„Marzyłam o idealnych świętach, ale skończyły się katastrofą. Mój mąż podsumował gwiazdkę tak, że ręce mi opadły”
„Kapusta przypaliła się dokładnie wtedy, gdy Hania zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy. Klaudia i Bartek pokłócili się o coś w przedpokoju, a tata zasnął w salonie butelką w ręce. Stałam w kuchni i nie wiedziałam, w co ręce włożyć”.

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam obsesyjnie planować święta. Może wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam zdjęcia choinek na internecie. Te wszystkie dzieci w piżamkach w kratkę, stół przystrojony gałązkami świerku, rodziny w identycznych swetrach. Jak z katalogu. Jak z bajki.
Moje święta z dzieciństwa nigdy nie były bajką. Teraz miałam własną rodzinę i plan: zrobię wszystko, żeby było idealnie. Dla Hani. Dla Marka. Dla siebie. Zaplanowałam dekoracje, menu, prezenty, listę z kolędami. Nawet pomarańcze na suszenie wybrałam największe, bo „ładniej wyglądają”. Przez kilka tygodni żyłam w tej bańce – z nożyczkami, cynamonem, karteczkami z rzeczami „do zrobienia”.
– Nie przesadzasz trochę z tymi girlandami? – zapytał Marek, kiedy po raz trzeci poprawiałam dekorację nad oknem.
– Nie. Chcę, żeby to były idealne święta – odpowiedziałam bez chwili zawahania.
Chodziło o coś więcej niż ozdoby. Chciałam zbudować coś, czego sama nigdy nie zaznałam. Spokój. Ciepło. Bliskość. Takie święta, w których nikt nie wychodzi trzaskając drzwiami. Wtedy zadzwoniła mama.
– No to o której mamy być? – zapytała tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Zacisnęłam zęby. Jeszcze będzie dobrze, pomyślałam. Jeszcze wszystko mam pod kontrolą.
Goście testowali moją cierpliwość
Drzwi wejściowe zatrzęsły się od pierwszego uderzenia. Już po samym stukaniu poznałam, że to mama. Weszła bez „dzień dobry”, z reklamówką w ręce i spojrzeniem, które przeskanowało choinkę jak skaner na lotnisku.
– No nie wiem, nie za dużo tego złota? – rzuciła z miną, jakby połknęła cytrynę.
Zacisnęłam palce na kuchennej ścierce.
– Mnie się tak podoba – odpowiedziałam, udając spokój.
– No, jak dla ciebie… – mruknęła i poszła rozpiąć kurtkę.
W tym samym czasie Klaudia wparowała z korytarza z entuzjazmem nie do końca pasującym do pory roku.
– Cześć! Mam niespodziankę – powiedziała moja siostra, jakby była w teleturnieju.
Za nią wszedł jakiś facet – broda, tatuaż, uśmiech. Słowo „niespodzianka” nie oddawało nawet w połowie mojej reakcji.
– To jest Bartek – przedstawiła go Klaudia. – Poznajcie się!
Marek rzucił mi spojrzenie. To „miałaś wszystko zaplanowane, co?” w czystej formie.
– Miło cię poznać – powiedziałam z grzecznością godną idealnej pani domu.
W tym czasie Hania zaczęła płakać, bo tata, który właśnie wszedł i już pachniał jak winiarnia, pogłaskał ją po głowie z zaskoczenia.
– No co, chciałem tylko pogłaskać wnusię! – obruszył się. – Piwo wypiłem, nic więcej!
– Marek, może weź tatę do salonu – szepnęłam.
Mąż spojrzał na mnie z rezygnacją. W kuchni zostaliśmy tylko ja i mama.
– Twoja babka to by się przewróciła w grobie, jakby zobaczyła tę kapustę z grochem – oceniła, zaglądając do garnka.
Zgrzytnęłam zębami. Jeszcze będzie dobrze. Przecież mam plan.
– Weź wyluzuj – usłyszałam nagle Marka za plecami. – Przecież to tylko święta.
Tylko? Sama już nie wiedziałam.
Wszystko poszło nie tak
Kapusta przypaliła się dokładnie wtedy, gdy Hania zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy. Klaudia i Bartek pokłócili się o coś w przedpokoju – o kurtkę? o buty? – a tata zasnął w salonie butelką w ręce, która zsunęła się z kanapy i rozbiła na podłodze.
Stałam w kuchni i nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Próbowałam zeskrobać spód garnka, jednocześnie kołysząc Hanię na biodrze. W tle mama głośno krytykowała, że „pierogi zimne”, a Marek się nie odzywał. To jego sposób na radzenie sobie z chaosem – milczeć, aż przejdzie.
– To przecież nie miało tak wyglądać – powiedział w końcu, opierając się o framugę kuchennych drzwi.
Spojrzałam na niego z wyrzutem. Zmęczenie i frustracja spływały mi z twarzy razem z potem.
– Wiem – odpowiedziałam cicho.
– Miał być spokój, kolędy, Hania śmiejąca się przy choince… A jest cyrk.
– Może właśnie takie są prawdziwe święta – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Głos mi zadrżał. Sama byłam zaskoczona tym, jak bardzo to we mnie siedzi.
Mama weszła do kuchni w samym środku naszej ciszy i podała mi garnek.
– Kapusta jest niejadalna. Zrób coś innego, przecież świąt nie uratujesz, gotując takie rzeczy.
Zamknęłam oczy. Oddech miałam płytki.
– Mamo, wyjdź z kuchni – powiedziałam najspokojniej, jak umiałam. – Proszę.
Wyszła, ale burknęła coś pod nosem. Kiedy drzwi się zamknęły, po prostu usiadłam na podłodze, przytrzymując Hanię. Nie uratuję tych świąt. Nie uratuję niczego, jeśli mam to robić sama.
Robiłam to także dla siebie
Była prawie pierwsza w nocy, gdy zmywałam ostatni talerz. Dom ucichł – tylko odgłos zmywarki i okazjonalne skrzypnięcie paneli. Hania w końcu zasnęła. Mama zamknęła się w pokoju, Klaudia z Bartkiem poszli do pensjonatu, a tata... nawet nie wiem, gdzie spał. Pewnie tam, gdzie padł.
– Hej – powiedział Marek, wchodząc do kuchni. – Zrobiłem herbatę.
Usiadł naprzeciwko mnie, a ja po raz pierwszy tego dnia nie musiałam nic mówić. Po prostu siedzieliśmy w tej ciszy, która była cichsza niż wszystkie kolędy świata.
– Myślałem – zaczął – że te wszystkie dekoracje są dla Hani. Że robisz to wszystko, bo chcesz jej stworzyć wspomnienia.
– Trochę tak – przyznałam. – Ale dla siebie też. Ja nigdy nie miałam takich świąt. W moim domu... nie było światełek. Były napięcia, obrazy po dziadku i suszone grzyby od sąsiadki. I wieczna krytyka.
– Teraz rozumiem – powiedział cicho.
– Chciałam stworzyć coś, co będzie inne. Ciepłe. Prawdziwe. A wszystko się rozjechało. Jakby cały ten plan był z papieru.
– Bo był – uśmiechnął się lekko. – Ale to nie znaczy, że nie było w nim serca.
Patrzyłam na niego i pierwszy raz poczułam, że jestem mniej sama.
– Jeszcze nie jest za późno, żeby coś z tego uratować – dodał, sięgając po moją dłoń. – Nawet jeśli nie będzie jak z filmu.
Uśmiechnęłam się niepewnie. A może właśnie to była najpiękniejsza scena?
Poczułam, że wszystko pasuje
Obudził mnie zapach kawy i... cisza. Prawdziwa cisza, nie ta napięta, która krzyczy milczeniem. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam Hanię bawiącą się na dywanie z Klaudią. Układały klocki. Mała chichotała. Bartek siedział obok, patrzył na nie i od czasu do czasu podrzucał klocek w stronę dziewczyn.
Tata siedział przy stole z kubkiem w ręku. Był przygarbiony i wyglądał, jakby miał dwadzieścia lat więcej. Gdy mnie zobaczył, westchnął.
– Wczoraj... no... przepraszam – rzucił cicho. – Poniosło mnie. Nie powinienem był pić. Nie przy wnuczce. Nie przy was.
– Dziękuję, że to mówisz – odpowiedziałam spokojnie i naprawdę tak myślałam.
W kuchni mama grzała coś w mikrofalówce. Nie odezwała się ani słowem. Postawiła pierogi na blacie i odsunęła się, nie patrząc mi w oczy. To nie była rozmowa, ale czułam, że to jej wersja: „przepraszam, że byłam niemiła”. W jej świecie to naprawdę wiele.
Marek siedział przy choince, trzymał w dłoni bombkę z imieniem Hani. Mała podeszła do niego i podała kolejną.
– Tata, jeszcze! – zawołała.
– Już wieszamy, księżniczko – uśmiechnął się do niej.
Stałam w progu i patrzyłam, jak buduje z nią coś, czego mi zawsze brakowało. Złapałam się na tym, że się uśmiecham. Może to nie były święta z filmu. Może właśnie dlatego były nasze.
Zapamiętam to na zawsze
Wieczorem siedzieliśmy z Markiem przy kuchennym stole. Hania już spała, Klaudia z Bartkiem grali w jakąś planszówkę, tata chrapał pod kocem, a mama... mama po raz pierwszy nie wtrącała się do niczego. Przeglądała jakąś gazetkę i popijała herbatę.
Nie było idealnie. Choinka była krzywa, kapusta przypalona, w lodówce brakowało miejsca, a dekoracje nie przetrwały starcia z rzeczywistością. Plan się rozpadł. Tylko że ja... też się trochę rozpadłam. Może o to właśnie chodziło.
Zrozumiałam, że nie jestem odpowiedzialna za wszystkich. Święta to nie egzamin dojrzałości z bycia perfekcyjną żoną i matką. Hania nie zapamięta złotej girlandy, tylko to, że tata się z nią bawił. Mama nie umie przepraszać, ale potrafi podać pierogi. Marek nie musi wszystkiego rozumieć, żeby być przy mnie.
Odłożyłam ostatnią listę „do zrobienia” do szuflady. Tam jej miejsce. Nie wszystko musi być zapisane. Nie wszystko trzeba kontrolować. Czasem trzeba pozwolić, żeby wszystko się rozpadło, żeby mogło się ułożyć na nowo. Nawet święta. Może właśnie dlatego te święta, w całym swoim bałaganie, były pierwsze prawdziwe, nie idealne.
Natalia, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzekałam, że w Święta dzieci siostry wrzeszczą jak dzikusy i dostałam za swoje. W tym roku w Wigilię będę sama jak palec”
- „Docinki teściowej przed świętami były ostre niczym igły choinki. Na siłę chce mi udowodnić, że żadna za mnie pani domu”
- „Synowa chciała, żebym zamówiła catering na Wigilię i święta. Nie będę sponsorować jej zachcianek”

