„Matka zawsze robi mi wstyd przy ludziach. Na każdym kroku musi zdradzać moje sekrety i mówić, ile mam w portfelu”
„Po jej słowach zrobiło mi się gorąco. Nie odpowiedziałam już nic. Skupiłam się na prowadzeniu, ale w głowie kotłowały się myśli. Czułam złość. Zażenowanie. I to znajome, ciężkie poczucie winy. Przecież wiedziałam, jaka jest. Wiedziałam, że nie potrafi udawać. A jednak znów się łudziłam”.

- Redakcja
Mam na imię Justyna. Trzydzieści dwa lata, PR-owiec w agencji w centrum Warszawy, kawalerka na Mokotowie, życiorys wyprasowany jak spódnice w Zarze. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Lubię mieć wszystko poukładane: w szafie, w pracy, w głowie. A już najbardziej — w przeszłości. Najlepiej zamkniętej na klucz w metalowym pudle i wrzuconej do Wisły. Bo, szczerze? Nie lubię o niej mówić. Nigdy nie chciałam być „dziewczyną z osiedla”, co się uczyła przy świeczkach, bo znowu prąd odcięli. Nigdy nie chciałam być jak mama.
Mama… Teresa. Zawsze zbyt głośna, zbyt wylewna, zbyt prawdziwa. Czasem z tymi jej tekstami chciało się zapaść pod ziemię. Przez lata robiłam wszystko, by się od niej odciąć: studia w innym mieście, nowi znajomi, nowy sposób mówienia, nowe zasady.
Przysięgłam sobie, że nie będę jak ona
Że stworzę inne życie. I niby mi się udało. Aż do tamtego dnia.
Rodzinna kolacja u rodziców mojego narzeczonego, Michała. Jego mama, jego tata, ciotka z Radomia, pies. No i moja mama – po raz pierwszy w tym towarzystwie. Michał uznał, że „to naturalne, że się wszyscy poznają”. Naturalne. Dla mnie to jak organizowanie szczytu G7 z udziałem bomby zegarowej.
– Kochanie, przestań się tak stresować – Michał objął mnie w kuchni, mieszając herbatę. – Na pewno wszystko będzie dobrze.
Spojrzałam na niego z ironią.
– Michał, moja matka zawsze coś palnie. Zawsze.
W głowie już słyszałam te jej teksty: „Bo jak ja z twoim ojcem się rozwiodłam, to miałam trzy złote na krzyż!”, albo: „Wy to macie lekko, teraz wszystko gotowe, kiedyś to się żyło...”. I co wtedy powie jego matka? Jego ojciec? Osoby, które doszły do swojego sukcesu ciężką pracą i nigdy nie słyszałam, żeby na coś narzekali?
Czułam, że nie chodzi tylko o kolację. Chodzi o całą tę moją ucieczkę, całą tę iluzję, którą budowałam przez lata. Przez jeden wieczór wszystko może się rozsypać.
Miałam ochotę zadzwonić i odwołać to spotkanie. Ale nie mogłam.
Siedzieliśmy przy stole, który uginał się od potraw. Mama Michała, pani Ewa, podawała kolejne dania z szerokim uśmiechem, jakby sama ich nie przygotowywała, tylko zmaterializowały się z próżni. Michał był rozluźniony, w swoim żywiole. Z kolei ja byłam spięta, choć starałam się to ukryć, przekładając ziemniaki na talerzu.
Moja mama siedziała naprzeciwko mnie, ubrana w elegancką, ale zbyt jaskrawą sukienkę, którą kiedyś uznała za „ładną i porządną”. Przez pierwsze dwadzieścia minut milczała, ograniczając się do kiwania głową i cichego „dziękuję”, gdy ktoś coś jej podawał.
W pewnym momencie, kiedy rozmowa przy stole zeszła na dzieciństwo Michała, mama się włączyła.
– Justynka to była taka cicha dziewczynka... – zaczęła z uśmiechem, patrząc gdzieś ponad moją głową. – Ale uparte to było dziecko, Boże kochany. Jak czegoś chciała, to choćby miała iść boso trzy kilometry, to szła. Czasem w śniegu.
Michał parsknął śmiechem, jego mama uśmiechnęła się uprzejmie, ale ja poczułam, jak serce zaczyna mi walić. Mama nie poprzestała.
– Kiedyś to się żyło inaczej – westchnęła, odkładając widelec. – Nie zawsze było co jeść. Jak się z ojcem Justyny rozwiedliśmy, to sama wszystko dźwigałam. Praca, dom, dziecko. Ale nie narzekam. Po prostu... chciałam, żeby Justynka miała lepiej. Żeby nie musiała tak kombinować z kasą jak ja.
Zapanowała cisza
Nawet ciotka z Radomia, która do tej pory opowiadała o swojej działce, zamilkła. Mama Michała wbiła wzrok w serwetkę, ojciec Michała patrzył w talerz. Michał próbował coś powiedzieć, ale urwał w pół zdania. Ja miałam wrażenie, że cały stół patrzy tylko na mnie i na moją przeszłość, wyciągniętą na pokaz jak stary, wstydliwy sweter.
W drodze powrotnej milczałyśmy. Mama jechała obok mnie w samochodzie, wpatrzona w ciemność za szybą. W końcu nie wytrzymałam.
– Dlaczego musiałaś tyle mówić? Nie mogłaś po prostu... milczeć?
Spojrzała na mnie. Nie zaskoczona. Spokojna.
– Bo nie będę udawać, że nas nie było.
Po jej słowach zrobiło mi się gorąco. Nie odpowiedziałam już nic. Skupiłam się na prowadzeniu, ale w głowie kotłowały się myśli. Czułam złość. Zażenowanie. I to znajome, ciężkie poczucie winy. Przecież wiedziałam, jaka jest. Wiedziałam, że nie potrafi udawać. A jednak znów się łudziłam.
Następnego dnia poszłam do niej po pracy. Nie dzwoniłam, nie zapowiadałam się. Wchodziłam po schodach, zaciskając palce na torebce, jakby to ona była winna wszystkiemu. Otworzyła po chwili, w fartuchu, z mąką na rękach.
– A, to ty – powiedziała, jakby się mnie nie spodziewała, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że się spodziewała.
Weszłam bez słowa. Zapach pieczonego ciasta unosił się w powietrzu, jakby chciała mnie nim udobruchać. Usiadłam na starym fotelu, którego nie znosiłam od liceum. Matka zdjęła fartuch i usiadła naprzeciwko. Czekała.
– Wiesz, że mnie zawstydziłaś? – zaczęłam. – Czułam się... jakbyś mnie tam wystawiła, obnażyła. Po co to było?
– Zawstydziłam cię, bo powiedziałam prawdę?
– Nie o to chodzi... Po prostu nie musiałaś tego mówić. Nie tam, nie przy nich.
– A kiedy? Gdzie? – spojrzała mi prosto w oczy. – Chcesz, żebym siedziała i kiwnęła głową na wszystko? Udawała, że twoje dzieciństwo to był kolorowy serial? Że nie jadłyśmy zupki z kostki przez trzy dni?
– Nie rozumiesz... – pokręciłam głową. – To nie o zupkę chodzi. Chodzi o to, że ciągniesz mnie w dół. Ja próbuję żyć inaczej, a ty… zawsze musisz przypomnieć, skąd pochodzę.
Zamilkła na chwilę. Potem wstała i podeszła do okna. Patrzyła na podwórko, na te same drzewa, które widziałam jako dziecko.
– Ty robisz ze mnie cyrk dla snobów – powiedziała cicho. – Wstydzisz się mnie. I siebie sprzed lat. Ale ja nie zamierzam się wstydzić. Zasuwam całe życie, żebyś mogła mieć lepiej. A ty byś chciała, żebym była cicho, schludna i bez wyrazu. Żebym wtopiła się w tło.
Nie odpowiedziałam. Bo coś w tym było. Ale też czułam się zdradzona. Tak jakby moje starania, mój wysiłek, żeby zbudować to nowe życie, zostały zignorowane. Jakby wciąż było „za mało”.
Wyszłam, nie mówiąc ani słowa. W drzwiach od klatki zatrzymałam się na chwilę, ale nie wróciłam.
Noc po tej rozmowie była dziwna. Michał spał spokojnie, a ja leżałam z otwartymi oczami, wpatrzona w sufit. Przewracałam się z boku na bok, próbując odsunąć myśli, ale one wracały – uparte, znajome, jak głosy z przeszłości, których się nie wycisza, tylko nosi pod skórą.
Rano Michał nalał mi kawy i zapytał, jak było u mamy. Wzruszyłam ramionami. W jego spojrzeniu było więcej troski niż ciekawości.
– Pokłóciłyście się? – zapytał łagodnie.
– Może – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
– Justyś... może ona po prostu... już nie potrafi inaczej?
Uśmiechnęłam się bez humoru.
– A może to ja nie potrafię.
Zostałam sama w mieszkaniu
Usiadłam na kanapie, z kubkiem wystygłej kawy w dłoni, i zaczęłam przypominać sobie rzeczy, o których nie chciałam pamiętać. Mama niosąca reklamówki przez zaspy, bo nie było komu pomóc. Wieczory, kiedy siadałyśmy do kolacji z dwóch jajek i chleba posmarowanego tylko z jednej strony. Te wszystkie jej sposoby na przetrwanie – dziwaczne, uparte, ale skuteczne.
Pamiętam, jak chorowałam w podstawówce i ona siedziała ze mną całą noc, z termometrem i gorącym mlekiem z miodem. Jak zszywała moje stare spodnie, żeby wyglądały „jak ze sklepu”. Jak zawsze mówiła: „Nie martw się, jakoś to będzie”, choć czasem sama płakała po cichu w łazience.
Wtedy zrozumiałam. Nie wstydziłam się jej. Wstydziłam się, że ona przypominała mi o czymś, co próbowałam wymazać. O tym, że byłam biedna. Że byłam tą dziewczynką w za dużej kurtce, której zawsze czegoś brakowało. I że ta dziewczynka wciąż gdzieś we mnie była.
Spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Ułożona kobieta, porządne życie. A jednak coś we mnie pękło. Może właśnie duma. Tym razem zadzwoniłam, zanim poszłam. Mama odebrała po drugim sygnale.
– Justyna?
– Mogę wpaść?
– No pewnie. Przygotuję coś.
– Nie trzeba – powiedziałam i się rozłączyłam, zanim zdążyła zapytać, co się stało.
W drodze do niej szłam pieszo, mijając znajome sklepy, drzewa, budki z warzywami. Wszystko było takie, jak dawniej, tylko ja byłam inna. A może wreszcie wracałam do siebie, tej prawdziwej.
Drzwi otworzyła w fartuchu, tak jak poprzednio, ale tym razem się uśmiechnęła. I ja też.
– Masz ochotę na sernik? Został kawałek z wczoraj.
– Może później. Chcę porozmawiać.
Usiadłyśmy w kuchni, przy stole z ceratą w wiśnie. Ona nalała herbaty, ja przez chwilę nie mówiłam nic. W końcu wzięłam głęboki oddech.
– Wstydziłam się. Ale nie ciebie. Tego, co myślałam, że ludzie pomyślą.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Wiem.
– Naprawdę zawsze chciałam inaczej żyć. Inaczej niż ty. Nie chciałam wracać myślami do tych wszystkich dni, kiedy brakowało na wszystko. Ale... nie chciałam cię odrzucać. Nie tak. Po prostu... nie umiałam inaczej.
Mama westchnęła. Nie zniecierpliwiona. Raczej ze zmęczeniem kogoś, kto zbyt długo czekał, żeby usłyszeć coś prostego.
– Ja też chciałam, żebyś żyła inaczej. Lepsze życie, lepsze mieszkanie, lepsze buty. Ale nie za cenę wstydu za własne korzenie.
– Wiem.
Zapadła cisza, tym razem dobra. Po chwili zaczęłyśmy mówić jednocześnie, śmiejąc się przez łzy. Wspominałyśmy, jak się uczyłam do matury przy świeczce, jak się upierałam, że nie chcę szkolnej wycieczki, bo „wolę zostać w domu” – choć nie mieliśmy wtedy pieniędzy. Ona mówiła o rozwodzie, o samotnych wieczorach, o pracy w trzech miejscach naraz.
– Już cię nie poproszę, żebyś była kimś innym – powiedziałam na koniec. – Bo sama już nie chcę być kimś innym.
Justyna, 32 lata
Czytaj także:
- „Rodzinny wyjazd szybko zmienił się cyrk na kółkach. Awantura, płacz i zgrzytanie zębami to był dopiero początek”
- „Jestem królową porzeczek, a sąsiadka chce mnie zdetronizować. O nie, nie oddam jej tak łatwo swojej korony”
- „Córka pojechała z chłopakiem zbierać fasolkę szparagową. Test ciążowy pokazał, że zrywali z siebie też ubrania”

