Reklama

Wstaję o dziesiątej, albo o jedenastej. Nie dlatego, że chcę, po prostu nie mam po co wstawać wcześniej. Potem leżę na kanapie, przewijam te same ogłoszenia o pracę – marketing, social media, copywriting – znam je już na pamięć. Wszystko to samo: „minimum trzy lata doświadczenia”, „portfolio sukcesów”, „zapał do pracy w dynamicznym zespole”. A ja mam dyplom, kilka projektów z agencji, ale teraz to już chyba nic nie znaczy.

Miała nową pasję

W tle krzątanina. Głos mamy z kuchni, która nagrywała kolejny „live cooking” o tym, jak zrobić superfoodową kaszę z jagodami goji i pestkami dyni. Blender rąbał w mózg. Co za obciach. Mama z entuzjazmem krzyknęła, że to naprawdę zdrowe i „koniecznie musicie spróbować”. Miałam ochotę rzucić w nią poduszką, ale odpuściłam.

– Może byś się zainteresowała moim blogiem? Zobacz, ile ludzi pisze, że im pomagam! – zawołała z kuchni z entuzjazmem.

Influencerka seniorów, no świetnie. Nie miałam ochoty odpowiadać. Zamiast tego przewijałam dalej oferty. Zero odpowiedzi na wysłane CV. Zero szans. Miałam wrażenie, że to już koniec, że będę tu leżała do końca życia, zblazowana, z ironicznym uśmiechem na twarzy, drwiąca z przepisów na kaszę z jagodami goji.

A matka śmiała się z przyjaciółką przez telefon. Chichotała, jakby nic nie miało znaczenia. Czułam, jak rosła we mnie frustracja.

Straciłam już nadzieję

Siedziałyśmy w kuchni, a mama rozkładała na stole nowe przepisy do warsztatów. Widziałam te kartki i już mnie skręcało. Zanim zdążyła coś powiedzieć, wzięłam jedną do ręki i odczytałam na głos tytuł: „Deser z chia i musem z mango – idealny dla zdrowia kobiet po pięćdziesiątce”.

Zaśmiałam się pod nosem. Spojrzała na mnie, jakby czekała, aż coś powiem, więc nie zawiodłam jej. Zapytałam, czy nie uważa, że to trochę obciach, robić z siebie pajaca w internecie, pokazywać, jak się miesza kaszę z goji, jakby to było coś niezwykłego. Widziałam, że jej twarz drgnęła, ale starała się mówić spokojnie. Odpowiedziała, że to, co robi, daje jej radość i że ludziom się to podoba, że przecież to tylko przepisy, joga, rozmowy z kobietami z sąsiedztwa.

Nie wytrzymałam. Powiedziałam, że to żałosne – ona i jej warsztaty dla starszych pań – że to wszystko jest na pokaz. Wtedy przestała już udawać spokojną. Powiedziała, że może i starszych, ale przynajmniej coś robi, a nie siedzi na kanapie i narzeka. Zabolało. Wiedziałam, że trafiła w czuły punkt. Wbiła ten komentarz prosto w moje poczucie klęski.

Kpiłam z niej

Pomyślałam wtedy, że może ona ma rację, może naprawdę marnuję czas i powinnam coś zmienić. Ale natychmiast odrzuciłam tę myśl. Nie chciałam się do tego przyznać, nie chciałam jej przyznać racji. Więc zgryźliwie powiedziałam, że wolę siedzieć na kanapie, niż udawać kogoś, kim się nie jest. Mama nie odpowiedziała, ale widziałam, jak jej ręce zacisnęły się na kartce z przepisami. Atmosfera między nami zgęstniała, jakbyśmy obie czekały, aż coś jeszcze wybuchnie.

Kiedy następnego dnia weszłam do kuchni, mama siedziała przy laptopie z miną, jakby właśnie rozwiązywała zagadkę życia. Podniosła na mnie wzrok i powiedziała, że potrzebuje pomocy.

Wzruszyłam ramionami, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dodała, że chodzi o warsztaty, że trzeba zrobić prezentację, a ona nie ogarnia technologii. Prawie się zaśmiałam. Mama spojrzała na mnie z nadzieją w oczach, jakby chciała mnie przekonać. Już miałam powiedzieć „nie”, ale wtedy coś mnie ruszyło. Może jednak warto coś z tym zrobić.

Westchnęłam i zgodziłam się, choć zaznaczyłam, że robię to tylko dlatego, że musi jej ktoś pomóc, a nie dlatego, że mnie to interesuje. Czułam się jak męczennica.

Odniosła sukces

Na warsztatach siedziałam w kącie, z laptopem na kolanach, czekając, aż to się skończy. Obserwowałam, jak mama z entuzjazmem tłumaczy, jak ugotować kaszę, jak oddychać w rytm jogi, jak pić zioła na lepszy sen. A te kobiety słuchały jej jak zaczarowane. Kiwały głowami, dopytywały o przepisy, notowały wszystko skrupulatnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę jej słuchali. A jeszcze bardziej nie mogłam zrozumieć, dlaczego to działa.

Po wszystkim mama podeszła do mnie, podała mi kopertę. Zdziwiona zapytałam, co to. Odpowiedziała, że to za moją pomoc. Przesunęłam palcami po papierze, a potem spojrzałam na nią. Uśmiechnęła się ciepło.

Czułam się dziwnie, jakbym to ja była teraz jej podopieczną, a nie odwrotnie. W środku kotłowało się we mnie: wstyd, wdzięczność, złość na siebie. Nie chciałam tych pieniędzy, ale wiedziałam, że muszę je wziąć.

Wiedziałam, że ma rację

Było późne popołudnie, kiedy wróciłam do domu ze spaceru. W drzwiach usłyszałam głosy z kuchni. Mama rozmawiała z przyjaciółką przez telefon. Nie chciałam podsłuchiwać, ale coś mnie powstrzymało przed wejściem.

Mama powiedziała cicho, że nie wie, jak mi to powiedzieć, że to ona mnie utrzymuje, że nie może tak być, że nie mogę wiecznie siedzieć i czekać na cud. W tamtej chwili poczułam, że krew pulsuje mi w skroniach. Weszłam do kuchni głośno. Spojrzała na mnie zaskoczona, ale ja już mówiłam, że nie muszą o mnie rozmawiać za moimi plecami, że mama zawsze się mnie czepia, a teraz nagle zrobiła się taka troskliwa? Że może powinna napisać na blogu, jak utrzymuje swoją córkę darmozjada.

Mama podniosła ręce, jakby chciała mnie uspokoić, ale nie słuchałam. Powiedziała coś cicho, nie zrozumiałam co, bo czułam, jak wszystko wiruje. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie wiedziałam, jak się zachować, co powiedzieć. Wszystko było mi obce. Moje życie, moja matka, ja sama.

Byłam wściekła

Nie wiedziałam, gdzie mam pójść, więc po prostu wyszłam z domu. Chodziłam bez celu, powłóczyłam nogami po chodnikach, patrzyłam na ludzi z kawą w rękach, na matki z dziećmi, na starszych panów, którzy rozmawiali o pogodzie. Czułam się, jakby to wszystko mnie nie dotyczyło.

W głowie krążyły mi jej słowa: „utrzymuję ją”, „nie może tak być”. Myślałam o moim CV, o tej agencji reklamowej, w której pracowałam, o sukcesach, o tym, jak kiedyś czułam, że jestem kimś. Teraz to było jak inny świat.

Zatrzymałam się na przystanku i wyjęłam telefon. Bezmyślnie przewijałam powiadomienia, aż nagle zobaczyłam wpis mamy. „Kolejny przepis Marii hitem tygodnia!”. Setki polubień, komentarze, gratulacje. Poczułam coś dziwnego, coś, czego się nie spodziewałam. Może to było podziw, może wstyd, może trochę złość na siebie.

Przypomniałam sobie, jak mówiła, że to jej daje radość, że robi to dla innych. Może naprawdę coś stworzyła. Może to ja się myliłam, śmiejąc się z tych przepisów, a ona wiedziała, jak się żyje. Podjęłam decyzję, że zamiast wysyłać bez końca CV, zostanę jej partnerką. Zajmę się prezentacjami i marketingiem, a ona będzie nagrywać filmiki i prowadzić warsztaty.

Katarzyna, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama