„Marzyłam o zaręczynach pod żaglami. Gdy przyszło co do czego, okazało się, że już dawno płyniemy w różnych kierunkach”
„Z ogromnym entuzjazmem zaczęłam szykować się na wspólny wyjazd. Miałam przeczucia, że będzie on przełomowy dla naszego związku. Moje przeczucia się sprawdziły, choć szczerze powiedziawszy nie tego się spodziewałam”.

- Listy do redakcji
Życie to nie jest bajka. Tę prawdę powinno się wpajać nam od dzieciństwa. Tymczasem od małego karmimy się nierealnymi historiami o pięknych księżniczkach, walecznych rycerzach, przystojnych książętach na białym koniu i pogromcach smoków, później zaś o romantycznych miłościach i całym tym „i żyli długo i szczęśliwie”. Kiedy następuje zderzenie z rzeczywistością, jesteśmy szczerze zdziwieni…
Jak ryba w wodzie
Od dzieciństwa woda była moim żywiołem. Uwielbiałam przesiadywać w wannie (podczas kąpieli wodowałam statki i uczyłam lalki pływać), odkąd sięgam pamięcią, chodziłam na basen (nie mam pojęcia, kto i kiedy nauczył mnie pływać), a od późnej wiosny do wczesnej jesieni każdą wolną chwilę spędzałam nad lokalnym jeziorem. Jeśli wyjeżdżałam na wakacje, to też tylko nad jeziora lub morze.
Ponieważ w każdym akwenie czułam się jak ryba w wodzie, zapragnęłam też nauczyć się pływać różnymi jednostkami pływającymi. Po lokalnym jeziorze można było poruszać się rowerem wodnym, w sąsiedniej miejscowości natomiast działał klub kajakarski, do którego z chęcią się zapisałam. Jeździłam nawet na amatorskie zawody i zdobywałam jakieś tam laury. To jednak wciąż mi nie wystarczało.
Moim marzeniem było pływanie żaglówką i zdobycie tych wszystkich patentów żeglarskich. Z jego realizacją musiałam trochę poczekać. Dopiero gdy zrobiłam prawo jazdy, mogłam zapisać się do specjalnej szkółki, gdzie uczyłam się wszystkiego tego, czego nauczyć się chciałam. Ośrodek znajdował się bowiem w takim miejscu, że dojechać do niego od nas można było wyłącznie własnym samochodem.
Warto mieć pasję
Rozwijanie swoich żeglarskich pasji nie przeszkadzało mi w osiąganiu mniejszych lub większych sukcesów w nauce. Dobrze zdana matura i sukcesy w rozmaitych konkursach i olimpiadach przełożyły się na wyniki rekrutacji na studia. Dostałam się na wymarzony kierunek w jednej z lepszych uczelni w okolicy. Cieszyło mnie to również z tego względu, że miałam bliżej do ośrodka, w którym trenowałam umiejętności żeglarskie. Moja przyjaciółka nie do końca potrafiła zrozumieć moją fascynację pływaniem.
– Ale co ty widzisz w tym żeglowaniu?
– Jolka, co ja ci będę tłumaczyć. Musiałabyś spróbować…
– Wiesz, chyba nie bardzo. Z pobytu nad wodą najbardziej lubię leżing i smażing na plaży – zaśmiała się.
– No tak, to rzeczywiście inny poziom. Chociaż powiem ci, że podczas pływania człowiek się super opala.
– A, czekaj, to ja już kumam! Tam na tych łódkach to takie opalone ciacha pływają?
– W sensie o chłopaków ci chodzi?
– No, a jak! Przyznaj się, wyrwałaś tam kogoś?
– No co ty…
Ale rzeczywiście, w pewnym momencie dołączył do nas Bartek, który zdecydowanie wpadł mi w oko. Ja jemu najwyraźniej też, bo ciągle szukał mojego towarzystwa. A gdy dowiedział się, że zapisałam się na wakacyjny obóz żeglarski, czym prędzej też się nań zgłosił.
Zbliżyły nas żagle
Z wakacyjnego wyjazdu wróciliśmy już jako para. Na pewno zbliżyła nas wspólna pasja. A poza tym wiadomo, że zakochany człowiek postrzega drugą osobę zdecydowanie inaczej, niż inni. A ja byłam bardzo zakochana, doświadczałam tych sławetnych motyli w brzuchu i po cichutku liczyłam na „żyli długo i szczęśliwie”.
Spotykaliśmy się dość regularnie, nie tylko podczas pływania. Co prawda obracaliśmy się w innych kręgach znajomych (ja miałam zostać panią magister, on – inżynierem), ale nie przeszkadzało nam to w budowaniu wzajemnej relacji. Powiem więcej, uważałam nasz związek za szczególnie zdrowy: ja miałam swoje koleżanki, Bartek swoich kumpli, a nasza relacja nie wpływała na ograniczenie kontaktów z nimi.
Jolka próbowała czasem sprowadzić mnie na ziemię.
– Fajnie, że nie ograniczacie sobie nawzajem kontaktów z innymi, ale nie masz wrażenia, że to taki trochę otwarty związek?
– Co masz na myśli?
– Jaką masz gwarancję, że Bartek spotyka się tylko z kumplami, a nie z jakąś ponętną koleżanką?
– Jolka, przecież związek powinien opierać się na zaufaniu!
– Tak, wiem. Zaufanie, przestrzeń w związku, bla, bla, bla… Słyszałam to już tyle razy. A mimo wszystko uważam, że bliska relacja dwojga ludzi powinna wyglądać nieco inaczej.
– Czyli jak?
– Rozmawiacie w ogóle o przyszłości? O wspólnym mieszkaniu, założeniu rodziny, dzieciach…
– Jolka, nie rozpędzaj się, przecież my nawet jeszcze nie jesteśmy zaręczeni!
– No właśnie. A nie sądzisz, że jeśli coś ma z tego być, to Bartuś powinien wreszcie przejąć inicjatywę i się zakręcić koło tego, żeby wasza relacja przeszła na wyższy level?
Nie chciał się wiązać
Nie chciałam się do tego przyznać, ale mnie samą martwiło to, że Bartek daleki jest od jakichkolwiek deklaracji. Kiedy tylko próbowałam pociągnąć go za język lub zacząć rozmowę o naszej przyszłości, on zręcznie zmieniał temat i nie miałam już możliwości wrócić do tego, co mnie w naszej relacji bolało. Może gdybym nie była tak zakochana, to już wtedy zrozumiałabym, że coś jest nie tak?
Mijały miesiące, potem lata, a nic się nie zmieniało. Pokończyliśmy studia, ja zdecydowałam się na doktorat i pracę dorywczą, Bartek próbował swoich sił w różnych firmach. Mieszkaliśmy niby razem, w wynajętej przeze mnie kawalerce, ale miałam wrażenie, że mój ukochany traktuje nasze gniazdko jak hotel. Ale może chodziło o to, że nie było to nasze mieszkanie, bo żadne z nas nie miało jeszcze zdolności kredytowej?
Ucieszyłam się więc, gdy pewnego dnia Bartek oznajmił, że wyjeżdżamy na Mazury.
– Wykupiłem nam tygodniowy pobyt w ośrodku nad przepięknym jeziorem.
– To wspaniale! Mam nadzieję, że będzie tam można żeglować?
– No ba! To była pierwsza rzecz, jaka mnie interesowała. Relaks pod żaglami nie ma sobie równych.
Podzielałam ten pogląd, więc z ogromnym entuzjazmem zaczęłam szykować się na wspólny wyjazd. Miałam przeczucia, że będzie on przełomowy dla naszego związku.
Przełomowy wyjazd
Moje przeczucia się sprawdziły, choć szczerze powiedziawszy, nie tego się spodziewałam. Gdy wypłynęliśmy łódką na środek jeziora i Bartek powiedział: „Muszę ci o czymś powiedzieć”. Moje serce zatrzepotało z radości. Potem jednak poczułam się tak, jakby ktoś walnął mnie obuchem w łeb. Mój towarzysz dostał ofertę pracy i podjął już decyzję, bez skonsultowania jej ze mną.
– Sama rozumiesz, oferują dobre warunki pracy, będę miał szansę na rozwój i niezłe zarobki – zaczęło do mnie docierać, że człowiek, którego kochałam, przedstawia mi swoje plany na przyszłość, w których chyba mnie nie uwzględnił.
– Ale przecież to jest na drugim końcu Polski! – zaprotestowałam słabo.
– Jest. A to jakiś problem? – zdziwił się.
– Gdzie będziesz mieszkał?
– Najpierw zatrzymam się u znajomej, a potem się okaże.
– A co ze mną? – starałam się nie dać po sobie znać, jak zabolała mnie ta „znajoma”.
– No jak to: co? Przecież masz ten swój doktorat, karierę…
– To co z nami będzie? – wyszeptałam zrozpaczona.
– Z nami? Przecież nas już od dawna niewiele łączy. Czego innego oczekujemy od życia. Wyprowadzę się w przyszłym miesiącu, jeśli nie masz nic przeciwko.
Miałam. Kazałam mu się spakować natychmiast po powrocie. A gdy drzwi się za nim zamknęły, zadzwoniłam po Jolkę.
I popłynęłam w innym kierunku
Moja przyjaciółka przywiozła wino i o nic nie pytała.
– Miałaś rację… – łkałam nad kieliszkiem. – To nie był żaden związek. On tu po prostu mieszkał.
– No wiesz, miał wikt, opierunek, dach nad głową i darmowy seks. Czego chcieć więcej? – przyznała.
– A ja, idiotka, liczyłam na zaręczyny pod żaglami!
– No bo w sumie czemu nie? Raz w życiu wykazał inicjatywę, zorganizował wam wyjazd… To mogło cię zmylić.
– Wiesz, jak się poczułam, gdy beznamiętnym głosem oznajmił mi, że zaplanował swoją przyszłość beze mnie? I że od dawna płyniemy w różnych kierunkach?
– Wyobrażam sobie.
– Źle zrobiłam, że kazałam mu się natychmiast wyprowadzić?
– Żartujesz sobie? To była twoja pierwsza sensowna decyzja w sprawie Bartka od wielu lat!
– I co ja teraz zrobię? – wciąż jeszcze się mazałam.
– Trochę sobie popłaczesz, a potem się z sytuacją pogodzisz.
– Nigdy… – zaprotestowałam słabo.
– Oj, Angela, znam cię. Ogarniesz się i przekujesz tę sytuację w sukces. Zobacz, śmieci się same wyniosły. Może czas poszukać swojego mieszkania i zacząć starania o kredyt?
– A miłość?
– Miłość, taka prawdziwa, znajdzie cię, gdy będziesz się tego najmniej spodziewała. Tylko najpierw ty musisz pokochać siebie.
Angelika, 28 lat
Czytaj także:
- „Tiramisu z majonezem zaprowadziło mnie przed ołtarz. Zrobiłam z siebie błazna, by osiągnąć szczęście”
- „Byłem przerażony, gdy ojciec wpadł na mój wieczór kawalerski. Zamiast emeryckiego dancingu urządził chwilę szczerości”
- „Miastowa synowa gardziła mną i traktowała jak intruza. Ale 1 zdaniem szybko sprowadziłam smarkulę na ziemię”

