Reklama

Mama zawsze była trochę lękliwa – bała się burzy, nie lubiła zasypiać przy otwartym oknie, zamykała drzwi na dwa zamki. Ale mimo to była wesoła. Do czasu, kiedy po śmierci taty co tydzień zaczęła wpadać jej siostra, ciotka Irena. Wchodziła jak huragan, rzucała torbę na krzesło i zaczynała:

– Bożenka, widziałaś to? Trzeba się przygotować. Zostało niewiele czasu.

Opowiadała jej głupoty

Mama zamierała. Siadała naprzeciwko Ireny jak uczennica, która nie zdała sprawdzianu. Patrzyła z przestrachem, kiwała głową i słuchała. A ja, siedząc w swoim pokoju, słyszałam każde słowo. O trzęsieniach ziemi, o sygnałach na niebie, o „dzieciach mroku”, które już przejmują świat. O prorokach i objawieniach, o Ameryce, która już ponoć przepadła.

Po każdej takiej wizycie mama potrzebowała chwili. Chowała się w łazience, mówiła do siebie, że to przesada, że to tylko takie gadanie. Ale potem nie mogła spać. W nocy słyszałam, jak chodzi po kuchni. W dzień oglądała wiadomości z dłońmi złożonymi jak do modlitwy. Nie chciała mieć telefonu komórkowego, bo wierzyła siostrze, że od tego choruje się na głowę.

Dom, który był ciepły, pachnący domowym jedzeniem, stał się jak schron: chłodny, cichy, napięty. Mama przestała śpiewać. Już nie pytała, czy obejrzymy coś razem, tylko: „Masz zapas wody w pokoju? Nigdy nic nie wiadomo”.

Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę. Usiadłam z nią przy stole, patrzyłam, jak rozpakowuje zakupy i zapytałam:

– Mamo… ty się boisz?

Spojrzała na mnie, jakby dopiero wtedy mnie zobaczyła. I powiedziała coś, co mnie wtedy zmroziło:

– Nie boję się, córeczko. Ja się przygotowuję. To nie to samo.

Wierzyła jej

W niedzielę mama wstawała wcześnie i siadała przy stole w kuchni z różańcem w dłoniach. Przez godzinę szeptała coś pod nosem. Potem przebierała się, malowała usta i z powagą czekała na siostrę.

Tym razem ciotka przyniosła kolorową teczkę, z której wysypywały się wycinki z gazet, wydruki z internetu i coś, co wyglądało na kserokopię starych pism. Wpadła do kuchni i zaczęła bez wstępu.

– Wiesz, że kilka dni temu pojawił się znak na niebie? Krwawy księżyc! Znowu! Czwarty raz w tym roku!

Mama siedziała naprzeciwko niej, z otwartymi oczami. Kiwała głową, dopytywała o szczegóły. Ciotka zaczęła rozkładać wycinki na stole. Mówiła coraz szybciej, coraz głośniej. O jakimś mnichu, który przewidział katastrofę, o tym, że papież podobno zataił objawienie i o wodzie, która już jest skażona.

Stałam w progu, wsłuchując się w ich rozmowę. Nie zamierzałam się wtrącać, ale kiedy ciotka zaczęła mówić, że ludzie w Niemczech już budują bunkry, nie wytrzymałam.

– To nieprawda. Widziałam te „dowody” w sieci. To stare zdjęcia, fake newsy.

Skrytykowała mnie

Ciotka zmrużyła oczy. Spojrzała na mnie, jakby chciała mnie rozłożyć na części.

– Dziecko, ty nic nie rozumiesz. Jesteś za młoda. Ty wciąż wierzysz w to, co pokazują w telewizji, ale to nieprawda. Świat się kończy, a wy będziecie zaskoczeni, jak będzie za późno.

Mama od razu spojrzała na mnie błagalnie.

– Beata, zostaw nas. Proszę cię.

Zacisnęłam zęby i wróciłam do swojego pokoju. Siedziałam tam przez resztę wizyty, nasłuchując strzępów rozmów o zbieraniu zapasów, o tajnych schronach w Bieszczadach i że trzeba się szykować na koniec.

Wieczorem mama przyszła do mnie z naręczem świeżo uprasowanych ubrań. Usiadła na brzegu łóżka i powiedziała:

– Musimy być gotowe. Ja nie wiem, kiedy to się zacznie. Ale zacznie się na pewno.

Byłam wściekła

Patrzyłam na nią w milczeniu. Czułam w sobie tyle emocji: wstyd, że moja mama wierzy w rzeczy, których nie potrafię nawet powtórzyć na głos, żeby się nie roześmiać, i bezradność, bo nic, co mówię, nie trafia do niej.

Minęło kilka dni od ostatniej wizyty ciotki. Mama chodziła jak w transie. Sprzątała szafki, przestawiała puszki, liczyła zapałki, notowała coś na kartkach. W nocy nie spała. Ja zresztą też coraz częściej się budziłam, słysząc, jak chodzi po domu albo nasłuchuje wiadomości w radiu.

W czwartek wróciłam wcześniej z uczelni. Pogoda była dziwna – duszno, niebo ciężkie i szare. Mama siedziała przy oknie w salonie i wpatrywała się w niebo. Kiedy weszłam, nawet się nie odwróciła.

– Patrz – powiedziała cicho.

Podeszłam do niej i spojrzałam na niebo. Faktycznie, w chmurach ułożyło się coś, co przypominało krzyż. Dość wyraźny, z przecięciem niemal na środku. Ale przecież nie pierwszy raz widziałam coś takiego. Chmury potrafiły tworzyć różne kształty.

– To tylko chmury – powiedziałam, zanim jeszcze zdążyła coś powiedzieć.

– To znak – szepnęła mama. – Mówiłam ci, że coś się zbliża. Irena mówiła, że zanim to się zacznie, pojawi się krzyż na niebie. Widzisz? On już jest. To właśnie dziś.

Wystraszyła mnie

Nagle wstała z fotela i złapała się za głowę. Jej twarz pobladła, a ciało zadrżało. Próbowałam ją złapać, ale osunęła się na podłogę. Straciła przytomność. Wpadłam w panikę. Próbowałam ją ocucić, potrząsałam, mówiłam do niej. Po chwili drgnęła, spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem, a potem, nagle jakby wróciła do siebie, szepnęła:

– On naprawdę tam jest. Ten znak.

Zadzwoniłam po pogotowie, ale zanim przyjechali, mama już siedziała na krześle. Kiedy ratownik zapytał, co się stało, powiedziała tylko, że miała zawroty głowy, że to ze zmęczenia. Uśmiechała się do niego jak do kogoś, kto i tak nie zrozumie.

Wieczorem usiadłam z nią w kuchni. Uparłam się, że musimy porozmawiać.

– Mamo, przecież to był zwykły układ chmur. Chyba nie myślisz, że to jakiś znak?

Spojrzała na mnie z dziwnym spokojem.

– Nie wiesz, co mówią stare proroctwa. Krzyż na niebie to zawsze początek końca. A ten był dokładnie taki, jak w opisie. Ja nie zwariowałam. Widzę więcej. Irena miała rację.

– Mamo, ciotka Irena ma problem. Mówi rzeczy, które… – zaczęłam, ale przerwała mi.

– Ona wie więcej niż my. Po prostu nie boisz się, bo jesteś młoda. Ale ja już mam swoje lata. I czuję, że ten świat się kończy.

Otworzyła oczy

Zamknęłam się w swoim pokoju, usiadłam na łóżku i poczułam, że już nie wiem, co robić. Nie miałam na nią wpływu. Ale od tamtego wypadku coś się zmieniło. Mama przestała odbierać telefony od ciotki Ireny.

Siedziała za to długo przy oknie, patrząc na blok, który zbudowali naprzeciwko. O tej porze dnia odbijał światło tak, że całe niebo wydawało się jaśniejsze. Przypominał trochę ten krzyż sprzed kilku dni.

– Mamo, nie boisz się już? – zapytałam ostrożnie.

– Boję się. Ale już nie wiem, czy bardziej tego, co mówi Irena, czy tego, co ze mną robi.

Zaskoczyła mnie. Usiadłam naprzeciw niej.

– Może powinna porozmawiać z kimś?

Mama spojrzała na mnie i kiwnęła głową.

– Myślałam o tym. Chciałam jej powiedzieć, że przesadza. Ale jak zaczęłam, to się obraziła. Krzyczała, że jestem ślepa na znaki, że jestem zgubiona.

Zamilkła, patrząc w przestrzeń.

– Może jestem – dodała cicho.

– Mamo, jesteś zmęczona. To wszystko cię zjada. Może czas to przerwać?

Nie odpowiedziała. Ale telefon już więcej nie zadzwonił. A ja pierwszy raz poczułam, że coś się zaczyna zmieniać.

Beata, 23 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama