Reklama

Zawsze wyobrażałam sobie, że zaręczyny będą wyjątkowe. Że mój chłopak uklęknie gdzieś na klifie, może na plaży, albo chociaż w romantycznej restauracji. Że będzie świece, może skrzypek grający naszą piosenkę. Albo chociaż cokolwiek, co sprawi, że poczuję się kochana i wyjątkowa. Nie wymagałam pierścionka z brylantem za trzy pensje, ale czekałam na gest z serca, który będę wspominać do końca życia. Tymczasem dostałam go... z automatu. Dosłownie. Na parkingu pod marketem, między koszykiem a kebabem. I chyba dopiero wtedy zrozumiałam, że nie jestem w bajce.

Marzenia vs. rzeczywistość

Zawsze miałam słabość do komedii romantycznych. Wiesz, takich z happy endem, gdzie główny bohater klęka w deszczu, błaga o wybaczenie i zakłada jej na palec pierścionek wielkości winogrona. I nie, nie dlatego, że liczyłam na księcia z bajki. Po prostu wierzyłam, że jak już ktoś mnie pokocha na serio, to postara się – nie dla show, ale żeby mi pokazać, że jestem dla niego ważna.

Kiedy poznałam Kacpra, wydawało mi się, że może właśnie on jest takim typem. Spokojny, może nie najbardziej wylewny, ale uczciwy, zaradny, stabilny. Taki, który nie zaskakuje bukietem róż pod drzwiami, ale zawsze pamięta, że lubię czosnkowy w zapiekance i że zamarzam w kinie, więc zabiera koc. Myślałam – okej, może nie romantyk z filmów, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze, że jesteśmy razem, prawda?

Minął rok, potem drugi. Moi znajomi zaczęli się zaręczać, a każda kolejna relacja na Instagramie z podpisem „She said yes!” wbijała mnie coraz głębiej w myśl, że może i ja doczekam się swojej chwili. Nie musiał to być Paryż, wystarczyłby nawet nasz ulubiony park. Ale z każdym miesiącem czułam coraz mocniej, że Kacper nie planuje niczego szczególnego. Wciąż „był zajęty w pracy”, „nie ten moment”, „nie ma po co się spieszyć”.

A ja głupia, nadal liczyłam, że on coś knuje. Że może ukrywa przede mną niespodziankę. Że ten brak ruchu to cisza przed burzą. Ale zamiast burzy było coś zupełnie innego. I to coś wzięło mnie z zaskoczenia.

Niezwykłe rozczarowanie

To był poniedziałek. Taki jak każdy inny – szary, nijaki, bez kawy z mlekiem, bo skończyło się w lodówce, a rano nie miałam siły iść do sklepu. Kacper zadzwonił z pracy, że skończy wcześniej i może zajedziemy po coś do jedzenia, bo jemu też nie chciało się gotować. W sumie – ulga. Nie miałam nastroju na stanie przy garach. Ucieszyłam się, że spędzimy razem wieczór. Może nawet się przytuli. Może...

Zajechał po mnie po siedemnastej. Bez kwiatów, bez uśmiechu, za to z kebabem, który już lekko przesiąkł przez torbę.

– Przepraszam, byłem głodny, wziąłem dwa – rzucił tylko. Wsiedliśmy do auta, pogadaliśmy o jakimś głupim mailu z pracy, po czym podjechaliśmy pod supermarket. – Skoczę po coś do picia – powiedział i wybiegł.

Czekałam w aucie, dłubiąc w telefonie. Po chwili wrócił z colą, paczką gum i… taką plastikową kulką z automatu.

– Patrz, śmieszna rzecz mi wypadła – zaśmiał się. I wtedy wyjął z tej kulki pierścionek. Plastikowy, złoty tylko z wyglądu, z jakimś błyszczącym, niebieskim „kamieniem”. – Weź, będzie pasować do tych twoich niebieskich kolczyków – zażartował i podał mi go jak batonika.

Ty sobie jaja robisz? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– No przecież... – zająknął się. – To miał być żart... Ale... właściwie... Może byś go założyła? Tak... na próbę?

Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać.

Najtańszy pierścionek świata

– Kacper, to ma być pierścionek zaręczynowy? – spytałam, wpatrując się w ten kawałek plastiku, który miał udawać biżuterię. – Naprawdę myślisz, że to jest zabawne?

Wzruszył ramionami.

– No bo... nie wiedziałem, czy jesteś gotowa. To taka wersja testowa – uśmiechnął się, jakby to było rozczulające.

Wersja testowa? Co to miało znaczyć? Jak jakiś beta-test aplikacji? Spojrzałam na niego, szukając w oczach żartu. Ironii. Czegokolwiek, co by świadczyło, że to nie dzieje się naprawdę. Ale nie – on był zupełnie poważny.

– Wiesz, że nie jestem typem, co robi wielkie przedstawienia – dodał. – A poza tym, co za różnica, jaki pierścionek? Liczy się gest.

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w ten jego gest, który kosztował może z dwa złote. Wiedziałam, że pieniądze to nie wszystko. Ale tu nie chodziło o kasę. Chodziło o szacunek. O to, że nie chciało mu się nawet zamówić czegoś w internecie. Że nie zadał sobie żadnego trudu. Że potraktował to jak wrzutkę między kebaba a promocję na chipsy. Włożyłam pierścionek do schowka w aucie i zamknęłam go bez słowa.

– Nie pasuje? – zapytał, marszcząc brwi.

– Nie o to chodzi – odpowiedziałam. – Ale jeśli to ma być początek czegoś na całe życie, to przykro mi, Kacper. Chyba nie mamy tych samych oczekiwań.

Spojrzał na mnie jak zbity pies.

Serio się wkurzyłaś?

Serio? Ja już nawet nie byłam wkurzona. Byłam po prostu... zawiedziona.

Zaręczyny pod kebabem

Milczeliśmy przez całą drogę. Cola stała między nami w uchwycie, kebaby zdążyły wystygnąć, a w aucie wisiało coś, czego nie da się rozpuścić żadnym żartem – rozczarowanie. Moje. I, jak się później okazało, również jego. Zaparkował pod naszym blokiem i w końcu się odezwał.

To miał być spontan. Coś innego niż te wszystkie pozowane zaręczyny na Instagramie. Myślałem, że to będzie nasze, prawdziwe.

– Kacper, ja nie potrzebuję zdjęcia z balonami. Potrzebuję, żebyś chociaż przez chwilę pomyślał, co dla mnie jest ważne – odparłam. – A nie, żebyś rzucał pierścionek z automatu między sosy do kebaba.

– Czyli jednak chodzi o pierścionek? – zapytał z wyrzutem. – Myślałem, że cię znam.

Westchnęłam. On naprawdę nic nie rozumiał.

– Nie. Chodzi o to, że w ogóle się nie postarałeś. Nawet nie zapytałeś mnie, czy chcę być twoją żoną. Po prostu rzuciłeś mi jakiś plastikowy badziew i czekałeś, że się wzruszę.

– Bo się zestresowałem, okej? – wybuchł nagle. – Nie wiedziałem, jak to zrobić. Myślałem, że jak to będzie na luzie, to nie będzie presji. Że może wtedy się nie wycofasz.

– Wycofam się, jeśli dalej będziesz traktował nasze życie jak kiepski żart – powiedziałam cicho.

Zamknęłam drzwi od auta i weszłam do klatki. On został. Może jadł tego kebaba. Może gapił się w kierownicę. A może w końcu zrozumiał, że oświadczyny to nie loteria, że nie wrzuca się dwóch złotych do maszyny, żeby zdobyć czyjeś „tak”.

Miłość czy wygoda?

Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Kacper spał na kanapie, z kocem do połowy zsuniętym na podłogę i pilotem w dłoni. Nie rozmawialiśmy od poprzedniego wieczoru. Nie wiedziałam, czy czekał, aż mu wybaczę, czy może liczył, że zapomnę. Ale ja nie zapomniałam. I nie chodziło tylko o ten nieszczęsny pierścionek. Chodziło o całą naszą relację, która była wygodna, ciepła, ale jakby bez wyrazu.

Od miesięcy unikał tematów poważnych. Ślubu, wspólnego mieszkania na kredyt, dzieci. Wolał mówić: „zobaczymy”, „na razie dobrze, jak jest”. A ja, głupia, łudziłam się, że może potrzebuje więcej czasu. Może nie każdy facet lubi mówić o uczuciach. Może. Ale teraz zaczęłam się zastanawiać – czy on w ogóle chce czegoś więcej, czy po prostu przyzwyczaił się, że jestem? Po południu sam zaczął rozmowę.

– Wiem, że spieprzyłem. Ale wiesz... ja nigdy nie byłem dobry w wielkich gestach. Ty jesteś tą, co planuje, ogarnia, marzy. Ja po prostu... jestem. I chyba myślałem, że ci to wystarcza.

– A mnie to nie wystarcza – przerwałam mu spokojnie. – Nie chcę być z kimś, kto po prostu „jest”.

Spojrzał na mnie smutno, jakby pierwszy raz naprawdę mnie usłyszał.

A kochasz mnie jeszcze?

Zastanowiłam się.

– Tak. Ale zaczynam się bać, że bardziej kocham to, co mogłoby być, niż to, co naprawdę jest.

Czas się obudzić

Nie rozstaliśmy się od razu. Jeszcze przez kilka tygodni żyliśmy razem, w tej naszej przyciasnej, codziennej rutynie. Ale coś się zmieniło. We mnie. Jakby ktoś zdjął mi różowe okulary, które nosiłam uparcie przez trzy lata. Niby wszystko było jak dawniej – wspólne zakupy, seriale na kanapie, piątkowe kebaby – ale ja już wiedziałam, że to nie jest życie, którego chcę. Że to nie jest miłość, której potrzebuję.

W końcu pewnego ranka, kiedy znowu zapomniał o moich urodzinach, po prostu się spakowałam. Nie krzyczałam. Nie robiłam sceny. Powiedziałam tylko:

– Nie chcę żyć, czekając, aż zrobisz coś z serca. Chcę być z kimś, kto wie, co to znaczy się postarać.

– Ale przecież ja cię kocham... – próbował jeszcze.

– Może. Ale kochać kogoś, to nie tylko być. To też wybierać go codziennie na nowo. A ty wybierasz wygodę.

Wyprowadziłam się do koleżanki. Przez kilka dni płakałam, potem zaczęłam spać spokojnie. Bez czekania, bez napięcia, bez nadziei, że „może jutro się ogarnie”.

Dzisiaj, kiedy myślę o tych zaręczynach, nie czuję złości. Czuję wdzięczność. Bo czasem to, co najbardziej boli, najbardziej nas budzi. Dzięki temu jego plastikowemu pierścionkowi zrozumiałam, że zasługuję na więcej. Nie na księcia z bajki. Ale na mężczyznę, który nie boi się pokazać, że mu zależy. I który nigdy nie nazwie miłości „wersją testową”.

Sandra, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama