Reklama

Z zewnątrz nasze życie wyglądało całkiem normalnie. Małżeństwo po trzydziestce, mieszkanie w Warszawie, weekendy w centrum handlowym. Poznaliśmy się w pracy – Krzysiek był grafikiem, ja zajmowałam się marketingiem. Na początku to on do mnie pisał – wysyłał mi śmieszne memy.

Wpadł na pomysł

Po ślubie żyliśmy bez większych dramatów, przynajmniej przez pierwsze trzy lata. Aż nagle coś się we mnie zmieniło. Coraz częściej wyobrażałam sobie, jak wyglądałoby nasze życie z małym dzieckiem. Z brzuchem, który rośnie, z porankami, kiedy w pokoju obok słychać dziecięcy płacz. Krzysiek na początku śmiał się, że jeszcze zdążymy, bo trzeba mieć stabilną sytuację i jeszcze tyle rzeczy nam zostało do zobaczenia. Ale pewnego dnia wrócił z pracy z zupełnie innym pomysłem.

– Anka, słuchaj. Miałem dzisiaj olśnienie. Kupmy psa! Labradora, najlepiej szczeniaka. Co ty na to?

– Psa?

– No tak! To będzie jak próba generalna przed dzieckiem. Opieka, obowiązki, nieprzespane noce.

– Czyli pies zamiast dziecka?

– No co ty. Nie zamiast, tylko wcześniej, żeby się przygotować. Zobaczymy, jak sobie poradzimy.

Leo pojawił się tydzień później. Mała, puchata kulka z wielkimi oczami. Rósł jak na drożdżach. W ciągu kilku tygodni zmienił się w pełnoprawnego członka rodziny, a właściwie – jak się okazało – w jej centrum.

Uwielbiał go

Krzysiek zrobił z niego bohatera własnego życia. Kupował mu specjalne karmy, zamawiał ubranka z zagranicznych sklepów, a nawet urządził mu osobny kącik w sypialni, z poduszką lepszą niż ta, na której ja spałam. Na początku śmiałam się z jego zapału, ale z czasem czułam, że nasze życie zaczyna się kręcić wokół psa. Moje potrzeby schodziły na dalszy plan.

Któregoś dnia zaproponowałam, żebyśmy pojechali na weekend do spa za miasto. Miałam nadzieję, że wreszcie pobędziemy razem, bez ekranów, bez obowiązków, tylko we dwoje.

– Wzięłam urlop w piątek, możemy wyjechać już rano. Co ty na to?

– A Leo? – mój mąż nawet nie podniósł wzroku znad miski, do której właśnie wrzucał kawałki gotowanego kurczaka dla psa.

– Może zostawimy go u twojej mamy? Albo w hotelu dla psów?

– Zwariowałaś? Leo źle znosi zmiany otoczenia. Już raz u niej był i wymiotował całą noc. Poza tym nie po to wzięliśmy psa, żeby go teraz zostawiać.

Zaniemówiłam. Postanowiłam jednak nie odpuszczać.

– Krzysiek, ty go traktujesz jak dziecko.

– Bo to jest moje dziecko – odpowiedział, jakby to było najoczywistsze na świecie. – Przynajmniej wiem, że mnie kocha bezwarunkowo. Nie trzeba go przewijać, nie marudzi i daje tyle radości. Dziecko to o wiele większy stres. Z psem sobie radzę. Z dzieckiem… sam nie wiem.

Byłam zdumiona

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po prostu patrzyłam na niego, jak dokłada psu kolejny kawałek kurczaka. Jego twarz rozjaśnił czuły uśmiech – nie dla mnie, tylko dla psa. Wróciłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Siedziałam w ciszy, myśląc o tym, co właśnie usłyszałam. Może nie powiedział tego wprost, ale ja już rozumiałam. Mój mąż właśnie wybrał i wcale nie mnie.

Zaczęło się od porannych mdłości. Przez chwilę myślałam, że to grypa żołądkowa albo stres, ale kiedy spóźnił mi się okres, coś we mnie zadrżało. Kupiłam test. Dwie wyraźne kreski. Ciąża.

Stałam z tym plastikiem w dłoni i nagle poczułam się jak zupełnie inna osoba. Nie czułam szczęścia, raczej zdumienie. To nie był moment, w którym chciałam skakać z radości, mimo że było to coś, czego pragnęłam od dawna.

Nie przejmował się

Kiedy mąż wrócił ze spaceru wrócił, Leo z głośnym szczekaniem wbiegł do salonu.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, siadając na sofie.

– Czekaj, tylko naleję mu wody – odpowiedział mój mąż, kierując się do kuchni. Leo pił łapczywie, a ja siedziałam i czekałam, patrząc, jak woda z jego pyska rozchlapuje się po podłodze. Wreszcie Krzysiek wrócił i usiadł naprzeciwko mnie.

– Jestem w ciąży – powiedziałam spokojnie.

Zrobił minę, której nie potrafiłam odczytać. Nie ucieszył się, to było pewne. Przez chwilę myślałam, że może się przestraszył.

– A… no dobrze. Zobaczymy, jak Leo to zniesie – odpowiedział po dłuższej chwili.

Powinnam się śmiać, ale nie było mi do śmiechu.

Zostałam z tym sama

Kilka dni później miałam pierwszą wizytę u lekarza. Mąż nie pojechał ze mną, bo Leo podobno dziwnie się zachowywał po zmianie karmy. Stałam więc w kolejce w przychodni, patrzyłam na inne kobiety z brzuchami, niektóre z partnerami, inne z matkami albo przyjaciółkami. A ja byłam sama.

Wieczorem w domu powiedziałam, że potrzebuję jego wsparcia. Krzysiek pokiwał głową i odpowiedział, że robi, co może, ale przecież Leo to też odpowiedzialność. Wtedy dotarło do mnie, że emocjonalnie nie byliśmy już razem. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, jedliśmy przy tym samym stole, ale żyliśmy w innych rzeczywistościach. Ja z dzieckiem, on z psem.

Poród przebiegł szybko i bez żadnych komplikacji. Po wszystkim leżałam na szpitalnym łóżku, wyczerpana i rozbita. Na ramieniu spał mój synek. Patrzyłam na niego i próbowałam objąć to wszystko myślami – jego zapach, ciepło, drobne palce, które zaciskały się na moim palcu wskazującym. Mimo bólu i zmęczenia czułam spokój. Ten jeden, jedyny moment był mój.

Miałam tego dosyć

Krzysiek przyszedł dopiero wieczorem. Wszedł do sali, jakby właśnie wracał z pracy, a nie spotykał się z nowym człowiekiem – własnym synem.

– Hej – powiedział, rzucając okiem na mnie, potem na dziecko. – Jak się czujesz?

– Dobrze. Wyczerpana, ale dobrze. Chcesz go wziąć na ręce?

– Może później. Rozmawiałem z pielęgniarką, czy Leo mógłby wejść na salę. On bardzo przeżywa twoją nieobecność.

Nie zapytał, jak minął poród, nie zainteresował się naszym synem, nie próbował mnie przytulić. Przyszedł i myślał o psie.

– Muszę już wracać, bo Leo sam nie chce jeść. Poza tym szczeka, sąsiedzi się skarżą. Wiesz, on czuje, że coś się zmieniło.

– Krzysiek – powiedziałam cicho, żeby nie obudzić dziecka – ty w ogóle wiesz, że właśnie zostałeś ojcem?

Popatrzył na mnie zdziwiony, jakbym mówiła o czymś, co nie ma znaczenia.

– Wiem, ale to wszystko dzieje się tak szybko. Muszę to ogarnąć. Leo nie rozumie, co się dzieje.

Nie docierało do niego

Po powrocie ze szpitala wszystko kręciło się wokół Leo. Krzysztof chodził na palcach, żeby go nie zestresować. Codziennie powtarzał, że pies musi mieć czas, by przyzwyczaić się do nowych zapachów. W nocy wstawał, ale nie do dziecka – do psa, kiedy ten piszczał.

Wyprowadziłam się tydzień później. Spakowałam kilka rzeczy, wzięłam synka i pojechałam do mamy. Krzysztof nie protestował. Próbował coś mówić, ale zabrzmiało to jak usprawiedliwienie, nie zatrzymanie. Z dnia na dzień kontaktował się ze mną coraz rzadziej.

Pewnego popołudnia przyjechał. Siedzieliśmy na kanapie, on głaskał Leo, ja trzymałam Wojtusia. Rozmawialiśmy, ale nie o nas – o pogodzie, o karmie, o tym, że Leo nie lubi upałów. Słuchałam go i już wiedziałam, że nic się nie zmieni. Mój mąż nie potrafił kochać inaczej.

Anka, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama