Reklama

Z początku myślałam, że to tylko stres. Że Andrzej, mój mąż, po prostu ma trudniejszy okres w pracy i dlatego wraca późno, częściej sięga po telefon, mniej mówi. Przecież tak bywa w małżeństwach, prawda?

Przeczuwałam to

Ale kiedy raz, przez przypadek, zobaczyłam wiadomość: „Tęsknię za tobą, kochanie” – coś we mnie pękło. Od tamtej pory nie było już spokoju.

– Ela, co robisz? – spytał, gdy zbyt długo wpatrywałam się w jego ekran. – Nie lubię, jak ktoś mi zagląda przez ramię.

– Przepraszam – cofnęłam się jak dziecko przyłapane na kradzieży cukierka.

Przez ostatni rok nauczyłam się mistrzowsko udawać. Codziennie rano wstawałam, szykowałam dzieciom śniadanie, uśmiechałam się do sąsiadów, mówiłam te wszystkie grzecznościowe „Dzień dobry, wszystko dobrze, dziękuję”. A potem wracałam do domu, w którym nic nie grało. Rozmawiamy zdawkowo. On – z nosem w telefonie. Ja – z duszą na ramieniu.

– Zrobisz mi kawy? – spytał któregoś ranka, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Zrób sobie sam – odpowiedziałam ostro. Spojrzał zaskoczony, ale nie dopytywał. Już dawno przestaliśmy się słuchać. Tylko dzieci są nieświadome. Bawią się, przytulają, przychodzą z rysunkami.

Wiedziałam o niej. Nazywała się Kinga, miała długie blond włosy, często wrzucała selfie z samochodu. Znalazłam ją przypadkiem, przeglądając jego polubienia na Instagramie. Od tamtej pory wpatrywałam się w jej zdjęcia jak w twarz wroga.

Czasem łapałam się na tym, że nie bolało mnie już nawet to, że mnie zdradza. Bolało, że robił to tak bezczelnie, że sąsiadki na pewno coś wiedziały. Jego siostra raz spojrzała na mnie z dziwnym współczuciem. Ale milczała, bo co miałam zrobić? Miałam dzieci, miałam dom. Nie miałam dokąd pójść.

Zdradzał mnie

Zebrałam się dopiero późnym popołudniem. Długo krążyłam po mieszkaniu, udając, że mam coś do zrobienia, ale w rzeczywistości próbowałam odsunąć tę chwilę. W końcu założyłam płaszcz, wsunęłam buty i wyszłam, nie mówiąc nikomu, dokąd idę. Jechałam autobusem w milczeniu, przyciskając czoło do szyby. Ludzie wokół rozmawiali, słuchali muzyki, ktoś głośno się śmiał. Mnie nie śmieszyło już nic.

Matka otworzyła drzwi w fartuchu i od razu spojrzała na mnie badawczo.

– Coś się stało? – zapytała bez powitania.

– Mogę wejść?

Odsunęła się na bok i weszłam do środka. W kuchni pachniało zupą i detergentem. Usiadłam przy stole, a ona nalewała sobie herbaty.

– Mów.

– On mnie zdradza – powiedziałam prawie szeptem, patrząc w blat. – Od roku. Wiem o tym.

Spojrzała na mnie z góry, nie poruszając ani jednym mięśniem twarzy.

– Skąd wiesz?

– Znalazłam wiadomości, widziałam zdjęcia. Ona ma na imię Kinga.

Nie rozumiała mnie

Cisza. Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. Matka usiadła po drugiej stronie stołu.

– I co teraz?

– Nie wiem – odpowiedziałam, kręcąc głową. – Myślałam, że może… że mi coś powiesz. Że mi jakoś pomożesz.

Zamiast tego wzięła łyk herbaty, postawiła kubek na spodeczku i spojrzała na mnie z irytacją.

– Ela, jesteś matką. Masz dzieci. Zastanów się, co robisz. Nie rób nam wstydu.

Usłyszałam te słowa jak przez szybę, ale ich znaczenie uderzyło mnie z całą mocą. Nie pytała, jak się czuję. Nie zapytała, czy potrzebuję noclegu. Tylko to jedno – nie rób wstydu.

– Naprawdę tylko to cię obchodzi?

– Nie histeryzuj. Każdy mężczyzna czasem błądzi. Ważne, żebyś umiała to przeczekać. Będziesz się teraz szarpać, robić sceny? Ludzie będą gadać.

Wstałam. Nie miałam już siły się tłumaczyć.

– Dziękuję za wszystko – powiedziałam i ruszyłam do drzwi. – Naprawdę bardzo mi pomogłaś.

Szłam do przystanku z uczuciem, jakby ktoś mnie upokorzył w najgorszy możliwy sposób. Nawet nie dlatego, że mnie zdradzono, tylko dlatego, że nie znalazłam nikogo, kto by mnie zrozumiał. Jechałam z powrotem do domu, w którym nie chciałam być, i do mężczyzny, którego nie chciałam znać. Z poczuciem, że teraz naprawdę jestem sama.

Nie spodziewałam się

Po powrocie długo siedziałam w kuchni przy zgaszonym świetle. Andrzeja nie było. Wyszedł, jak zwykle nie tłumacząc dokąd. Przyszedł po dwudziestej trzeciej, pachniał damskimi perfumami.

– Czemu siedzisz po ciemku? – rzucił, wchodząc.

– Głowa mnie boli.

– Weź tabletkę.

Poszedł do łazienki, nie zadając więcej pytań. W tej ciszy było coś upokarzającego, jakbyśmy grali w grę, w której każde z nas udaje, że nic się nie dzieje. Ale ja już nie potrafiłam tak dobrze udawać jak kiedyś.

W sobotę telefon zadzwonił chwilę po dziesiątej rano. Dzieci jeszcze spały, dom był cichy, a ja z góry czułam, że coś jest nie tak. Andrzej miał być na służbowym wyjeździe.

– Pani Elżbieta? – głos w słuchawce był obcy, rzeczowy. – Dzwonię ze szpitala miejskiego. Pani mąż… Miał wypadek samochodowy.

– Czy on…?

– Zginął na miejscu. Bardzo mi przykro. Musi pani przyjechać.

Nie pamiętam, jak się ubrałam, nie pamiętam, jak wyszłam z domu. Kiedy dotarłam do szpitala, kazali mi usiąść w jakimś dusznym pomieszczeniu bez okien. Ktoś podał mi szklankę wody. Ktoś coś mówił, wyjaśniał, ale ja słyszałam tylko urwane fragmenty.

Zostałam wdową

Kiedy pokazali mi jego rzeczy – portfel, klucze, telefon – dłoń miałam lodowatą. A potem padło to zdanie, na które nie byłam gotowa, choć przecież powinnam była.

– W samochodzie była pasażerka. Kobieta, około trzydziestu lat. Zginęła również na miejscu.

Nie zapytali, czy ją znam, ale wiedziałam, kto to. Wszyscy milczeli, ale to imię dźwięczało mi w głowie od miesięcy. Kinga.

Wróciłam do domu w południe. Dzieci jadły śniadanie. Zobaczyły mnie i pobiegły przytulić się, nie wiedząc jeszcze nic. Usiadłam z nimi. Kiedy w końcu powiedziałam im, że tata nie wróci, młodszy zaczął płakać, starszy pobiegł do pokoju i trzasnął drzwiami. A ja… nie płakałam.

W nocy leżałam na łóżku i gapiłam się w sufit. Czułam pustkę, czułam też ulgę. Nie musiałam już udawać, nie musiałam znosić jego milczenia, jego zapachu innej kobiety, jego unikania mojego wzroku. I to mnie przeraziło. Czy to źle, że nie czuję rozpaczy?

Nie rozpaczałam

Na pogrzebie kościół był pełen. Każdy z tą samą miną – współczującą, napiętą, jakby śmierć mojego męża była dla nich również jakimś osobistym dramatem. Przyjmowałam uściski dłoni, kwiaty, słowa otuchy. Stałam obok trumny i myślałam tylko o jednym: czy oni naprawdę nie wiedzą, z kim zginął? A może wiedzą, tylko nikt nie chce tego powiedzieć na głos? Może wszyscy uznali, że skoro ja milczę, to tak trzeba?

Po mszy podeszła do mnie matka. Ubrana w granatowy płaszcz, z tą samą chłodną miną co zawsze. Nie przytuliła mnie, nie zapytała, jak się czuję. Stanęła obok mnie, jakby była jedną z gości.

– Wszystko dobrze zorganizowałaś – powiedziała cicho. – Jest godnie.

Odwróciłam się do niej. Miałam już dość.

– Przynajmniej teraz jestem szanowaną wdową – powiedziałam z goryczą. – Już nie musisz się wstydzić, że chciałam odejść.

Nie odpowiedziała. Patrzyła gdzieś poza mną, ponad tłumem. Milczała, jakby nic nie usłyszała.

Kiedy trumna znikała w ziemi, wszyscy wokół płakali. Ja tylko patrzyłam i myślałam o tym, że przez rok próbowałam odejść, ale nigdy nie starczyło mi odwagi. Teraz nie muszę niczego robić. On odszedł sam. Szkoda, że nie zdążyłam odejść – wtedy przynajmniej miałabym wybór.

Elżbieta, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama