Reklama

Zawsze marzyłam o romantycznej miłości – takiej jak z filmów. Dużo czułości, kwiaty, romantyczne kolacje, głębokie spojrzenia w oczy. Każdy swój związek oceniałam przez ten właśnie pryzmat. Często słyszałam, że mam zbyt wysokie standardy i jeśli chcę czegoś poważnego, to powinnam je obniżyć. Nie zamierzałam i nadal nie zamierzam tego robić.

Miałam wielkie marzenia

Kiedy poznałam Łukasza, byłam święcie przekonana, że wreszcie spotkałam tego jedynego. Między nami było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Uwierzyłam, że mężczyźni wyznający wartości podobne do moich jednak istnieją.

Z Łukaszem układało się niczym w bajce. Traktował mnie jak księżniczkę, a ja dostawałam skrzydeł i byłam w siódmym niebie. Po dwóch latach spotykania się wzięliśmy ślub. Była to skromna uroczystość. Weselne przyjęcie urządziliśmy w ogrodzie jego rodziców. Zaprosiliśmy jedynie najbliższe osoby.

Nie wiem, czy byłam naiwna, czy mocno zakochana, a może jedno i drugie, ale sądziłam, że tak cudownie będzie już zawsze. Oczywiście brałam poprawkę na to, że będą pojawiać się rozmaite problemy, jak to w życiu. Nie przypuszczałam jednak, że wszystko się zmieni – i to diametralnie.

Po ślubie cały romantyzm się ulotnił

O ile jeszcze pierwszy rok po ślubie był naprawdę fantastyczny, to później zaczęło źle się dziać. W miarę upływu czasu było coraz gorzej. Wolny czas Łukasz najchętniej spędzał na kanapie przed telewizorem. Kiedy usiłowałam go namówić, abyśmy porobili coś razem, wyszli do kina czy przeszli się na spacer, słyszałam w odpowiedzi, że znowu wydziwiam.

Słowo „znowu” przyprawiało mnie o alergię i irytowało niemiłosiernie. O co bym nie poprosiła, to jemu nie pasowało, bo znowu wymyślam i chcę nie wiadomo czego. Znowu się czepiam, znowu wymagam, znowu zawracam głowę – to było niczym niekończąca się opowieść. Pewne rzeczy można znosić, ale do czasu.

Moja cierpliwość była już na granicy wyczerpania. Pomijam to, że Łukasza nie interesowało to, co dzieje się w domu. Wcześniej chętnie angażował się w domowe obowiązki, a teraz miał je w głębokim poważaniu. To ja ogarniałam zakupy, pranie, sprzątanie i gotowanie oraz rzecz jasna syna.

– W piątek muszę dłużej zostać w pracy. Musisz odebrać Michasia z przedszkola.

Jezu, znowu? – jęknął z niezadowoleniem mąż.

– Jakie znowu? – na dźwięk słowa, które działało na mnie niczym zapalnik, aż zagotowałam się w środku.

Niedawno było to samo.

– Serio? Nie przesadzasz czasem? Masz go odebrać i tyle.

Zapanowanie nad emocjami nie przyszło mi łatwo. Poszłam do kuchni przygotować kanapki dla syna. Wzięłam kilka głębszych oddechów.

Możesz podać mi piwo z lodówki? – doleciało z salonu.

Niczym posłuszny robot otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej puszkę. Jednak w ostatniej chwili się rozmyślałam. Zamiast wręczyć ją Michałowi, udałam się z nią na balkon. Usiadłam w fotelu i napiłam się zimnych bąbelków, totalnie ignorując gadanie Łukasza.

Zwątpiłam w nas

W mojej głowie kłębiły się przeróżne myśli. Byliśmy małżeństwem od siedmiu lat. Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażałam sobie wspólnej przyszłości. Jeśli to ma tak wyglądać, to w imię czego mam marnować sobie życie? Wróciłam do salonu.

– Czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz? – zapytałam wprost.

– Co za głupie pytanie – popatrzył na mnie jak na idiotkę. – Przecież z tobą jestem, więc o co ci znowu chodzi?

Nic nie odpowiedziałam. Założyłam kurtkę i wyszłam z mieszkania. Musiałam się przejść, bo miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.

To, co mówiłam do Łukasza, wpadało mu jednym uchem, a wylatywało drugim. Pytałam, czy może ma problemy w pracy i czy jest jakiś sposób, aby mu pomóc. Twierdził, że wszystko jest w porządku, a ja znowu robię z igły widły. No właśnie, znowu... Istna bomba wybuchła, kiedy zaproponowałam mężowi, abyśmy wybrali się na terapię dla par. Szukałam rozwiązań, które pozwoliłyby uratować ten związek.

Bardzo mi zależy na naszym małżeństwie – wyjaśniłam, po cichu licząc na wypracowanie kompromisu, który zadowoli nas oboje.

– Nie jestem czubkiem, żeby po terapiach latać – burknął.

– Czyli się nie zgadzasz? – nie kryłam rozczarowania.

– Nie. Do reszty oszalałaś.

Nie podobało mi się, że odzywa się do mnie w ten sposób, nie pierwszy raz zresztą. Rozmowa na temat terapii nie miała przyjemnego finału. Zakończyła się ostrą kłótnią, po której długo płakałam. Łukasza nie obchodziły moje łzy. Trzasnął drzwiami i zniknął do wieczora. Potem nie odezwał się słowem.

Rozmowy z mężem nic nie dały

Miałam tego po dziurki w nosie. Swoje niezadowolenie raczył wyrazić dopiero po paru dniach, bo nie dostał pod nos obiadu. Ani mi się śniło gotować dla kogoś, kto nie potrafił tego docenić.

Nie powiem, że wdrażanie niezbędnych zmian jest łatwe, bo wcale nie jest. To nieodmiennie wiąże się z podejmowaniem trudnych decyzji. Rozwód to ostateczność, ale nie miałam wyboru. Łukasz nie zamierzał się zmieniać i w niczym nie widział problemu. Ja natomiast przestałam dostrzegać sens w trwaniu w tej patowej sytuacji.

Kiedy go poinformowałam o złożeniu pozwu rozwodowego, strasznie się wzburzył. Pozostałam nieugięta, wtedy zmienił front. Zdawałam sobie sprawę z tego, że obieca wszystko, byle tylko pozostał wygodny dla niego status quo. Powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Mieszkanie, które zajmowaliśmy, należało do mnie. Dostałam je w spadku po babci. Remont zrobiłam za własne pieniądze. Chcąc nie chcąc, spakował się i wyniósł.

Krok po kroku zaczęłam na nowo budować swoje życie. Dopiero teraz dostrzegłam, że zatraciłam się i poświęciłam niemalże wszystko dla faceta, który tylko brał. Zadbałam o podniesie zawodowych kwalifikacji, podszkoliłam swój angielski. Pomału odzyskiwałam równowagę i przestrzeń potrzebną do osobistego rozwoju oraz dbania o siebie. Stałam się lepszą mamą, bo byłam spokojniejsza i pogodniejsza.

Czy przestałam wierzyć w romantyczną miłość? Naturalnie nie. Jestem głęboko przekonana co do tego, że pewnego dnia moje serce otworzy się na uczucie i spotkam kogoś odpowiedniego. Nic jednak na siłę. Niech sprawy toczą się swoim rytmem, ja po prostu ufam życiu oraz przede wszystkim sobie.

Ada, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama