„Marzyło mi się ojcostwo, ale żona nie chce słyszeć o dziecku. Dla niej ciąża to tylko wyrzeczenia i zero komfortu”
„Chciałem kogoś, kto mnie pokocha bezwarunkowo. Chciałem być dla kogoś całym światem. Nie wiedziałem, że moja żona tak bardzo nie podziela tej potrzeby. Myślałem, że kiedyś zmieni zdanie. Że wystarczy, że dam jej czas. Tylko jak długo można żyć w oczekiwaniu?”.

- Redakcja
Zawsze chciałem mieć dziecko. Może dlatego, że sam nie miałem zbyt bliskiej relacji z ojcem, a od lat noszę w sobie czułość, którą mógłbym komuś ofiarować. Myślałem, że kiedy znajdę kobietę mojego życia, będziemy razem planować rodzinę, wybierać imiona, zastanawiać się, do kogo maluch będzie podobny. Problem w tym, że moja żona… zupełnie tego nie chce. I nie chodzi o problemy zdrowotne czy traumę. Ona po prostu woli swoje wygodne życie, treningi, kosmetyczkę, wyjazdy. O dziecku nie chce nawet słyszeć. A ja powoli tracę nadzieję, że to się kiedykolwiek zmieni.
Dla niej temat był zamknięty
— A gdybyśmy spróbowali? — zapytałem któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy razem na kanapie. — Może to odpowiedni moment.
Spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała największy absurd świata.
— O czym ty mówisz? — zapytała w końcu.
— O dziecku. — Uśmiechnąłem się niepewnie, trochę zachęcająco. — O nas. Może… już czas?
Westchnęła, odłożyła telefon i przetarła twarz dłońmi.
— Serio? — jęknęła znudzonym tonem. — Znowu to samo? Myślałam, że już to przerobiliśmy.
— Ale ja nie mówię, że teraz zaraz — próbowałem jeszcze się tłumaczyć. — Po prostu… może byśmy zaczęli myśleć w tym kierunku?
— W jakim kierunku? — Prychnęła i spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — W stronę masy wyrzeczeń i życia pod linijkę? Przecież dobrze wiesz, jak wygląda ciąża.
— Myślałem, że to dla ciebie też ważne — mruknąłem. — Że może... zechcesz kiedyś.
— No to źle myślałeś. — Wzruszyła ramionami. — I nie mów mi, że nie wiedziałeś, że ja dzieci nie chcę. Mówiłam ci o tym milion razy.
Nie odezwałem się. Siedziałem tylko i gapiłem się w ścianę. Powiedziała to tak spokojnie, bez emocji, jakby rozmawiała o wyborze nowej torebki. Dla niej temat był zamknięty. A dla mnie…? Dla mnie był początkiem czegoś, co długo miało mnie dręczyć. Chciałem kogoś, kto mnie pokocha bezwarunkowo. Chciałem być dla kogoś całym światem. Nie wiedziałem, że moja żona tak bardzo nie podziela tej potrzeby. Myślałem, że kiedyś zmieni zdanie. Że wystarczy, że dam jej czas. Tylko jak długo można żyć w oczekiwaniu?
Miała rację
— Ale dlaczego nie chcesz? — zapytałem ją kolejnego dnia. — Po prostu powiedz. Nie chodzi o wagę ani o rozstępy. Przecież to wszystko można ogarnąć. Chodzi o coś więcej?
— A co, twoim zdaniem, miałabym odpowiedzieć? — Skrzywiła się wyraźnie. — Że dzieci mnie brzydzą? Że nie chcę chodzić z wózkiem po parku i udawać, że mnie to wszystko rozczula?
— Naprawdę tak to widzisz? — nie dowierzałem.
— A jak mam to widzieć? — Skrzyżowała ramiona na piersi. — U mnie w pracy kobiety z dziećmi mają wiecznie zmęczone twarze. Śpią po cztery godziny i karmią dzieciaki w toalecie, bo nikt nie zrobi dla nich miejsca. I co, to jest ten cud macierzyństwa?
— A nie przyszło ci do głowy, że może to zależy od tego, jak się do tego podejdzie? — drążyłem dalej. — Że może razem byśmy przez to przeszli, dzieląc się tym wszystkim?
— Ty nie masz pojęcia, jak to wygląda naprawdę — stwierdziła z przekonaniem. — Tobie się wydaje, że dziecko to tylko słodkie śpioszki i pierwsze słowo „tata”. A to jest życiowy hardcore. I ja dziękuję, postoję.
— To brzmi, jakbyś się bała — zauważyłem.
Potrząsnęła energicznie głową.
— Nie boję się — rzuciła. — Ja po prostu nie chcę. I mam do tego prawo, Łukasz.
Zamilkłem. Bo miała rację — miała prawo. Ale ja też miałem prawo czuć się zawiedziony. Oszukany nawet. Bo choć wiedziałem, że kiedyś mówiła, że dzieci nie są jej marzeniem, liczyłem, że to się zmieni. Jak naiwne to było… dowiadywałem się z każdym dniem.
Zacząłem milczeć
Kiedyś cisza w naszym domu wydawała mi się błogosławieństwem. Po pracy wracałem do czystego, pachnącego mieszkania, gdzie nie płakało żadne dziecko, nie dzwonili ze szkoły, a noc była naprawdę do spania. Ale odkąd przestałem wierzyć, że to tylko tymczasowe… ta cisza zaczęła mnie przerażać.
W niedzielę byliśmy u znajomych. Oni mają dwójkę maluchów — chłopca i dziewczynkę. Niby hałas, niby rozgardiasz, ale w tym wszystkim był jakiś sens, życie. Gdy wracaliśmy, powiedziałem:
— Patrz, jakie mają fajne dzieciaki. Taki dom żyje. A nasz… coraz bardziej przypomina hotel.
Spojrzała na mnie zniecierpliwiona.
— Serio, znowu zaczynasz? — burknęła.
— Nie — odparłem. — Po prostu myślę, że kiedyś będziesz tego żałować. I może będzie za późno.
– A może to ty będziesz żałował, że zmarnowałeś życie na próbę zmieniania kogoś, kto ci wyraźnie mówił, że nie chce mieć dzieci — wycedziła z przekąsem.
Zrobiło mi się niedobrze. Bo nie chodziło już tylko o dzieci, ale o nas. Wieczorem leżałem w łóżku i patrzyłem na sufit. Ona była w drugim pokoju, coś oglądała, śmiała się do telefonu. Czułem się, jakbym mieszkał z kimś zupełnie obcym. I z każdym dniem ta obcość była coraz bardziej oczywista. Zacząłem milczeć. Ale w tej ciszy dźwięczało wszystko, czego nie powiedziałem.
Wtedy zrozumiałem
Patrzyłem, jak pakuje walizkę na weekend w Barcelonie. Wszystko idealnie poskładane, kosmetyczka pełna kremów, których nazw nawet nie znałem. Nowe sukienki, sportowe zestawy na poranne bieganie po wybrzeżu. Miała wszystko: czas, pieniądze, wolność. I mnie, wiecznie czekającego, aż może zmieni zdanie.
— Po co ci to wszystko, skoro nie masz z kim tego dzielić? — zapytałem cicho.
— Z tobą dzielę, nie? — odparła z uśmiechem, nawet nie podnosząc głowy znad torby.
— Ale ja nie jestem kumplem do podróżowania — zauważyłem trzeźwo. — Jestem twoim mężem. I ja chciałem czegoś więcej.
— A ja chciałam męża, który mnie nie będzie rozliczał z moich wyborów — oświadczyła.
— To nie rozliczanie — zaoponowałem. — To pytanie, czy w ogóle jeszcze jesteśmy po tej samej stronie.
Zastygła. W końcu spojrzała na mnie.
— Łukasz… Ja cię nie okłamałam — powiedziała spokojnie. — Nigdy nie chciałam dzieci. Ty się na to zgodziłeś.
— Bo wierzyłem, że z czasem… — Urwałem, nie bardzo wiedząc, jak to powiedzieć. — Że może kiedyś poczujesz to, co ja czuję.
— Ale ja nie chcę czuć tego, co ty — rzuciła. — Chcę żyć po swojemu. I nie chcę się nikomu z tego tłumaczyć.
I wtedy zrozumiałem. Ona chce wszystkiego: podróży, kariery, wolności. A ja chciałem tylko jednego. Kogoś małego, kto kiedyś złapie mnie za palec i powie „tata”. Ale moje marzenie nie mieściło się w jej świecie.
Zrobiło się duszno
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Nie było już awantur, nie było płaczu, tylko chłód. Cichy, lodowaty, paraliżujący chłód. Mijaliśmy się w kuchni jak sąsiedzi, którzy przypadkiem wynajęli to samo mieszkanie. Zasypialiśmy w jednym łóżku, ale każde spało z głową odwróconą w inną stronę. I nagle zrozumiałem, że kłótnie były lepsze. Bo kłótnie coś znaczyły. Był w nich ogień. A teraz nie było nic.
W sobotę poszła do kosmetyczki. Wróciła późnym popołudniem z nowymi paznokciami, świeżym uśmiechem i torbą zakupów. Usiadła na kanapie, włączyła serial i udawała, że mnie nie ma. Ja siedziałem przy stole i udawałem, że nie widzę, jak świetnie jej się żyje beze mnie.
— Nie chcę tak dłużej — powiedziałem w końcu cicho, ale wyraźnie.
— Ja też nie — odpowiedziała równie spokojnie. — Ale nie wiem, co mamy z tym zrobić. Bo przecież nic się nie zmieni.
— Może właśnie w tym problem — stwierdziłem.
Wstała, odłożyła pilot. Popatrzyła na mnie już bez złości.
— Ty chcesz czegoś, czego ja nie potrafię ci dać — powiedziała. — A ja nie chcę żyć z kimś, kto codziennie patrzy na mnie jak na przeszkodę.
Zrobiło się duszno, jakby w pokoju nagle zabrakło powietrza. I może właśnie wtedy dotarło do nas, że to koniec. Bo nie zawsze potrzeba dramatów, żeby coś się skończyło. Czasem wystarczy zwykłe „nie chcę” i zbyt długie milczenie.
Dziś nie czuję żalu
Minęły trzy miesiące, odkąd się wyprowadziłem. Spakowałem kilka pudeł, zostawiłem jej wszystko, co było dla niej ważne. Nie zapytała, czy wrócę, choć nie powiedziałem, że odchodzę na zawsze. Mimo to oboje wiedzieliśmy, że nie będzie żadnych powrotów.
Wciąż budzę się rano i przez chwilę zapominam, że jestem sam. Parzę kawę dla dwóch osób, biorę dwa talerze z szafki. Potem odkładam jeden i siadam w ciszy. Ale to inna cisza niż wtedy, między nami. Nie boli. Jest moją decyzją.
Nie chciałem rozstania. Chciałem rodziny. Chciałem być tatą. Nie superbohaterem, nie ideałem, tylko po prostu ojcem, który będzie nosił dziecko na barana, uczył jazdy na rowerze, zasypiał przy łóżku, kiedy maluch będzie chory.
Nie chodziło mi o to, żeby „złapać” ją na dziecko, uwiązać przy sobie. Ja naprawdę wierzyłem, że miłość to też kompromis. Że skoro ja byłem gotów czekać, rezygnować, mieć nadzieję, ona kiedyś zechce się podzielić swoim światem. Myliłem się.
Zrozumiałem coś ważnego. Miłość nie polega na tym, że jedno rezygnuje z siebie dla drugiego. Miłość to kiedy obie osoby chcą budować coś razem, nawet jeśli w różnych rytmach. My byliśmy dwójką solistów.
Dziś nie czuję żalu, tylko pustkę, która może kiedyś się wypełni. Może ktoś jeszcze powie do mnie „tata”, a... może nie. Teraz przynajmniej wiem, że żyję po swojemu. I mogę marzyć dalej.
Łukasz, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W domu ciągle coś się zmieniało, a mąż sypiał w piwnicy. Gdy powiedział mi, co się dzieje, wyrzuciłam go za drzwi”
- „W moim małżeństwie od dawna brakowało iskry. Biurowy romans sprawił, że znów poczułam motyle w brzuchu”
- „Mąż miał kochankę i chciał mnie puścić z torbami. Nie po to się urabiałam po łokcie, żeby teraz mnie rolował”

