Reklama

Nasz ślub wyglądał jak z bajki. Wszyscy mówili, że jesteśmy idealną parą, stworzoną dla siebie. Michał patrzył na mnie z zachwytem, a ja tonęłam w białej sukni i euforii. Goście bili brawo, mama płakała. Wtedy, przy barze, przypadkiem usłyszałam teścia, Bogdana:

– Gdybym był młodszy… zakochałem się w niej, gdy tylko Michał ją przyprowadził.

Zamurowało mnie, ale uznałam to za niezręczny żart. Próbowałam zapomnieć. Jednak kiedy nasze małżeństwo zaczęło pękać, te słowa wróciły. I nagle przestały brzmieć jak coś niewinnego.

Czułam się niewidzialna

– Michał, możemy pogadać? – zapytałam cicho, stojąc w drzwiach salonu. On nawet nie oderwał wzroku od monitora.

– Teraz? Robię raport – mruknął, stukając w klawiaturę.

– Jak nie teraz, to kiedy? Ostatnio rozmawiamy tylko o rachunkach i zakupach.

– No bo może właśnie to jest życie, Karolina – prychnął.

Podeszłam bliżej. Widziałam tylko jego plecy. Zawsze te same plecy. Od miesięcy.

– Wiesz, że wczoraj minęło sześć lat od naszego ślubu? – zapytałam cicho.

– Aż tyle? No to gratulacje, przetrwaliśmy – rzucił bez cienia emocji.

Przetrwaliśmy? Czyli że co, jesteśmy jak więźniowie na jednym spacerniaku?

W końcu się odwrócił. Zmęczony, obojętny. Ten sam wzrok, który kiedyś błyszczał, a teraz… gasł.

– Przesadzasz. Nie każdy dzień musi być jak film romantyczny – powiedział. – Ludzie się przyzwyczajają. Ty też.

– Czasem mam wrażenie, że w ogóle nie jestem dla ciebie ważna! – wybuchłam. – Że już nie jestem kobietą, tylko twoim współlokatorem.

– I co mam z tym zrobić? Przeprosić, że pracuję?

– Przeprosić, że cię nie obchodzi, że się duszę!

Nie odpowiedział. Wyszedł do kuchni. Wrócił z herbatą. Jedną. Dla siebie. Zostałam sama w salonie. I wtedy znowu usłyszałam w głowie słowa Bogdana: „Gdybym był młodszy…”

Nie wiedziałam czemu, ale nagle zabrzmiały inaczej. Jakby ktoś wtedy naprawdę mnie widział – nie jako żonę Michała, tylko jako kobietę.

Nie mogłam o nim zapomnieć

– Karola, ale serio, nie żartuj… – Basia aż odstawiła filiżankę z herbatą. – On to powiedział na waszym ślubie? Do kogo?

– Nie wiem. Do jakiegoś kuzyna chyba. Stałam kilka metrów dalej, nie zauważył mnie.

– I co… nic z tym nie zrobiłaś?

– Bo wtedy to zabrzmiało… głupio, niezręcznie, jakby żartował. Ale zapadło mi w pamięć. Coraz częściej do tego wracam.

Basia westchnęła i spojrzała na mnie uważnie.

– Nie chcę być ostra, ale muszę to powiedzieć. Uważaj, Karolina. To może być bardzo śliski grunt. Jesteś wrażliwa, zaniedbana przez męża, a tu nagle… ktoś, kto cię dostrzega. Ale to nie znaczy, że powinnaś szukać bliskości akurat tam.

– Myślisz, że ja nie wiem, jak to brzmi? – szepnęłam. – Ale Basia… Ja czuję się taka niewidzialna. Michał mnie nie dotyka, nie patrzy na mnie, nie słucha. A Bogdan… raz spojrzał i wszystko we mnie zadrżało.

– Bo może jesteś głodna czułości – powiedziała łagodnie. – Ale to nie znaczy, że twój teść jest odpowiedzią.

