do wymiany na model z lepszym kontem i charakterem?
Zgasiłam światło. I pierwszy raz nie popłakałam się przed snem. Nie dlatego, że przestało boleć. Tylko dlatego, że coś we mnie zaczęło pękać. Jak skorupa.
Anita, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Sama namawiałam syna, żeby zamieszkał u nas z żoną po ślubie. Teraz mam ich dosyć, ale nie wiem, jak im powiedzieć”
- „Mąż uważał, że jestem rozrzutna, bo zapłaciłam 15 zł za chleb. Ja uznałam, że przepłacam za bycie w tym związku”
- „Pomagałem ojcu finansowo z dobrego serca, a on potraktował mnie jak bankomat. Dałem palec, a chce całą rękę”

