Reklama

Wchodziłem po schodach na drugie piętro, a stopnie skrzypiały jak zawsze. Czułem znajomy zapach gotowanej kapusty, który unosił się na klatce schodowej i przypominał mi dzieciństwo. Już wtedy mi przeszkadzał. Wstydziłem się go, tak samo jak meblościanki, którą matka ustawiała na honorowym miejscu w salonie, jak kryształów w witrynie i telewizora Rubin, który miał przestarzały kineskop.

Reklama

Wstydziłem się tego

Drzwi do mieszkania otworzyły się, zanim zdążyłem zapukać.

– O, Piotruś! – uśmiechnęła się ciepło, ocierając ręce o starą kuchenną ścierkę. – Myślałam, że nie przyjedziesz.

– Mówiłem, że będę – rzuciłem krótko, bo wiedziałem, że i tak zawsze mnie podejrzewała o zaniedbywanie obowiązków syna.

Wszedłem do środka i od razu poczułem znajome ukłucie wstydu. Wszystko było na swoim miejscu. Meblościanka z lat siedemdziesiątych, kryształy, sztuczne kwiaty w wazonie i dywan, na którym bawiłem się klockami jako dziecko.

– Mamo, czemu nie chcesz choćby pomalować ścian? Albo kupić nowej kanapy? – spytałem, chociaż wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.

Matka westchnęła, jakby ten temat męczył ją bardziej niż cokolwiek innego.

– To moje rzeczy, Piotruś, ty masz swoje.

Koniec dyskusji. Jak zawsze.

Patrzyłem na nią, drobną kobietę w zapinanym na guziki swetrze, której nigdy nie mogłem przekonać, że świat poszedł do przodu. Że można mieszkać inaczej, nowocześniej, lepiej. Tym razem nawet nie próbowałem.

Miała swój świat

Po godzinie rozmowy o niczym, herbacie w szklance z koszyczkiem i ciastkach, które pewnie miały tyle lat, co ta meblościanka, powiedziałem, że muszę lecieć.

Wyszedłem na klatkę schodową, oddychając głęboko. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do mojego mieszkania. Było sterylne, urządzone według najnowszych trendów, ale w środku wciąż czułem tamten zapach kapusty. Tylko wstyd jakoś nie chciał minąć.

Telefon zadzwonił o 6:12 rano. Nie odbierałem od razu. Ktoś, kto dzwoni o takiej godzinie, zwykle nie ma dobrych wiadomości. Leżałem na plecach, patrząc w sufit. Telefon wciąż wibrował na szafce nocnej. Sięgnąłem po niego dopiero po piątym sygnale.

– Tak? – wymamrotałem.

– Pan Piotr? – usłyszałem niski głos kobiety.

– Tak.

– Dzwonię ze szpitala. Pańska matka…

Resztę słów usłyszałem, ale jakby zza szyby, jakby ktoś przekręcił dźwięk w tryb tłumiony. „Zmarła nad ranem”, „zatrzymanie krążenia”, „przykro mi”… Nie pamiętam, co dokładnie powiedziała ta kobieta. Wiedziałem tylko jedno – już nigdy więcej nie wejdę do tamtego mieszkania jako syn, który ma kogoś odwiedzić.

Mój świat runął

Zajechałem tam trzy godziny później. Stare bloki, obdrapane elewacje, ta sama klatka schodowa, ten sam zapach gotowanej kapusty. Tylko że tym razem nikt nie otworzył mi drzwi, zanim zdążyłem zapukać. Wyjąłem klucze z kieszeni i przekręciłem zamek.

Mieszkanie wyglądało dokładnie tak samo, jak kilka dni temu. Po herbacie w szklance został ciemny ślad na stole. Ciastka nadal leżały na talerzyku. Na oparciu fotela matki wisiała jej domowa chusta.

Wszedłem do środka, ale tym razem mieszkanie nie wydawało się ciasne i zagracone. Nie czułem wstydu. Czułem coś innego. Było zimne. Martwe. Jakby wszystko, co je ożywiało, zniknęło razem z matką.

Wiedziałem, że muszę podjąć decyzję, co z tym wszystkim zrobić. Wywieźć, wyrzucić, sprzedać.

Ale stałem w przedpokoju i nie mogłem ruszyć się z miejsca. Bo przecież to były tylko stare meble. Tylko dlaczego nagle ważyły tyle, co całe moje dzieciństwo?

Usiadłem przy stole i spojrzałem na meblościankę, którą przez lata uważałem za synonim wszystkiego, czego się wstydziłem. Była wielka, ciemnobrązowa, z witryną pełną kryształów. Nigdy ich nie lubiłem. Kojarzyły mi się z przeszłością, której chciałem się wyrzec. Wstałem i otworzyłem szafkę.

Ogarnęła mnie nostalgia

Na samej górze stał serwis do kawy. Biało-złote filiżanki, trochę tandetne, trochę kiczowate. Ile razy powtarzałem matce, że powinna się tego pozbyć? Że to staroświeckie, że nikt już nie używa takich rzeczy? A jednak każda niedziela u niej zaczynała się od tego serwisu.

Pamiętam, jak siedziałem przy tym stole, kiedy byłem dzieckiem. Matka nalewała mi herbaty do filiżanki, mimo że wolałem pić ją w kubku.

– Piotruś, filiżanka to elegancja – mówiła, śmiejąc się.

Wyjąłem jedną filiżankę i obejrzałem ją pod światło. W tamtym momencie coś we mnie pękło. Czemu tak bardzo chciałem się tego wszystkiego pozbyć? Dlaczego się tego wstydziłem? Czy dlatego, że matka nigdy nie chciała się zmienić? Czy dlatego, że ja się zmieniłem aż za bardzo

Otworzyłem kolejną szafkę. Zdjęcia, dokumenty, stary notes matki, w którym zapisywała wydatki. Zajrzałem do środka. Pierwsza pozycja, wyblakłym atramentem: „Filiżanki, 1985, 3000 zł”. Kupiła je w czasach, kiedy w sklepach nie było nic. Pamiętam, jak mówiła, że trzeba było stać w kolejce od piątej rano. A ja chciałem to wyrzucić.

Tęskniłem za nią

Wziąłem zdjęcie z dzieciństwa. Byłem na nim ja, siedzący przy tym stole, w tym samym pokoju, z matką w tle. Miała na sobie fartuch w kwiatki i uśmiechała się do obiektywu. Czułem, jak ściska mnie w gardle. Może jeszcze wczoraj myślałem, że to tylko stare graty. Dzisiaj nie byłem już tego taki pewien. Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca.

Patrzyłem na filiżanki, zdjęcia, stare książki, które matka trzymała na półce, i czułem, że zamiast porządkować to mieszkanie, coraz bardziej się w nim zanurzam. Usiadłem w fotelu matki. Było coś dziwnego w tym, jak się w nim układałem – jakbym wciąż czuł jej obecność. Może nie trzeba było wyrzucać wszystkiego.

Następnego dnia obudziłem się wcześnie. Zasnęło mi się w fotelu matki, co samo w sobie było dziwne – jeszcze niedawno unikałem nawet dotykania tych mebli, jakby były symbolem czegoś, od czego uciekłem. Teraz wstałem i rozejrzałem się po pokoju.

Te meble miały duszę

Zaczynałem rozumieć, że to mieszkanie nie jest już tylko miejscem, które chciałem jak najszybciej opuścić. To było miejsce, gdzie przeżyłem dzieciństwo, gdzie matka przez lata trzymała się swoich zasad, swoich przyzwyczajeń. Może rzeczywiście świat poszedł do przodu, ale ona miała swój własny porządek rzeczy. A ja nie musiałem wszystkiego wyrzucać.

Wziąłem filiżankę i delikatnie przetarłem ją ścierką. Zrobiłem to tak, jak kiedyś matka – powoli, starannie. Potem podszedłem do meblościanki i zacząłem wybierać rzeczy, które zostawię.

Filiżanki. Koc, którym matka owijała się zimą, kiedy oglądała telewizję. Zegar z kukułką, który kiedyś mnie irytował, ale bez którego mieszkanie wydawało się zbyt ciche. Zdjęcia.

Resztę mogłem oddać, sprzedać, komuś się przydadzą. Ale te kilka przedmiotów musiało zostać.

Spojrzałem na telewizor Rubin. Przez lata powtarzałem matce, żeby kupiła nowy. A ona uparcie twierdziła, że ten jeszcze działa. Teraz sam się uśmiechnąłem pod nosem.

– Miałaś rację, mamo – powiedziałem cicho.

Zostawiłem go. Nie dlatego, że działał. Dlatego, że przypominał mi o niej.

Piotr, 47 lat

Reklama

Czytaj także:
„Wszyscy czekali na spadek babci Tereski, ale ona nie była głupia. W testamencie zakpiła sobie z pazernej rodzinki”
„Przez syna nie śpię po nocach. Związał się z kobietą po 40-stce, a przecież ona już nie da mu dziecka”
„Na wsi wytykają mnie palcami, bo mam nieślubne dziecko. Czy to moja wina, że ojciec syna okazał się draniem?”

Reklama
Reklama
Reklama