– Wiem. A może nie wiem. Ale czasem łapię się na tym, że jak ma przyjechać do nas z teściową, to się maluję. Wybieram inne sukienki. I czuję się… młodsza, żywa.

– Karola… to nie on. To ty chcesz znowu poczuć, że istniejesz.

Może miała rację. A może to właśnie on mi to uczucie przywracał? I coraz częściej zastanawiałam się, czy to on naprawdę się zakochał, czy to ja coraz bardziej zaczynałam chcieć, żeby to była prawda.

Byliśmy na granicy

Michał był w delegacji. Znowu. Pojechałam z córką do teściów na obiad. Iwona krzątała się w kuchni, a ja usiadłam z kawą na tarasie. Bogdan dołączył chwilę później.

– Jak tam Michał? – zapytał z pozornym spokojem.

– Dużo pracuje – odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku.

– A ty? – dodał po chwili ciszy. – Jak się czujesz?

Spojrzałam na niego. Miał lekko zmarszczone brwi, jakby naprawdę go to obchodziło. Może pierwszy raz od dawna ktoś mnie zapytał tak… po prostu.

– Różnie – przyznałam. – Czasem dobrze, częściej… jakby mnie nie było.

– Zauważyłem – powiedział cicho. – W twoich oczach nie ma już tego światła, które miałaś wtedy… na waszym ślubie.

Zamilkłam. Znał mnie zbyt dobrze, choć przecież nie powinien. A jednak każde jego słowo wbijało się gdzieś głęboko.

– Nie powinienem tego mówić – dodał, odsuwając się lekko. – Ale nigdy nie zapomnę, jak wyglądałaś tamtego dnia. W bieli, cała promieniejąca. To był moment, w którym… po raz pierwszy naprawdę poczułem, że tracę coś ważnego. Kogoś, kogo mógłbym kochać.

Poczułam dreszcz. Zaskoczenie? Zakłopotanie? Ekscytację?

– Bogdan…

– Wiem, Karolina. Wiem, że to niewłaściwe. Ale nie potrafię już tego w sobie trzymać. Ty jesteś… wyjątkowa.

W mojej głowie zapanował chaos. Patrzyłam na niego i nie potrafiłam odwrócić wzroku. Nie dotknął mnie, nie zrobił nic złego. A jednak wszystko się zmieniło.

Poczułam, że stoimy na granicy. I tylko jedno słowo, jeden gest, mógłby ją przekroczyć.

Nie będzie już odwrotu

– Bogdan, możemy się spotkać? – napisałam do niego kilka dni później. Pretekstem była bluza córki, którą „przypadkiem” zostawiła u teściów.

Spotkaliśmy się w parku. Było cicho, prawie pusto. Jesień otulała alejki zapachem wilgotnych liści.

– Wiedziałem, że się odezwiesz – powiedział. – Ale nie chciałem robić pierwszego kroku. Nie chciałem cię przestraszyć.

– Muszę wiedzieć, czy to wszystko, co mówisz… to prawda. Czy naprawdę mnie kochałeś?

Bogdan nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie długo, uważnie.

– Tak – powiedział w końcu. – Karolino, jesteś kobietą mojego życia. Zakochałem się w tobie pierwszego dnia. Próbowałem zapomnieć, ale nie potrafię.

Zamilkłam. Co miałam powiedzieć? Że ja też? Że od miesięcy wyobrażam sobie, że to nie Michał, tylko on mnie dotyka, całuje?

– To wszystko jest chore – szepnęłam, ale nie odsunęłam się, kiedy się zbliżył.

– Wiem. I niczego nie oczekuję. Ale jeśli czujesz choć cień tego, co ja…

Nie dokończył. Nasze usta spotkały się w pół drogi. Nie wiem, kto zaczął. Pocałunek był krótki, cichy, ale jak wybuch. Drżałam cała.

Zaczęło się. Spotykaliśmy się ukradkiem, krótko, namiętnie. W jego spojrzeniach odnajdywałam wszystko, czego brakowało mi od lat.

Ale kiedy wracałam do domu i patrzyłam na moją córkę… coś we mnie pękało. Bo wiedziałam, że wszystko, co robię, to początek końca. I że nie będzie już odwrotu.

Wszystko się posypało

Stałam w kuchni, kiedy Michał wszedł bez słowa. Rzucił klucze na stół. Zawsze robił to samo, ale tym razem coś było inaczej. Milczał. A potem wyjął mój telefon i położył przed sobą.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał zimnym tonem.

Serce zaczęło mi walić. Wiedziałam. Odczytał wiadomości.

– Michał, ja…

Z moim ojcem? – przerwał. – Z moim… własnym ojcem?!

Spojrzał na mnie z czymś, czego nie widziałam nigdy wcześniej. Rozczarowanie. Obrzydzenie.

– Ty mnie zostawiłeś dawno temu. Przestałeś mnie dostrzegać, dotykać, kochać! Szukałam tylko... bliskości – rzuciłam, ale głos mi się łamał.

– I dlatego poszłaś do niego? Mojego ojca?! – krzyczał już. – Nie mogłaś znaleźć sobie kogokolwiek innego?! Musiałaś zniszczyć rodzinę od środka?

Zza drzwi dobiegł cichy płacz córki.

– Przestań… – szepnęłam. – Ona słyszy.

– Teraz się przejmujesz?! A kiedy pakowałaś się do jego samochodu, to też myślałaś o niej?

Zamknęłam oczy. Chciałam zniknąć. Rozpaść się na kawałki.

Michał wziął kurtkę i telefon. Zatrzymał się w drzwiach.

Wynoś się. Dzisiaj. Nie chcę cię tu więcej widzieć.

Wieczorem zadzwonił do matki. A potem wszystko potoczyło się lawinowo. Iwona była zdruzgotana. Bogdan – wyrzucony z domu. Skandal w rodzinie. Córka nie rozumiała, dlaczego dziadek przestał przychodzić, a babcia nie odbiera telefonu.

Zbudowaliśmy wszystko na piasku. A teraz wiatr zdmuchnął każdy element tej układanki.

Życie toczy się dalej

Mieszkam teraz sama. Znaczy – z córką. Michał nie chciał walczyć o opiekę. Powiedział tylko: „Niech przynajmniej ona nie cierpi więcej, niż musi”. Nie mamy kontaktu. Ani z nim, ani z jego matką. Bogdan wyjechał z miasta. Podobno gdzieś na północ, do brata. Nie szukał mnie. I dobrze. Wystarczyło tego wszystkiego.

Dni płyną powoli. Rano szykuję córkę do szkoły, potem idę do pracy, po południu wracamy. Życie toczy się dalej, jak zawsze. Tylko wszystko jest inne. Cichsze. Jakby ktoś zgasił światło w pokoju.

Czasem, gdy mała już śpi, siadam przy oknie i myślę. O tym, czy było warto. O tych kilku tygodniach, kiedy znów czułam się pożądana. O pocałunkach w ukryciu, o spojrzeniach, które rozpalały mnie od środka. O Bogdanie. O tym, co zniszczyłam, żeby to poczuć.

Czy było warto? Nie wiem.

Może to była miłość. A może tylko desperacja. Chwytanie się czegokolwiek, co przypominało życie. Ale jedno wiem na pewno – zapłaciłam za to samotnością.

Córka czasem pyta, dlaczego nie idziemy już do dziadków. Dlaczego tata się nie odzywa. Tłumaczę, że dorośli czasem podejmują złe decyzje. Nie mówię, że to ja byłam tą dorosłą.

Może kiedyś mi wybaczy. A może nie.

Ale wiem jedno – nie ma szczęśliwych końców, kiedy miłość zaczyna się od kłamstwa. Czasem prawda o nas samych bywa gorsza niż wszystkie złudzenia.

Karolina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama