„Marzyłem, by syn zamiast przerzucać obornik, został kimś. Gdy oznajmił, jaki ma plan na przyszłość, byłem w szoku”
„Nie powiedziałem już nic. Nie potrafiłem. W głowie huczały mi słowa, których nie wypowiedziałem na głos: nie po to sprzedałem ziemię, nie po to pracowałem, nie po to wierzyłem w jego przyszłość”.

- Redakcja
Całe życie przepracowałem na roli tak, jak mój ojciec i jego ojciec przede mną. Ojciec mówił zawsze: „Ziemia to przyszłość”. I rzeczywiście – trzymała nas przy życiu, dawała jedzenie, pieniądze, sens. Ale kiedy odszedł, zostałem z decyzją, która do dziś mnie dręczy. Sprzedałem działkę. Dużą, żyzną, w dobrej lokalizacji. Kiedyś ojciec odganiał kupców jak muchy, ale po jego śmierci sam ich zaprosiłem do kuchni, podałem kawę i podpisałem, co trzeba. Milion sto tysięcy. Dla niektórych – życiowa wygrana. Dla mnie – początek nowego życia dla mojego syna.
Tomek był zawsze zdolny. Mądry chłopak, oczytany, spokojny, grzeczny. Wzorowy uczeń, dostał się do prywatnego liceum w mieście. Płaciliśmy fortunę, ale nie żałowałem ani grosza. Mówiłem wtedy żonie: „Niech ma szansę, jakiej ja nie miałem. Nie po to się urodził, żeby pracować w polu”. I rzeczywiście – szedł jak burza. Stypendia, olimpiady, nauczyciele piali z zachwytu. A ja czułem dumę.
– Twój Tomek to będzie ktoś! – powiedział do mnie sąsiad, gdy przyszły wyniki matur. – Mówię ci, Zbyszek, taki chłopak to skarb. Na medycynę pójdzie, albo na prawo. Będziesz miał dumę, nie syna!
Uśmiechałem się wtedy, kiwałem głową, czułem w piersi ciepło. Tak, właśnie po to sprzedałem ziemię.
Chciałem dać mu szansę
Pamiętam dokładnie ten wieczór. Siedzieliśmy przy stole. Żona postawiła na stół miskę z zupą, dołożyła kawałek chleba każdemu z nas. Tomek jak zwykle zjadł w milczeniu, skupiony, nieobecny. Zawsze taki był – nie rozgadywał się, nie szukał atencji. Ale tego wieczoru jego milczenie miało inną wagę. Odłożył łyżkę, popatrzył na mnie i matkę. I powiedział:
– Chcę iść do seminarium.
Początkowo myślałem, że żartuje, że to jakaś prowokacja. Roześmiałem się.
– Żartujesz? – spytałem.
– Nie – odpowiedział spokojnie.
Popatrzyłem na żonę, ale ona tylko spuściła wzrok. Wtedy poczułem, że to nie jest pomyłka, chwilowa fanaberia.
– A twoje plany? Studia?
Tomek siedział spokojnie, z dłońmi złożonymi na stole. Mówił cicho, ale pewnie.
– To nie był błąd. Ale to nie moja droga.
Zamilkłem. Czułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Nie powiedziałem już nic. Nie potrafiłem. W głowie huczały mi słowa, których nie wypowiedziałem na głos: nie po to sprzedałem ziemię, nie po to pracowałem, nie po to wierzyłem w jego przyszłość.
Zawiódł mnie
Żona próbowała coś powiedzieć, ale przerwałem jej spojrzeniem. Wstałem i wyszedłem na podwórko. Musiałem złapać powietrze. Tego wieczoru nie powiedziałem już ani słowa.
Nie mówiłem z Tomkiem przez kilka dni. W domu panowała cisza, która bardziej bolała niż najgorsza kłótnia. Patrzyłem, jak żona krząta się po kuchni, jak Tomek czyta przy stole, jakby nic się nie stało. A jednak wszystko się zmieniło.
Patrzyłem na niego i nie poznawałem własnego syna. Spokojny, opanowany, jakby decyzja o seminarium była najzwyklejszą sprawą na świecie. A ja w środku krzyczałem. W moim świecie to była rezygnacja z życia, z przyszłości. Jakby ktoś wyrzucił wszystkie moje plany do kosza i powiedział: „To było twoje, nie jego”.
Któregoś wieczoru, kiedy Tomek wyszedł do kościoła, wybuchłem. Spojrzałem na Ewę i powiedziałem:
– Ty wiedziałaś.
Spojrzała na mnie spokojnie, ale w oczach miała zmęczenie.
– Domyślałam się. Ale to jego życie.
Ukryli to
Zdenerwowałem się jeszcze bardziej.
– Nie po to harowałem. Mógł być kimś.
Odpowiedziała cicho, ale stanowczo.
– Jest kimś. Tylko nie takim, jakiego sobie wymarzyłeś.
Nie wytrzymałem. Wyszedłem z kuchni i trzasnąłem drzwiami. Czułem się, jakby zdradzili mnie oboje. Jakbym przez całe życie grał w jakąś grę, której zasady znałem tylko ja – i nagle okazało się, że nikt inny nie chciał w nią grać. Nie rozumiałem ich.
Po tamtej rozmowie nie potrafiłem już być sobą. Chodziłem po domu jak cień. Tomek był, istniał, ale jakby w innym wymiarze. Wychodził, wracał, jadł posiłki w milczeniu. Znikał w swoim pokoju albo szedł do kościoła. A ja udawałem, że go nie widzę. Nie chciałem patrzeć, bo każde spojrzenie przypominało mi, że coś straciłem. Nie jego – siebie.
Ewa próbowała jakoś łagodzić atmosferę. Czasem kładła mi rękę na ramieniu, czasem mówiła:
– Porozmawiaj z nim, Zbyszek.
Ale ja tylko kręciłem głową. Co miałem mu powiedzieć? Że zawiódł moje nadzieje? Że zmarnował coś, co dla mnie było świętością? Że nie po to sprzedałem ziemię?
Chciałem go zrozumieć
Czułem się jak obcy we własnym domu. Widziałem, jak żona z nim rozmawia, jak czasem uśmiecha się do niego. Ja siedziałem w garażu. Miejsce po ojcu, pełne narzędzi i zapachu oleju, stało się moim schronieniem. Tam mogłem być sam. Tam mogłem myśleć, wspominać, być mężczyzną, który jeszcze miał kontrolę nad czymkolwiek.
Nie wiem, kiedy dokładnie dotarło do mnie, że nie chodzi już o decyzję Tomka. Chodziło o to, że on już nie był mój. Wychowałem go, inwestowałem w niego, dbałem. A on poszedł inną drogą. Samą decyzję jakoś może bym zrozumiał. Ale to, że zrobił to tak spokojnie, że nie zapytał, nie porozmawiał wcześniej – bolało najbardziej.
Pewnego dnia usiadłem przy stole sam. Spojrzałem na krzesło, na którym zawsze siedział Tomek. I po raz pierwszy pomyślałem, że może wcale nie był moją własnością. Że miłość ojca to nie akt posiadania, ale bycia obok – nawet wtedy, gdy nic się już nie rozumie.
W tamtych dniach coraz częściej wracałem myślami do ojca. Do jego dłoni twardych jak kora i spojrzenia, które potrafiło jednym ruchem przywrócić porządek w mojej głowie. Pamiętałem, jak chodziliśmy po polu, kiedy byłem chłopakiem. Uczył mnie wtedy, gdzie sieje się pszenicę, a gdzie owies, kiedy orać, a kiedy czekać. Mówił niewiele, ale jak już coś powiedział, to zostawało ze mną na lata.
Straciłem nadzieję
Przypomniał mi się dzień, kiedy usiedliśmy z moim ojcem na skraju działki. Miał wtedy już siwe włosy, ale ciągle mocny głos.
– Ziemia to przyszłość – powiedział wtedy.
– A jeśli nie dla mnie, tylko dla Tomka? – spytałem. To było niedługo po tym, jak się urodził.
Ojciec zmrużył oczy.
– To miej pewność, że jemu będzie potrzebna.
Wtedy myślałem, że miał na myśli pieniądze, spokój, bezpieczeństwo. Dlatego, kiedy umarł, sprzedałem działkę. Uważałem, że postępuję mądrze.
Ale teraz, kiedy siedziałem znów w tym samym miejscu, zastanawiałem się, co by powiedział ojciec, gdyby wiedział, że jego wnuk wybiera życie, w którym ziemia nie ma znaczenia. Że nie będzie uprawiał, inwestował, ani budował domu – tylko ślubował posłuszeństwo i ubóstwo.
Czy on by to zrozumiał? Czy by się na nie zawiódł? A może sam zrobiłby to, co ja – sprzedałby, postawił wszystko na wykształcenie, a potem, gdyby się okazało, że to prowadzi dokądś indziej niż chciał, gryzłby się w samotności?
Patrzyłem na suchą ziemię, której pług nie ruszał od lat. I pytałem sam siebie: co to znaczy być ojcem? Czy to wybór lepszej drogi dla dziecka? Czy raczej nauka tego, jak samemu tę drogę odnaleźć?
Nie znałem odpowiedzi. Ale po raz pierwszy poczułem, że może ojciec też nie znał.
Zbigniew, 60 lat
Czytaj także:
- „Wyjechałem do Warszawy, ale czułem się tam jak śmieć. Wszyscy ciągle kpili, że jestem ze wsi”
- „Na pierwszej komunii córka czekała tylko na swoją chrzestną. Skończyło się na łzach Lenki i smutnej paczce od kuriera”
- „Koleżanki z pracy jeżdżą na Chorwację, a ja w biurze klikam w tabelki. Jedyne, co mnie trzyma w tej robocie to kasa”

