Reklama

Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Nigdy nie czułam potrzeby zakładania rodziny – przynajmniej tak sobie wmawiałam. Może dlatego, że już jedna „rodzina” wystarczająco mi dała w kość.

Moja mama, Renata, zawsze powtarzała, że „rodzina to świętość” i „trzeba sobie pomagać, nie patrząc na zyski i straty”. Dorastałam w cieniu tych słów – i w cieniu jej chłodu. Rzadko się przytulała. Częściej krytykowała. I często wpędzała mnie w poczucie winy – że nie dzwonię, że nie odwiedzam, że myślę tylko o sobie.

Kiedy zadzwoniła w styczniu, prosząc mnie o pożyczkę na „remont kuchni”, nie zastanawiałam się długo. Dwadzieścia tysięcy złotych – to były prawie wszystkie moje oszczędności. Ale uznałam, że „rodzina to rodzina”. Wierzyłam, że odda. W końcu mnie wychowała. Dała, co mogła.

Minęło pół roku. Na moim koncie robi się pusto, zlecenia są coraz rzadsze, czynsz rośnie, a do tego właśnie dowiedziałam się, że moja kotka ma chore nerki i czeka ją kosztowne leczenie. Więc napisałam do mamy z pytaniem, kiedy mogłaby zacząć spłacać dług.

Nie odpisała. Przypadek?

Zadzwoniłam dwa dni później. Rozłączyła się. Dopiero za trzecim razem odebrała.

– A, to ty – powiedziała takim tonem, jakby dzwonił konsultant z banku.

Zawahałam się. Głos mi zadrżał, ale spróbowałam brzmieć naturalnie:

– Mamo, chciałam zapytać o tę pożyczkę. Pamiętasz? Te dwadzieścia tysięcy na remont…

– No pamiętam. A co?

– Zastanawiałam się, czy mogłabyś zacząć powoli oddawać. Nawet po tysiąc złotych miesięcznie. Mam trochę kłopotów, nie chcę cię stawiać pod ścianą, ale…

Usłyszałam parsknięcie.

– Kasiu, czy ty naprawdę myślisz, że rodzina się rozlicza jak w banku? Przecież to była pomoc. Ty mi dałaś, nie pożyczyłaś. Przynajmniej tak to zrozumiałam.

Serce mi stanęło. Milczałam.

– Mamo, przecież mówiłam wyraźnie, że to pożyczka…

– Dziecko, nie rób dramatu. Ja ci pieluchy zmieniałam, a ty chcesz mi teraz robić przelew z odsetkami?

Rozłączyłam się. Ręce mi się trzęsły. Czy ona mnie właśnie... okradła?

Zwyczajnie mnie wykorzystała!

Telefon dzwonił długo. Miałam wrażenie, że mama specjalnie przeciąga, żeby dać mi odczuć, że to ja czegoś chcę. W końcu odebrała.

– No?

– Mamo… Musimy pogadać – zaczęłam spokojnie, choć w gardle już drgała mi żyła.

– To mów – jej głos był znudzony.

– Chodzi o te pieniądze. Te dwadzieścia tysięcy. Naprawdę ich potrzebuję. Możemy się jakoś umówić na raty? Choćby po pięćset miesięcznie?

Po drugiej stronie usłyszałam krótkie westchnienie.

– Kasiu… My naprawdę musimy się tak formalnie rozliczać? Rodzina to nie firma, skarbie.

– Ale to była pożyczka. Ty sama mówiłaś, że oddasz, jak tylko ci się trochę poprawi. Minęło pół roku…

– Kochanie – przerwała mi łagodnie, z nutą protekcjonalności – ja cię wychowałam. Karmiłam, ubierałam, nosiłam na rękach. Ty teraz chcesz wystawiać mi rachunek?

Zacisnęłam powieki.

– Mamo, to nie o rachunek chodzi. Ja naprawdę mam problemy. Praktycznie nie mam zleceń, muszę płacić czynsz, leczyć kotkę…

– Kotkę! – roześmiała się. – To może sprzedaj komputer, zamiast mnie straszyć kotami!

– Ty sobie żartujesz?! – podniosłam głos. – Pożyczyłam ci kasę z zaufania, a ty… ty się teraz śmiejesz?! To co ja według ciebie zrobiłam? Podarunek?

– Cóż… tak to odebrałam. Dwadzieścia tysięcy… Córce to się nie oddaje.

– To może wolałabyś mieć obcą córkę, co? Taką, która podpisuje umowę u notariusza? Bo ja się czuję, jakbyś mnie zwyczajnie wykorzystała!

Zamilkła na chwilę. Ale zamiast przeprosić, wzięła głęboki oddech.

– Jesteś niewdzięczna, Kasiu. I wygadujesz głupoty. Z takim nastawieniem to się daleko nie zajedzie.

– Tak? To wiesz co? Wolałabym naprawdę nie mieć matki niż mieć matkę, która traktuje mnie jak bankomat! – krzyknęłam i rozłączyłam się.

Zaraz potem rzuciłam telefon na sofę i schowałam twarz w dłoniach. Zaczęłam płakać. Ale nie tak po cichu – to był szloch. Głośny, bezradny, dziecinny. Jakby nagle wylewały się ze mnie wszystkie rozczarowania z ostatnich lat.

W głowie kotłowało mi się tylko jedno pytanie: Czy ja naprawdę byłam aż tak naiwna?

Konfrontacja twarzą w twarz

Stałam przed jej drzwiami dobrych dziesięć minut. Zimny wiatr szarpał moją kurtką, a ręce drżały mi nie tylko z chłodu. W końcu nacisnęłam dzwonek.

Otworzyła niemal natychmiast, jakby czekała za drzwiami. Ubrana w swój klasyczny, domowy uniform – luźny sweter, stare dresy, włosy spięte byle jak. Spojrzała na mnie jak na listonosza z rachunkiem.

– O, odwiedziłaś starą matkę. Z jakiej to okazji?

– Porozmawiamy? – spytałam bez żadnego „dzień dobry”.

– A co tu gadać… – westchnęła, ale cofnęła się, wpuszczając mnie do środka.

Usiadłyśmy w kuchni. Mama nalała sobie kawy, mi nie zaproponowała. Wzięłam więc głęboki oddech i zaczęłam.

– Mamo. Potrzebuję tych pieniędzy. I nie mów mi, że ich nie masz. Bo wiem, że masz.

– A skąd niby wiesz, co ja mam? Śledzisz mnie?

– Słyszałam, że Darek… że mu pomogłaś.

Zamarła.

– Co ty teraz wygadujesz?

– Spłaciłaś jego długi hazardowe. Za moje pieniądze. Tak?

Cisza. A potem:

– Darek to twój wujek. Rodzina. Miał problemy. Ty nie wiesz, jak to jest, jak facetowi świat się wali…

– A ja wiem?! – wrzasnęłam. – Miałam cię za matkę, a ty za moimi plecami dajesz moje pieniądze bratu, który przepuścił wszystko w automatach?! A potem jeszcze mi mówisz, że „rodzina się nie rozlicza”?!

– Ty nic nie rozumiesz – syknęła. – Jak byłaś mała, nie miałam nic. Ty myślisz, że mnie ktoś wtedy pytał, czy mam pieniądze na buty dla ciebie? Brałam i nie oddawałam, bo musiałam. I nikt mi nie robił wyrzutów.

– Bo ty zawsze brałaś. I nauczyłaś się, że wszystko ci się należy! – krzyknęłam, a głos mi zadrżał. – Ale ja nie jestem tobą. I nie chcę żyć w świecie, w którym miłość znaczy: „dawaj mi, bo jesteśmy rodziną”!

Mama wstała. Oparła się o blat. Z trudem panowała nad sobą, ale w jej oczach nie było skruchy. Był gniew. I coś jeszcze. Strach?

– To ja ci pampersy zmieniałam, a ty teraz chcesz pieniędzy jak lichwiarz!

– To nie jest wdzięczność, mamo. To manipulacja. Ja cię nie proszę o procenty. Chcę tylko, żebyś mnie potraktowała jak człowieka. Nie jak skarbonkę, którą się rozbija, kiedy Darek znowu przegra w gry.

Zamilkła. Przez sekundę patrzyła mi prosto w oczy.

– Wiesz co? – powiedziała cicho. – Nie trzeba było pożyczać, jak się nie chce stracić.

Złapałam płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Czułam, jak rozsadza mnie od środka. Nie płakałam już. Byłam zbyt wściekła.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam:

„Nie chcę znać tej kobiety. Nie chcę być jej córką.”

Przez przypadek odkryłam szokującą prawdę na swój temat

Po tamtej kłótni unikałam mamy przez kilka dni. Ale nie mogłam przestać o niej myśleć. Coś nie dawało mi spokoju. Ta dziwna cisza, kiedy wspomniałam o Darku. Ten lęk w jej oczach. Czułam, że czegoś jeszcze nie wiem.

Wpadłam do niej bez zapowiedzi. Chciałam po prostu wyrzucić z siebie wszystko, co jeszcze we mnie siedziało. Ale zanim zdążyłam zapukać, usłyszałam głosy dochodzące z kuchni. Zamarłam.

– Ile jeszcze będzie jojczyć o te grosze? – mówił kobiecy głos. Ciotka Elwira.

– Aż się jej znudzi. Myśli, że jak sobie grafikę rysuje w domu, to ma prawo mnie rozliczać – prychnęła mama.

– Daj spokój. Gdyby wiedziała, kto ją naprawdę zrobił, to by się dopiero zamknęła.

Zrobiło mi się zimno. Przylgnęłam do ściany.

– Cicho, głupia – syknęła mama. – Jak to usłyszy…

– Ale serio, Renata, kiedy zamierzasz jej powiedzieć? W końcu nie jesteście rodziną jak z reklamy margaryny.

Weszłam bez pukania. Drzwi otworzyły się z hukiem.

– Powiedz mi to teraz. Kto mnie „zrobił”? Co to znaczy?!

Obie zamarły. Mama patrzyła na mnie jak na ducha. Elwira wstała i chwyciła torebkę.

– Ja… ja tylko żartowałam…

– Siedź! – wrzasnęłam. – Mamo?!

Renata spuściła wzrok. Wstała wolno.

– To nie jest rozmowa na teraz.

– To może nie będzie już żadnej rozmowy.

– Kasia…

– Kto jest moim ojcem?!

Spojrzała mi w oczy. Po raz pierwszy widziałam w jej twarzy prawdziwy lęk.

Przez całe życie… wszyscy mnie okłamywali

– To był jeden raz – powiedziała cicho, patrząc w podłogę. – Tylko jeden raz. Twój tata… ten, którego znałaś… nie mógł mieć dzieci.

Usiadłam. Czułam, jak podłoga pod stopami zaczyna się ruszać, jakby świat powoli rozjeżdżał się na kawałki.

– Czyli… przez całe życie… wszyscy mnie okłamywali?

– Nie chciałam ci tego mówić – mówiła dalej, zaskakująco spokojnie. – Bałam się, że mnie znienawidzisz. Że wszystko się rozpadnie.

– Rozpadło się właśnie teraz! – krzyknęłam. – Całe moje życie było kłamstwem?!

Milczała. Tylko łzy ciekły jej po policzkach. Po raz pierwszy nie wyglądała jak ta silna, bezkompromisowa matka. Była… mała. Przerażona.

– Kto to był? – spytałam.

– Pracował ze mną. W biurze. Wtedy… dużo piłam. Pokłóciłam się z twoim „tatą”, pojechałam na szkolenie. Zdarzyło się. Później wróciłam do niego i nikomu nic nie mówiłam. Lekarz potwierdził, że on dzieci mieć nie może. Ale ja byłam w ciąży.

– Jak miał na imię?

– Andrzej.

Zamknęłam oczy. Znałam to imię. Kiedyś słyszałam, jak ciotka Elwira mówiła o jakimś „Andrzejku z ZUS-u”, co „za bardzo się kleił do Renaty”.

– Wiedział?

– Podejrzewał. Ale zabroniłam mu się zbliżać. Powiedziałam, że to nie jego dziecko.

– Dlaczego?!

– Bo chciałam mieć rodzinę. Spokój. Z ojcem, domem, nazwiskiem. Nie skandal. Nie wstyd.

Wstałam. Nie potrafiłam jej dotknąć, spojrzeć na nią. Wszystko we mnie krzyczało. O zdradzie, o upokorzeniu, o tym, że nie wiem już, kim jestem.

– Idź do niego, jeśli chcesz – powiedziała na koniec. – Mieszka dalej w Ursusie. Sam.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam.

Szłam przed siebie, z twarzą zalaną łzami i tylko jedna myśl brzmiała mi w głowie:

„Kim ja, do cholery, jestem?”

Najważniejsze, że prawda w końcu wyszła na światło dzienne

Wracałam do mieszkania późnym wieczorem. Miasto było ciche, aż nienaturalnie, jakby cały świat wstrzymał oddech razem ze mną.

W głowie miałam wir. Matka. Andrzej. Darek. Ciotka Elwira. Dwadzieścia tysięcy złotych. Kłamstwa, które mnie ukształtowały. I prawdy, które mnie połamały.

Weszłam do mieszkania. Kotka podniosła na mnie oczy z parapetu i zamruczała cicho, jakby wiedziała, że nie powinnam być sama. Usiadłam na kanapie, wciąż w kurtce, i patrzyłam w ścianę.

Nie odzyskam tych pieniędzy. Wiedziałam to już. To był koszt, którego nie przelicza się na raty. To było coś znacznie większego – cena za iluzję, że między mną a matką istnieje uczciwość.

Nie znienawidziłam jej. Choć przez chwilę bardzo tego chciałam. Ale nie umiałam. Bo gdzieś głęboko czułam, że ona też nosiła w sobie jakąś krzywdę, której nigdy nie umiała nazwać. Co do Andrzeja – jeszcze nie zadzwoniłam. Może kiedyś. Może nie.

Ale pierwszy raz od dawna nie czuję, że wszystko muszę wiedzieć natychmiast. Czasem samo to, że prawda w końcu wyszła na światło dzienne, wystarczy. Jest jak otwarte okno po burzy.

Kasia,34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama