Reklama

Gdy urodził się mój młodszy brat Adam od razu zrozumiałam, że zawsze on będzie dla mamy najważniejszy. Zawsze był jej pupilkiem. Miał w sobie tyle uroku, że nikt nie mógł mu niczego odmówić. Nie musiał sprzątać swojego pokoju ani pomagać w domu – mama zawsze tłumaczyła go zmęczeniem lub delikatnym zdrowiem. Tata próbował czasem narzekać, ale jego głos w naszym domu nigdy się nie liczył. Ostatecznie wolał nie wchodzić w konflikty z mamą.

Reklama

Myślałam, że to żart

Po śmierci rodziców sądziłam, że brat wreszcie weźmie się za siebie. Ale wtedy przyszła kolejna niespodzianka – testament. Dom, oszczędności i ziemia – wszystko to mogło być moje pod jednym warunkiem.

– Pan Adam musi pozostać pod pani opieką – powiedział notariusz, kładąc na biurku plik papierów.

– Jak to? Mam się nim opiekować? Przecież on jest dorosły! – Wyrwało mi się.

– Takie było wyraźne życzenie pani matki. Spadek przysługuje pani wyłącznie pod tym warunkiem.

Pieniądze i nieruchomość mogły rozwiązać wiele problemów, ale ten warunek… Miałabym się opiekować dorosłym obibokiem?

– I co, podpiszesz to? – zapytał Marek, mój partner, gdy wróciłam do domu.

Wzruszyłam ramionami.

– A co mam zrobić? Oddać wszystko? To mnóstwo pieniędzy i piękny dom. Poza tym Adam to rodzina.

Wiedziałam, że Marek nie podziela mojego myślenia, ale przecież to była moja decyzja. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.

Był leniwy

– Dzień dobry! – Kilka dni później Adam wparował do domu z walizką. – No, to od dzisiaj mieszkamy razem, co? – Rzucił z szerokim uśmiechem.

Z kuchni dobiegł mnie cichy jęk Marka.

– Adam, czekaj… – złapałam go za ramię, zanim ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. – Musimy ustalić kilka zasad.

– Zasady? Daj spokój. To przecież nasz dom.

„Mój dom”, chciałam go poprawić, ale zamiast tego westchnęłam.

– Nie myśl, że będziesz tu siedział całymi dniami bezczynnie. Masz znaleźć pracę.

– Spokojnie, coś się znajdzie. Ale… no właśnie, skoro już o tym mówimy… Masz coś do jedzenia? Jestem strasznie głodny.

Zacisnęłam zęby i wskazałam na kuchnię.

– Lodówka jest pełna. Zrób sobie coś.

Patrzył na mnie, jakbym poprosiła go o rozwiązanie równania różniczkowego.

– Serio? Przecież mogłaś coś ugotować, skoro wiedziałaś, że przyjadę.

Nie miałam cierpliwości

Przez kolejne dni Adam skutecznie sprawdzał moje granice. Jego walizka leżała nierozpakowana w korytarzu, brudne kubki pojawiały się w różnych miejscach w domu, a brudna bielizna dziwnym trafem lądowała wszędzie, tylko nie w koszu na pranie. Po trzecim dniu moja cierpliwość była na wyczerpaniu.

– Adam, musisz coś ze sobą zrobić – powiedziałam pewnego wieczoru, gdy rozwalił się na kanapie. – To nie jest hotel.

– Daj spokój. Przecież dopiero się wprowadziłem. Muszę odpocząć.

– Słuchaj, naprawdę nie mogę brać za ciebie odpowiedzialności. Musisz znaleźć pracę i zacząć zarabiać na siebie.

Parsknął śmiechem.

– A niby kto mnie zatrudni? Wszędzie wymagają doświadczenia albo znajomości języków. Nie mam szans.

– Więc je zdobądź – naciskałam. – Zapisz się na kursy, spróbuj czegoś nowego…

– Po co? – przerwał mi. – Przecież to ty dostałaś dom i kasę. To się nazywa dziedzictwo rodzinne. Należy mi się wygodne życie.

– Należy ci się tylko to, na co zapracujesz! Ja dostałam ten dom z obowiązkiem opieki nad tobą, a nie utrzymywania kogoś, kto nawet nie potrafi umyć po sobie kubka!

Irytował mnie

Następnego dnia spróbowałam jeszcze raz.

– Od przyszłego tygodnia szukasz pracy. Jeśli nie, będziesz musiał znaleźć inne miejsce do życia. Nie dam rady dłużej tego ciągnąć.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Chyba żartujesz.

– Nie. Musisz zacząć się usamodzielniać.

– Zawsze byłaś sztywna i bez serca – warknął, po czym wyszedł.

Przez następne dni unikał mnie. Poranki zaczynały się od cichych trzasków drzwi i resztek jedzenia porozrzucanych na kuchennym blacie. Wieczorem wracał późno i śmierdział papierosami, jakby chciał mi na złość udowodnić, że robi, co mu się podoba.

Po kolejnym dniu pełnym napięcia zdecydowałam, że musimy porozmawiać. Zastałam go przed telewizorem, z nogami na stoliku i telefonem w dłoni.

– Nie będziemy tak dalej żyć. Nie szukasz pracy, nie pomagasz w domu, a ja mam tego dość.

Miałam go dość

– A co niby zamierzasz zrobić? Wyrzucić mnie na ulicę? Daj spokój, mama nigdy by na to nie pozwoliła.

– Mama nie żyje. Nie możemy już wiecznie żyć w jej cieniu. Musisz w końcu dorosnąć.

– Nie masz pojęcia, przez co przechodzę! – wybuchnął nagle. – Przez całe życie musiałem słuchać, jaki jestem słaby, a teraz ty jeszcze mnie dobijasz!

Jego słowa mnie zaskoczyły. Na chwilę zobaczyłam w nim nie aroganckiego bachora, ale kogoś zagubionego. Jednak zanim zdążyłam odpowiedzieć, podniósł się z kanapy i zniknął w swoim pokoju.

Następnego ranka na stole znalazłam kartkę. „Wyjeżdżam na kilka dni. Nie szukaj mnie”. Zamiast ulgi poczułam niepokój. Czyżbym jednak przejmowała się nim bardziej, niż bym chciała?

Paulina, 36 lat

Reklama

Czytaj także:
„Robiłem karierę, bo sypiałem z żoną szefa. Myślałem, że już zawsze będę żył jak pączek w maśle”
„W sanatorium chciałem pobrykać z inną kobietą, ale to był błąd. Nie sądziłem, że szybko zatęsknię za zrzędzącą żoną”
„Wszystkie moje randki w ciemno kończą się spektakularną klapą. Nie zniosę już więcej Adonisów z outletu”

Reklama
Reklama
Reklama