Reklama

Mam 62 lata i dopiero teraz uczę się być sobą. Dziwnie to brzmi, prawda? Ale przez większość życia byłam popychadłem dla mojego męża – Tadeusza – który zawsze wiedział lepiej. Nie był tyranem z pięściami, lecz wystarczyło jedno jego spojrzenie, jedno krótkie: „nie zgadzam się”, i temat się kończył. Żadne moje „ale” nie miało prawa bytu.

Nasza córka, Lena, dorastała w takim układzie jakby to było oczywiste. Tata decydował. Mama słuchała. I wszyscy jakoś żyli. Dopiero kiedy Tadeusz zachorował i odszedł, zrozumiałyśmy, jak bardzo to wszystko było oparte na strachu i podporządkowaniu. Nagle zabrakło steru. W domu nastała cisza jak w teatrze po zakończonym spektaklu.

Lena przeszła tę zmianę szybko. Wyskoczyła w dorosłość z entuzjazmem, z nowymi znajomościami, planami, wyjazdami. Ja natomiast powoli uczyłam się, że mogę sama decydować o tym, co jem, co kupuję, jak spędzam czas. Że mogę wyjść na spacer bez meldowania się u męża. Że mogę kupić krem bez promocji. Że mogę być… wolna. I wtedy pojawił się Marek.

Poznałam kogoś

Poznałam Marka na zajęciach z gimnastyki dla seniorów. Zapisałam się na nie z myślą, że muszę zacząć się ruszać, wyjść z domu, pobyć między ludźmi. Nie spodziewałam się, że trafię tam na mężczyznę, który zapyta, jak się czuję, i będzie słuchał odpowiedzi z uwagą.

Był wdowcem, podobnie jak ja. Opowiadał o swojej Zosi z czułością, ale bez rozpamiętywania. Z czasem zaczął mi przynosić kawę, potem zabierał na spacery, a w końcu – zapytał, czy nie chciałabym spróbować znów być „czyjąś kobietą”. Zadrżałam wtedy. To było tak inne od wszystkiego, co znałam.

Nie rządził, nie oceniał. Pytał, co lubię jeść, gdzie chcę jechać na weekend, co myślę o danym filmie. Miałam sześćdziesiąt lat i pierwszy raz w życiu ktoś pytał mnie o zdanie.

Po kilku miesiącach pomyślałam: „To nie jest chwilowa znajomość. On naprawdę mnie kocha.” Postanowiłam przedstawić go Lenie. Czułam, że to ważny krok. Zaproponowałam niedzielny obiad. Marek upiekł sernik, ja ugotowałam rosół, Lena przyszła... i zamarła, widząc Marka w moim mieszkaniu.

– A to kto? – zapytała chłodno.

– Marek. Chciałam ci go przedstawić. Jest dla mnie kimś ważnym – odpowiedziałam, spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.

– Czy ty mówisz poważnie?! – parsknęła. – Tata zmarzł niedawno, a ty już sobie kogoś znalazłaś?

Patrzyłam na nią bez słowa. Czułam, jak pęka coś we mnie, bo liczyłam, że mnie zrozumie.

Córka się wściekła

Lena nawet nie usiadła. Stała w progu kuchni jak strażnik, który przyszedł kogoś zatrzymać.

Mamo, powiedz mi, że to jest żart – syknęła. – Że nie umawiasz się z nim… jak kobieta z mężczyzną.

– Lenko… – zaczęłam spokojnie. – Tata nie żyje od trzech lat. Nie mogę go zdradzać.

– Ale chyba mogłabyś jeszcze o nim pamiętać! – wykrzyczała, jakby uderzyła mnie w twarz.

– Pamiętam. Każdego dnia – odpowiedziałam cicho. – Ale nie chcę być już sama.

Lena prychnęła.

– Sama? A ja? – spytała ostro.

– Ty masz swoje życie. Studia, znajomych. Chciałabym, żebyś żyła pełnią, nie siedziała ze mną na kanapie i pilnowała mojej żałoby.

– Żałoby, którą zakończyłaś, bo tak ci wygodnie! – krzyknęła. – Trzydzieści lat byłaś żoną taty. A teraz co? Zastępujesz go obcym facetem?

Marek opuścił wzrok. Było mu niezręcznie, lecz chciał mi pomóc.

– Leno – odezwał się łagodnie – nie jestem tu po to, by zastąpić twojego tatę. Po prostu…

Ty się lepiej nie odzywaj – przerwała mu Lena. – Nawet go nie znałeś!

Miałam wrażenie, jakby znowu przemawiał Tadeusz – ten ton, to poczucie absolutnej racji, zero dyskusji.

– Lena, porozmawiamy później – poprosiłam.

– Nie ma później! – krzyknęła. – Jeśli on tu zostanie, ja wychodzę.

Chciałam podejść, dotknąć jej ramienia, ale odsunęła się, jakby moje dłonie parzyły.

– Zdradzasz tatę. I mnie – powiedziała, a oczy miała pełne łez, choć nie pozwoliła im spłynąć.

Trzasnęły drzwi. Marek położył mi dłoń na plecach. A ja czułam tylko jedno: strach, że mogę ją stracić.

To była kara

Minęło kilka dni od tamtego obiadu. Lena nie dzwoniła, nie pisała. Myślałam, że ochłonie – była impulsywna jak jej ojciec. Ale zamiast tego, któregoś ranka przyszła i bez słowa zaczęła pakować rzeczy.

– Lenka, co ty robisz? – spytałam zaniepokojona.

– Wyprowadzam się już na stałe – rzuciła chłodno, nie patrząc mi w oczy.

– Ale gdzie? Jak to?

– Do Gosi. Wynajmiemy razem pokój.

Chciałam ją zatrzymać, objąć, porozmawiać, ale nie dała się dotknąć. Przez cały czas miała na twarzy tę samą, zaciętą maskę.

Usuwam się z drogi, żebyś mogła żyć, jak chcesz – powiedziała, zaciskając zęby. – Nie będę patrzeć, jak robisz sobie nową rodzinę.

– Leno, ale przecież…

– Już wszystko powiedziałaś, mamo – przerwała. – Teraz pozwól mi odejść. Jak ty pozwoliłaś odejść tacie.

Wyszła. A ze mną zostało echo jej słów, które brzmiało jak wyrok. Próbowałam się z nią kontaktować – dzwoniłam, pisałam, wysyłałam wiadomości i przelewy. Wszystko na nic. Zwracała pieniądze, nie odbierała telefonów. Nie chciałam, by rzuciła studia, jeśli musiałaby pracować. Przestała przychodzić na święta, nie odezwała się w moje urodziny. Koleżanki z uczelni, które znałam, przestały ze mną rozmawiać – Lena zabroniła im kontaktu. Karała mnie ciszą. I to bolało bardziej niż jakiekolwiek słowo. Marek czuł się winny. Pewnego wieczoru powiedział:

– Jeśli przeze mnie stracisz córkę, nie daruję sobie. Może powinienem odejść?

Zamarłam. Byłam gotowa wiele poświęcić dla Leny, ale czy naprawdę miałam znów zrezygnować z własnego życia?

Byłam pewna swojej decyzji

Marek spojrzał na mnie z powagą. Widział, że biję się z myślami.

– Twoja córka jest dla ciebie najważniejsza. Ja to rozumiem – powiedział łagodnie. – Ale jeśli to ja mam być powodem waszego rozstania, to zniknę. Od razu.

Zamarłam. Te słowa brzmiały znajomo. Zbyt znajomo. Tak mówiłam przez trzydzieści lat – że „zniknę”, „ustąpię”, „nie będę się narzucać”. Dla męża. Dla dziecka. Dla świętego spokoju.

Wiedziałam, że Marek nie mówi tego z wyrachowania. Chciał dla mnie dobrze, ale to właśnie wtedy dotarło do mnie, że znowu jestem o krok od zrezygnowania z siebie. Znowu robiłam to samo – jak tresowany pies, który zna tylko komendy: „bądź cicho”, „czekaj”, „nie przeszkadzaj”.

– Nie – powiedziałam. – Tym razem nie.

Marek uniósł brwi, zdziwiony.

– Przez trzydzieści lat spełniałam cudze oczekiwania. Teraz pierwszy raz od dawna wiem, czego chcę. I nie zamierzam tego oddawać, tylko dlatego, że komuś się to nie podoba – dodałam pewnym głosem.

Zobaczyłam błysk w jego oczach. Nie podziw, nie ulga. Szacunek.

– Lena to moja córka. Zawsze będę ją kochać, ale nie pozwolę, żeby decydowała o moim życiu. Musi dorosnąć do tego, że jej matka to też człowiek.

Spojrzał na mnie długo, po czym cicho powiedział:

– Czekałem, aż to powiesz. I jestem z ciebie dumny.

Nie oznaczało to końca bólu, tęsknoty za Leną, obaw, że już nigdy nie wróci. Ale pierwszy raz w życiu poczułam, że staję po swojej stronie.

Czekam, ale już nie błagam

Minęło kilka miesięcy. Wciąż nie mam wiadomości od Leny. Nie było jej na święta, nie napisała nawet na Dzień Matki. Przestałam już patrzeć nerwowo na telefon. Nie odświeżam jej profilu, nie wypytuję koleżanek. Przestałam błagać, ale nie przestałam kochać. Tylko że miłość nie może być jednostronna. Nie może być szantażem. Jeśli ktoś cię kocha tylko wtedy, kiedy spełniasz jego oczekiwania – to nie jest miłość. To kontrola.

Zrozumiałam, że przez lata dawałam się prowadzić na smyczy cudzych emocji. A teraz... pierwszy raz trzymam ją sama. I nie zamierzam już oddawać nikomu.

Z Markiem żyjemy spokojnie, po swojemu. Nie idealnie – czasem się spieramy o błahe rzeczy, jak to dwoje dorosłych ludzi z różną przeszłością, ale śmiejemy się też dużo. Dużo więcej niż przez wszystkie lata mojego małżeństwa. I choć wciąż śni mi się Lena – że wraca, że się przytula, że mówi „przepraszam”, to budzę się bez żalu. Zostawiłam w swoim sercu miejsce na jej powrót. Zasługuję na miłość. Na radość. Na wybory. I nie będę za nie przepraszać.

Maria, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama