Reklama

Mam męża, dom i stabilną pracę w biurze rachunkowym. Z pozoru wszystko poukładane, tak jak być powinno. Wystarczy jedno spojrzenie na nasze zdjęcia z wakacji — Marek przytula mnie na tle Tatr, ja się uśmiecham, dzieciaki znajomych robią głupie miny. Ludzie mówią: „Wy to jesteście szczęśliwi”. A ja tylko przytakuję i prędko zmieniam temat.

Bo prawda jest taka, że coraz częściej budzę się w środku nocy z uczuciem ścisku w klatce piersiowej. Nie ze strachu. Z pustki. Codzienność jest jak powtarzający się odcinek serialu, który już dawno przestał mnie ciekawić. Marek wstaje wcześniej, żeby zdążyć na siłownię, potem praca, powrót, obiad, telewizor. Nasze rozmowy sprowadzają się do „jak było?”, „zjesz coś?”, „może w sobotę Ikea?”. Czasem dotknie mnie po ramieniu, rzuci buziaka w czoło, jakby od niechcenia. Seks? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz nie wyglądał jak obowiązek, który trzeba szybko odbębnić.

A kiedyś... kiedyś myślałam, że to wszystko jest snem, z którego nie chcę się budzić. Zwłaszcza ten moment, gdy Marek klęknął w centrum Pragi z pierścionkiem i powiedział, że jestem tą jedyną. Uwierzyłam. Z całego serca uwierzyłam. Teraz, z perspektywy lat, zaczynam rozumieć, czemu w tamtej chwili, mimo łez szczęścia, coś mnie jednak ukuło. Coś, czego nie umiałam wtedy nazwać.

Ona miała na palcu mój pierścionek

Wróciłam wcześniej z pracy, bo głowa mi pękała. Zaparzyłam sobie miętę i przysiadłam w salonie. Przez ścianę dobiegł mnie głos Marka. Rozmawiał przez telefon. Nie miał pojęcia, że już jestem.

– A pierścionek? Przecież i tak jej nic nie mówiłem… – usłyszałam.

Zamarłam. Odstawiłam filiżankę. Jego ton był zbyt luźny, zbyt lekki jak na coś, co dotyczyło mnie. Słuchałam dalej, nie oddychając.

– Nie, nie ma pojęcia. Nosi go z takim zadowoleniem, jakby był nowy. Serio, nawet się nie domyśla – dodał i zaśmiał się krótko.

Nie czekałam, aż skończy. Wstałam i poszłam prosto do gabinetu, gdzie trzymał dokumenty i różne stare rzeczy. Otworzyłam szufladę, potem drugą, aż w końcu w tej trzeciej, z tyłu, pod papierami, znalazłam zdjęcie. Było trochę wyblakłe, jakby długo leżało zapomniane. Marek stał na nim z kobietą – wysoką brunetką o uśmiechu tak znajomym, jakby gdzieś w mojej pamięci już kiedyś się zapisał. Patrzyli w obiektyw, przytuleni. Ona miała na palcu pierścionek. Mój pierścionek.

Usiadłam na podłodze z tą fotografią w rękach. Nie chodziło o samą biżuterię. Chodziło o to, że gest, który miał znaczyć „jesteś dla mnie wyjątkowa”, został po prostu powielony. Jakby nie miało znaczenia, kto go nosi. Poczułam się niepotrzebna, jakby ktoś postawił mnie w roli rezerwy. Drugiego podejścia.

Zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę znaczę dla Marka. Czy jestem tylko bezpiecznym wyborem? Czy to, że powiedział mi „tak”, miało w ogóle coś wspólnego z miłością, czy po prostu z wygodą? A może już wtedy, gdy klękał w Pradze, w głowie miał wspomnienie tamtej kobiety?

Dla niego to tylko pierścionek

Nie wytrzymałam do kolacji. Zdjęcie leżało przede mną na kuchennym stole, kiedy Marek wszedł do domu.

– Jesteś wcześniej… – rzucił, zdejmując buty. – Wszystko w porządku?

Nie odpowiedziałam. Patrzył na mnie, potem na stół, i w końcu dostrzegł fotografię. Znieruchomiał. Jego ręce zawisły w powietrzu, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić.

– Co to jest? – zapytałam spokojnie, ale czułam, jak cała drżę.

– Asia… To nie ma znaczenia. To stare zdjęcie – odpowiedział szybko, zbyt szybko.

– Nie zapytałam, ile ma lat. Zapytałam, dlaczego mi nie powiedziałeś. Dlaczego dostałam pierścionek, który wcześniej był dla innej?

Westchnął i przetarł twarz dłonią.

– Nie wiedziałem, że cię to zaboli. To tylko pierścionek. Chciałem go oddać kiedyś, ale… po prostu nie oddałem. Leżał, pasował, to go dałem. To ty się dla mnie liczysz.

– Pasował? – powtórzyłam cicho.

– Nie rób z tego dramatu. Naprawdę, Asia. To nie ma żadnego znaczenia. Jesteśmy razem, liczy się tu i teraz.

– Nie, Marek. Nie liczy się „tu i teraz”, skoro to, co miało być początkiem naszej historii, było po prostu kontynuacją twojej starej. Nie mogłeś mi kupić innego? Nie chciałeś? – patrzyłam mu prosto w oczy. – Ja naprawdę byłam tylko kolejną?

– Przestań. Nie o to chodzi. Po prostu… nie sądziłem, że z tego będzie taka burza.

– Bo ty nigdy nie rozumiesz, co mnie boli – powiedziałam. – Dla ciebie wszystko jest „tylko”. Tylko pierścionek. Tylko jedno zdjęcie. Tylko przeszłość.

Stał już przy drzwiach kuchni, jakby miał ochotę wyjść.

– Dla mnie to wszystko znaczy coś innego – powiedziałam cicho. – Dla mnie to był symbol. A teraz wiem, że nie był mój.

Nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając mnie z ciszą, która po raz pierwszy od dawna była cięższa niż jego słowa.

Odgrywałam czyjś scenariusz

Miałam wtedy dwadzieścia dziewięć lat i byłam przekonana, że wszystko, co mnie spotyka, dzieje się we właściwym momencie. Pamiętam ślub jak przez szybę. Suknia leżała dobrze, makijażystka powiedziała, że wyglądam zjawiskowo, mama płakała ze wzruszenia, a Marek… Marek dał mi ten sam pierścionek, który kiedyś należał do niej. Zawahałam się, gdy go zakładał na mój palec.

– Co jest? – zapytał. – Zimne dłonie?

– Tak, chyba tak – skłamałam.

Nie potrafiłam wtedy tego nazwać, ale coś we mnie się spięło. Na ślubie nie było lepiej, jakby wszystko działo się obok mnie. Ludzie się cieszyli, tańczyli, życzyli nam szczęścia. A ja miałam wrażenie, że odgrywam czyjś scenariusz.

Potem przyszły lata, które nauczyły mnie jednego – milczeć. Z każdym miesiącem robiłam to lepiej. Kiedy wracałam z pracy i widziałam jego buty w przedpokoju, czułam ulgę, że jest, ale jednocześnie coś mnie w środku ściskało. Nie tęskniłam już za jego dotykiem. Tęskniłam za tym, że kiedyś potrafił mnie dostrzec.

I były kłótnie. O pierścionek też. Zawsze w momentach, gdy nie miałam już siły dusić w sobie tego żalu. Jedna z takich rozmów wryła mi się w pamięć.

– Przestań się czepiać tej błyskotki! – krzyknął, podnosząc ręce. – Ile lat jeszcze będziesz to wypominać?!

– To nie pierścionek był problemem. To ty. I to, że nigdy mnie nie usłyszałeś – odpowiedziałam.

Zamilkł wtedy. Ale to nie była cisza zrozumienia. To była cisza zrezygnowania. Jakby uznał, że nie warto już się starać nawet wyjaśniać.

To nie jest opowieść o pierścionku, ale o nas

Otworzyłam szufladę, w której kiedyś trzymałam ważne rzeczy. Teraz leżał tam tylko on – pierścionek. Bez opakowania, bez oprawy. Po prostu metal i kamień. Odkąd dowiedziałam się prawdy, nie założyłam go ani razu. Leżał, jakby sam wiedział, że jego czas się skończył.

W domu niewiele się zmieniło. Marek był. Jadł, spał, czasem nawet próbował się uśmiechać. Ale to nie były już te same spojrzenia. Nie te same wieczory. Zamiast rozmów były wiadomości tekstowe o tym, że spóźni się do pracy albo że zostawił mleko w samochodzie.

Patrzyłam na nasze zdjęcia. Ustawione w ramkach na komodzie, jak z katalogu: ślubne, z wakacji, z urodzin mojej mamy. Uśmiechnięci, poukładani, szczęśliwi. A za nimi – te wszystkie rozmowy, które nic nie znaczyły. Te wieczory, kiedy udawałam, że wszystko jest dobrze, żeby nie psuć nastroju. To wszystko zostało. I już nie wiedziałam, po co.

Kiedyś opowiedziałam o tym Ani, mojej przyjaciółce. Siedziałyśmy w kawiarni, a ja wyjęłam pierścionek z torebki i położyłam na stole. Patrzyła na niego przez chwilę, potem na mnie.

– Może powinnaś przestać się katować? – powiedziała cicho.

– Nie chodzi o pierścionek – odparłam. – Chodzi o to, że nigdy nie czułam się wybrana. Byłam... dostępna. Byłam obok.

Przytaknęła. Nie mówiła nic więcej. Może dlatego, że dobrze wiedziała, o czym mówię. Że to nie jest opowieść o jednej rzeczy, ale o całej naszej historii.

Wtedy to był dla mnie koniec

Wyjęłam pierścionek z szuflady i położyłam go na stole. Czekałam, aż Marek wejdzie do kuchni. Wrócił z pracy później niż zwykle. Spojrzał na mnie, potem na stół. Wiedział, co to znaczy.

– Co to ma być? – zapytał, choć jego ton był znużony, jakby już wszystko między nami zostało wypowiedziane.

– Zachowaj go. Albo daj innej. Ja już nie chcę nosić cudzych wspomnień – odpowiedziałam spokojnie.

Westchnął i przysiadł na krześle.

– Przesadzasz. To nic nie znaczyło.

Patrzyłam na niego długo, zanim odezwałam się znowu.

– Właśnie dlatego. Dla ciebie to „nic”. Dla mnie – wszystko.

Nie próbował mnie zatrzymać. Nie powiedział „przepraszam”, nie zapytał, co teraz. Milczał. Może naprawdę nie wiedział, co powiedzieć, a może po prostu nie miał już siły.

Wyszłam z domu bez walizki. Bez planu. Zostawiłam za sobą wszystko, co było nie moje, a co próbowałam przez lata uznać za własne. W głowie miałam ciszę. Taką, której się nie boisz. Taką, która uwalnia.

Może zostanę, a może odejdę na dobre

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Nie wynajęłam mieszkania, nie zadzwoniłam do prawnika, nie opowiedziałam rodzicom, co się wydarzyło. Wróciłam do starego pokoju u siostry, gdzie na półce nadal stała ramka z moim zdjęciem z liceum. Patrzyłam na nią wieczorem, przez długie minuty. Uśmiech na tej fotografii był prawdziwy. Beztroski. Nikt go nie reżyserował.

Może zostanę, a może odejdę na dobre. Może Marek spróbuje jeszcze coś zrozumieć, może nie. Nie wiem. Ale wiem jedno – coś we mnie się zmieniło. Pierwszy raz od dawna nie szukałam siebie w oczach kogoś innego. Nie pytałam: „Czy jestem wystarczająca?”. Bo zaczęłam widzieć siebie.

Pierścionek został w szufladzie. Nie wrzuciłam go do rzeki, nie sprzedałam. Leży, cichy i martwy. Symbol tego, czym był nasz związek. Czymś, co miało wyglądać jak początek, a było tylko powtórzeniem. Nie miałam już potrzeby go nosić. Nie wszystko, co błyszczy, jest warte tego, by je zatrzymać. I nie każdy związek trzeba ciągnąć dalej, tylko dlatego, że się już zaczął.

Wyszłam, zanim zniknęłam całkiem.

Joanna, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama