„Marzyliśmy o skromnym weselu tylko z najbliższymi. Matka zrobiła mi awanturę, bo nie zaprosiłam jej kuzynów”
„Miała swój patent na kontrolę – emocjonalny szantaż. I działał. Tym razem jednak postanowiłam się postawić po raz pierwszy w życiu. Powiedziałam jej o ślubie podczas niedzielnego obiadu”.

- Redakcja
Nie marzyłam o weselu z fajerwerkami, z tysiącem gości, z ciocią Haliną wypytującą, kiedy dziecko, i wujkiem Romkiem, który ledwo trzyma się na nogach po drugim toaście. Chciałam ślubu innego niż te, na których bywałam całe życie – skromnego, intymnego, prawdziwego. Dla mnie i dla Marcina. Nie dla poklasku.
Miała swoje zasady
Chciałam cichej ceremonii w ogrodzie. Bez wymuszonego „Sto lat”, bez obowiązkowych oczepin i bez ścigania się na to, kto przyniesie droższy prezent. Przysięga, kilkanaście osób – najbliżsi. I tyle. Brzmiało pięknie, ale nie w oczach mojej mamy.
Dla niej wszystko musi być jak u ludzi. A „u ludzi” oznacza złote zaproszenia, białą limuzynę, orkiestrę z perkusją i weselny obiad w pałacyku. Mama nie uznaje półśrodków. Jej życie to nieustanny spektakl, w którym musi występować jako reżyser, producent i gwiazda. A ja – choć dorosłam – nadal gram rolę córeczki. Grzecznej, uległej. Nawet jeśli w środku wszystko się we mnie buntuje.
W dzieciństwie wybierała mi ubrania – zawsze eleganckie, dziewczęce. Nie mogłam mieć trampków, bo „co ludzie powiedzą”. Kiedy zaprzyjaźniłam się w liceum z klasową buntowniczką, zabroniła mi się z nią spotykać, bo będę dziwadłem, jak ona. A teraz próbowała wyreżyserować mój ślub.
Nie była zła
Chyba nawet mnie kochała na swój sposób. Ale zawsze musiałam robić wszystko po jej myśli. Inaczej groziła obrażeniem się, ciszą, wyrzutami. Miała swój patent na kontrolę – emocjonalny szantaż. I działał. Tym razem jednak postanowiłam się postawić po raz pierwszy w życiu.
Powiedziałam jej o ślubie podczas niedzielnego obiadu.
– Z Marcinem planujemy ślub w czerwcu – zaczęłam spokojnie. – Ale nie chcemy wesela. Tylko ceremonia i obiad dla kilkunastu osób. Kameralnie.
– Jak to, bez cioci Haliny i wujka Romka? Co ty w ogóle wygadujesz?
Nie byłam zaskoczona tą reakcją, ale mimo to coś mnie w środku zacisnęło. Utrzymałam ton.
– Mamo, to mój ślub. Chcę, żeby był spokojny. Nie chcę wesela na sto osób.
– Wstyd mi za ciebie. Co ludzie powiedzą? – rzuciła z goryczą, a w jej oczach pojawił się ten znajomy błysk, który pamiętałam z dzieciństwa.
– Nie obchodzi mnie to – odpowiedziałam i sięgnęłam po szklankę wody, żeby zająć czymś dłonie. Właściwie już wiedziałam, co się teraz stanie.
Mama wstała od stołu i wyszła z kuchni bez słowa, zostawiając za sobą niedojedzony obiad.
Obraziła się
Od tamtej pory nie odbierała telefonów. Na wiadomości odpowiadała jednozdaniowo albo wcale. Gdy w końcu odebrała po kilku dniach, usłyszałam tylko krótkie: „Nie wiem, czy przyjdę. Nie wiem, czy w ogóle chcę tam być”.
Nie mogłam znieść tej ciszy między nami. Mimo że wiedziałam, czego się mogę spodziewać, pojechałam do niej bez zapowiedzi. Uchyliła drzwi z opóźnieniem, jakby przez chwilę rozważała, czy w ogóle warto je otwierać. Stanęła w progu w domowym swetrze, bez makijażu, z chłodnym wyrazem twarzy.
– Po co przyszłaś? Żeby mi powiedzieć, że nadal nie zaprosisz rodziny?
– Przyszłam, bo jesteś moją mamą. I chciałabym, żebyś była przy mnie – odpowiedziałam cicho, niemal bez emocji, bo czułam, że jeśli pozwolę im się przebić, rozkleję się jak kiedyś.
– To trzeba było mnie posłuchać.
Weszłam do mieszkania mimo wszystko. Usiadłam na fotelu w salonie, na tym samym, na którym jako dziecko słuchałam jej opowieści o tym, co wypada i czego nie wolno. Pachniało dokładnie tak samo – jaśminowym odświeżaczem, który zawsze był dla mnie zapachem lata i kar.
Chciałam ją udobruchać
– Nie jestem przeciwko tobie, mamo. Ja po prostu chcę, żeby ten dzień był nasz, mój i Marcina – powiedziałam, patrząc na nią.
Nie odpowiedziała. Zaczęła przekładać gazety na stoliku, jakby nagle przypomniała sobie, że są nieuporządkowane. Wstałam i po chwili wyszłam, bo wiedziałam, że nie usłyszę już nic więcej.
Zaczęłam rozumieć, że może ona nigdy nie potrafiła kochać mnie bez warunków. Wszystko, co dawała, miało swoją cenę – posłuszeństwo, wdzięczność, brak sprzeciwu. A ja przecież już nie byłam dzieckiem. Nie chciałam tej miłości, jeśli miała mnie przywiązywać jak na sznurku.
W nocy przed dniem ślubu budziłam się kilkakrotnie, za każdym razem z uczuciem, jakby czegoś brakowało. O ósmej siedziałam już na kanapie. Za oknem świeciło słońce, dokładnie takie, jak sobie wyobrażałam. Marcin spał jeszcze w pokoju gościnnym, bo uznaliśmy, że dobrze będzie, jeśli ten poranek spędzę sama.
Przyszły do mnie Asia i Weronika, pomagały mi się przygotować. Było dużo śmiechu i wzruszeń, ale ja ciągle patrzyłam na telefon. Cicho liczyłam na to, że mama zadzwoni. Może powie, że nie umie wybaczyć, ale jednak będzie. Może stanie z boku, nie powie ani słowa, ale przyjdzie.
Nie przyszła
Kiedy zaczęła się ceremonia, nadal trzymałam telefon w torebce, na wibracji. Zerkałam na drzwi za każdym razem, gdy się otwierały. Z każdym kolejnym ruchem klamki czułam, jak napięcie w żołądku rośnie.
Gdy powiedzieliśmy sobie „tak”, uśmiechnęłam się. Uśmiech był prawdziwy, ale niepełny. Trochę jak zdjęcie, na którym ktoś próbuje nie pokazać, że czegoś mu brakuje. Dopiero późnym wieczorem, gdy siedzieliśmy już przy stole, a goście rozmawiali ze sobą, znów sięgnęłam po telefon. Miałam jedną wiadomość: „Skoro wybrałaś swoje, nie licz już na moje”.
Poczułam, jak serce zaczyna walić nierówno. Przez moment miałam ochotę wybiec. Po prostu uciec z tej sali, z tego dnia, z tej decyzji.
Nie odpisałam. Po raz pierwszy nie czułam potrzeby tłumaczenia się. Zamknęłam wiadomość i schowałam telefon do torebki. Wiedziałam, że ta wiadomość coś zmieniła. Może nie wszystko od razu, ale dużo.
Była zawzięta
Niespełna rok później urodził się nasz syn Staś. Zrobiłam mu zdjęcie w białym kocyku i wysłałam mamie z krótkim podpisem: „Twój wnuk. Ma na imię Staś”. Zobaczyła wiadomość, ale nie odpisała.
Zaproponowałam spotkanie, kawę, choćby krótką wizytę. Odpisała mi tylko raz: „Mam inne sprawy. Dziecko cię zmieniło, ale mnie nie”.
W pewnym momencie przestałam próbować. Nie było już sensu. Coraz częściej myślałam o tym, ile lat spędziłam, walcząc o jej uwagę, o jej obecność, o to, żeby mnie przyjęła taką, jaką jestem. A teraz miałam obok siebie rodzinę, która mnie kochała – bez wymagań i warunków. I pierwszy raz czułam, że może to wystarczy.
Zaczynałam akceptować, że nie każdą relację da się uratować, że nie każda matka potrafi być taką matką, jak tego potrzebuje dziecko. I że to nie jest moja porażka.
Karolina, 29 lat
Czytaj także:
- „Mąż oszczędzał na wszystkim, a potem się dziwił, że nasze wakacje nad morzem zamieniły się w horror”
- „Uciekłam na Mazury, by wreszcie odpocząć od tabelek w Excelu. Sąsiad z domku obok jednak spędzał mi sen z powiek”
- „Teściowa chce od nas kasy za czynsz, bo mieszkamy pod jej dachem. Ciekawe, kto skąpej jędzy poda wodę na starość”

