„Marzyłam o romantycznych oświadczynach na plaży przy zachodzie słońca. Chłopak wręczył mi pierścionek w smażalni ryb”
„Myślałam, że będzie jak w komediach romantycznych. On klęka na plaży, zachód słońca, szampan i łzy wzruszenia. Zamiast tego był zapach frytury, plastikowy stolik i pani Halinka, która chrupała panierowanego dorsza. I wiecie co? Dziś wiem, że to było... idealne. Na swój przewrotny sposób”.

- Listy do redakcji
Od początku wiedziałam, że Paweł to nie typ z kwiatami, wierszami i serenadami pod oknem. Jego styl to raczej: „złapać za rękę, kupić hot-doga na stacji i powiedzieć: masz, kochanie, obiad”. Ale przecież nie zakochałam się w nim za to, że tworzy dla mnie poezję, wręcza całe naręcza czerwonych róż i specjalnie dla mnie rysuje serduszka na piasku. Tylko za to, że potrafi mnie rozśmieszyć nawet jak mam dół stulecia. Pomaga mi ogarniać codzienne sprawy. I że zawsze mogę na niego liczyć, bo jest tuż obok dokładnie wtedy, gdy tego potrzebuję.
Chciałam spędzić z nim czas
Wybraliśmy się do Ustki. Małe miasteczko, tanie noclegi, dużo ryb – dokładnie tak, jak Paweł lubi. Ja z kolei cieszyłam się, że może wreszcie znajdziemy chwilę, żeby pobyć razem. Bez jego telefonu, szefa i odwiecznego „praca nie może czekać”. Bo mój chłopak jest naprawdę świetnym człowiekiem, ale i pracoholikiem. Do tego trafił do firmy, gdzie jego bezpośredni przełożony jest równie ambitny, co on. A w ten sposób powstała mieszanka wybuchowa.
Każdy projekt musiał być dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. U nich nie było miejsca na żadne pomyłki czy niedociągnięcia. A termin był świętością. Nawet gdyby klient wymagał realizacji na Wigilię czy Niedzielę Wielkanocną. Klient mówi? Widocznie tak musi być. W efekcie z Pawłem traciliśmy wolny czas, który mogliśmy poświęcić dla naszego związku. Wyjście do kina? „Jeszcze chwileczkę, tylko zapiszę ten jeden plik”. Wspólny wyjazd do rodziców na wieś? „Jedź sama, ja w tę sobotę muszę iść do biura”. Wesele mojej najlepszej przyjaciółki? Paweł zamiast tańczyć na parkiecie, dyskretnie odbiera telefony z pracy, schowany za murem sali weselnej, żeby muzyka nie przeszkadzała mu w dyskusji z szefem. Dramat? Czasami. No, ale na co dzień mój chłopak naprawdę o mnie dbał. I gdy tylko nic od niego nie chcieli, chętnie poświęcał czas mnie.
Na jego urlop czekałam z prawdziwym utęsknieniem. Zwłaszcza że obiecał wyłączyć służbowy telefon. Alleluja. Żadnego przeszkadzania. Już wyobrażałam sobie wspólne pływanie, opalanie się i romantyczne wieczory w nadmorskich knajpkach. I rzeczywiście, wszystko szło po mojej myśli. Zarezerwowaliśmy pokój w małym pensjonacie niedaleko plaży. Miejsce było przytulne, jasne i naprawdę wygodne. A my mieliśmy zapewnioną prywatność i czas tylko dla siebie. Spacerowaliśmy promenadą, śmialiśmy się, graliśmy w cymbergaja i jedliśmy lody. Mnóstwo lodów. Obiecaliśmy sobie, że spróbujemy wszystkich smaków gałek, które mieli w pobliskiej kawiarence. Przy tym gadaliśmy o głupotach i zaśmiewaliśmy się do łez. Naprawdę wyśmienicie się bawiliśmy.
I wiecie co? Myślałam sobie wtedy, że może jednak to jest ta romantyczna bajka, w której księżniczka poznaje swojego księcia. I oboje żyją długo i szczęśliwie. Tylko trochę po naszemu.
Wakacje prawie idealne
Pewnego wieczoru, po całym dniu spędzonym nad wodą, Paweł zaproponował:
– Zgłodniałem jak wilk. Idziemy do tej budki ze smażoną flądrą?
– Znowu ryba? – zapytałam z uśmiechem, bo szczerze mówiąc, miałam już dość wciąż takiego samego menu.
– Przecież jesteśmy nad morzem, Paula! Tutaj się nie je burgerów! I nie zamawia pizzy na wynos.
Jasne. Ja chyba już naprawdę miałam ochotę na pizzę. I raczej to nie byłby grzech, gdybyśmy rzeczywiście wyszli do jakiejś pizzerii. Albo zamówili jedzonko z dowozem do pensjonatu. Na cienkim cieśnie, z mnóstwem ciągnącego się sera, salami i pieczarek. Eh, od tych ciągłych ryb z frytkami i surówką już chyba całkiem pomieszało mi się w głowie. W końcu jednak ustąpiłam. Obiecałam sobie, że to już ostatnia taka kolacja. Jutro idziemy na coś zupełnie innego. Choćbym miała jeść zwykłego hot doga na stacji benzynowej, to przez najbliższe kilka dni na pewno nie sięgnę po smażoną rybę w panierce.
Budka była mała i zwyczajna. Z plastikowymi stolikami i ze starszą kelnerką uwijającą się za kontuarem. Przychodziliśmy tutaj od naszego pierwszego dnia w Ustce. Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików. Wokół pachniało smażonymi frytkami. A raczej przepalonym olejem prosto z frytury. Gdzieś za oknem mewy darły się jak na castingu do horroru. Wiem, wiem, mewy to znak rozpoznawczy wakacji nad morzem. Nie wiem, dlaczego, ale mnie raczej przypominały słynny hit Hitchcocka. Nawet jeśli tam występowały zupełnie inne ptaki.
Nagle on wyjął coś z kieszeni
„Co to jest” – nim zdążyłam pomyśleć, co ten mój chłopak wymyślił, wręczył mi puzderko, mówiąc:
– Masz – małe pudełeczko było jeszcze lekko ciepłe, bo pewnie od dawna tkwiło w kieszeni jego ulubionej sportowej bluzy.
Spojrzałam na nie i zamarłam.
– Co to? – zdołałam wydukać zdumiona.
– No, pierścionek – rzucił bez emocji.
– Co takiego?
– Wiem, że nie masz na sobie sukienki i nie gram na gitarze, ale...
– Czekaj, oświadczasz mi się w smażalni ryb? – uniosłam brwi, bo wreszcie pojęłam, o co mu chodzi.
Spojrzał na mnie niepewnie. Zupełnie jak niewinny szczeniak, który właśnie nasikał do kapci i pogryzł dywanik z przedpokoju. I nie wie, dlaczego właściciel się na niego złości, skoro zawsze był dla niego czuły i głaskał go po grzbiecie na przywitanie.
– Wiesz, Paula. Chciałem ci dać ten pierścionek dzisiaj na plaży. Bo kiedyś mówiłaś, że marzą ci się zaręczyny na plaży – dukał bezradnie.
– Mhm – chrząknęłam jedynie, a on kontynuował:
– Ale ludzi było wszędzie pełno, dzieci wrzeszczały tuż obok naszego koca, ktoś puszczał techno z głośnika. I ten chłopak za nami cały czas pstrykał puszką od piwa. No i pomyślałem, że tutaj przynajmniej jest wolny stolik i możemy spokojnie usiąść. Wiesz, że w tej budce nigdy nie ma zbyt dużego ruchu. Liczyłem, że będzie bardziej kameralnie i to będzie taka nasza chwila. Tylko nasza – wyjaśniał, a ja robiłam wielkie oczy.
– No tak.
– No. I to też jest takie nasze miejsce. W końcu codziennie przychodzimy tutaj na rybę. Pomyślałem, że lubisz tę budkę.
I jak mam złościć się na tego mojego chłopaka? Gdy on naprawdę miał dobre intencje. Tylko zupełnie nie czuł magii chwili. A z romantykiem miał tyle samo wspólnego, co ja z Sylvestrem Stallone.
Zaręczyny po naszemu
Obok siedziała starsza pani, w kapeluszu. To była pani Halinka z pobliskiej budki z lodami. Znaliśmy ją, bo kiedyś poleciła nam to miejsce. Gdy zobaczyła, jak Paweł klęka przy stoliku, parsknęła śmiechem i klasnęła w dłonie.
– Ooo, młody człowieku, brawo! Tylko nie wpadnij do tej panierki z emocji.
Ludzie oderwali się od swoich talerzy z rybą i zaczęli się nam przyglądać. Ktoś pstryknął nam zdjęcie telefonem. A ja siedziałam, z pierścionkiem w dłoni, i nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Bo Paweł naprawdę mnie zaskoczył. I moje zaręczyny rzeczywiście były wyjątkowe. A przynajmniej inne niż wszystkie.
Czy tak to sobie wyobrażałam? Oczywiście, że nie. Czy czułam się jak księżniczka? Nie bardzo. Nie chciało mi się przed wyjściem czesać ani malować. Zarzuciłam na siebie byle co. W końcu wychodziliśmy jedynie na rybę do pobliskiej budki. I do tego miałam tłustą plamę na bluzce. Chyba kapnęło mi ze smażonego fileta. A może to był olej z frytki? Ale, czy czułam, że to ten moment? To dziwne, ale tak.
To był nasz moment
Zamiast łez wzruszenia, miałam w oczach łzy ze śmiechu. Zamiast grającej dyskretnie wiolonczeli były mewy i disco polo dudniące z głośnika w budce. I wiecie co? To było… autentyczne. I tak bardzo nasze.
– No to co, Paula? Tak czy nie? – zapytał niepewnie.
– Tak, mój ty rybi królu – odpowiedziałam, śmiejąc się.
Teraz, po roku, śmiejemy się z tej historii. Pokazujemy zdjęcie z oświadczyn. Ja z frytką w zębach, Paweł z kolanem jeansów ubrudzonym w piasku. Moje koleżanki pytają, czemu nie marudziłam, że to nie było coś bardziej romantycznego. A ja im odpowiadam:
– Bo dostałam coś lepszego. Dostałam prawdę. A prawdziwa miłość nie zawsze pachnie różami. Czasami pachnie smażonym dorszem.
I wiecie co? Tak jest dobrze. Nie ważne są wielkie gesty, a codzienne uczucie. A Paweł naprawdę mnie kocha.
Paula, 28 lat
Czytaj także:
- „Zabrałam wnuki nad morze, żeby odciążyć córkę. Pożałowałam już pierwszego dnia, a potem było tylko gorzej”
- „Mąż twierdził, że randki z Internetu to tylko niewinny flirt. Dla mnie to była zdrada i koniec zaufania”
- „Moje wymarzone wakacje w Grecji zakończyły się koszmarem. Wszystko przez pamiątkę, którą przywiozłam”

