„Marzyłam o byciu matką, aż w końcu się udało. Teraz żałuję, bo syn ciągle ryczy i jestem wykończona całą dobę”
„Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na przyjaciółkę. Jak zwykle była uśmiechnięta, pełna życia, wymalowana i gotowa na podbój całego świata. Skąd ona brała tyle energii? Ja, mimo że od rana Marcelkiem zajmował się Leon, nie miałam na nic siły”.

- listy do redakcji
Nie wyobrażałam sobie, żeby nie mieć dzieci. Macierzyństwo jawiło mi się jako coś wspaniałego, zwłaszcza że zawsze kochałam maluchy. Lubiłam opiekować się młodszymi kuzynami, parę razy mama prosiła mnie też, żebym posiedziała z młodszymi dziećmi sąsiadki. Kiedy więc weszłam w dorosłe życie i zaczęłam poważnie myśleć o przyszłości, szukałam faceta, który reprezentowałby te same wartości. A przede wszystkim – żeby nie uciekał przed wizją pieluszek.
Szukałam odpowiedzialnego faceta
Moje randki zwykle kończyły się klapą – oczywiście przez to, że bez ogródek przedstawiałam swoje oczekiwania. Lekkoduch, ktoś, kto zamierzał odkładać powiększanie rodziny w nieskończoność, nie miał co liczyć na moje względy. A że większość facetów wolała się bawić i próbować co chwila czegoś nowego, nie potrafiłam znaleźć tego idealnego.
– Bo te twoje wymagania są dziwne, Paulina – twierdziła z przekonaniem moja przyjaciółka, Inga. – Naprawdę już na pierwszej randce musisz wspominać o dzieciach?
– Ja ci być wolną i niezależną nie zabraniam – odgryzałam się zwykle. – Tobie po prostu z takim podejściem jest łatwiej.
– Ale ja nie zamęczam swoich potencjalnych partnerów wynurzeniami o tym, jaka jestem wyzwolona i spontaniczna! – tłumaczyła dalej. – Musisz do wszystkiego dochodzić powoli. Stopniowo!
Była mądra, bo sama dość szybko znalazła sobie mężczyznę, którego zresztą wciąż się trzymała. Nie powiem – pasowali do siebie. Bartek też, podobnie jak Inga, nie zamierzał powiększać rodziny, a najważniejszą wartością u nich w związku była praca. Bo dzięki niej mogli się rozwijać i tak dalej. Nie rozumiałam ich, ale nie oceniałam. I miałam nadzieję, że Inga kiedyś przestanie też oceniać mnie.
Zwłaszcza że w końcu na mojej drodze pojawił się ktoś, kto mógł mi dać dzieci i nie zwiał gdzie pieprz rośnie, gdy postawiłam mu niewygodne pytania. Leon umówił się ze mną nie tylko na pierwszą, ale też i na drugą, i trzecią.
Leon się ze mnie śmiał
Podobnie jak ja, chciał powiększać rodzinę. Może nie z takim zacięciem, ale uważał, że to ważne i zależało mu na ojcostwie. Dość szybko wzięliśmy ślub, głównie z uwagi na to, że moi rodzice byli bardzo religijni i nie wyobrażali sobie, żebyśmy mieli z Leonem sypiać przed ślubem. A ja musiałam przecież jak najszybciej zajść w ciążę. Mój świeżo upieczony mąż miał z tego niezły ubaw.
– Nie musisz się tak ze wszystkim aż tak spieszyć, Paulina – śmiał się, gdy z zaangażowaniem planowałam wszystko tak, by maksymalnie zwiększyć nasze szanse na dziecko. – Mamy sporo czasu. To wszystko nie ucieknie.
– No ja coraz młodsza nie będę – burczałam wtedy, zirytowana, że jego to się tylko głupie żarty trzymają. – Wolę wszystko sprawnie załatwić, żeby potem nie musieć się niczym martwić!
Nie polemizował, choć widziałam, że nadal się z tego trochę podśmiewa. Wiedziałam jednak, że robię dobrze, a moja mama, która kolei bardzo marzyła o wnukach, regularnie utwierdzała mnie w tym przekonaniu.
Byłam dumna, gdy się udało
Trudno opisać słowami, jak bardzo się ucieszyłam, gdy zobaczyłam pozytywny wynik testu ciążowego. Niemal skakałam z radości pod sufit i jednocześnie nie mogłam się zdecydować, kogo poinformować pierwszego. Leon był jeszcze w pracy, moja mama miała jakieś ważne zebranie, więc padło na Ingę.
– Jestem w ciąży! – zawołałam do telefonu, gdy tylko odezwała się po drugiej stronie.
– Wspaniale – mruknęła, choć w jej głosie nie wyczułam entuzjazmu.
W tamtej chwili byłam jednak tak szczęśliwa, że mogłam jej to wybaczyć.
– Czyli realizujesz swój plan i kolejna rzecz na liście odhaczona.
– Dokładnie! – wyszczerzyłam się radośnie, choć nie mogła tego przecież zobaczyć. – Teraz będę się musiała zająć wszystkimi przygotowaniami. No wiesz, rzeczy dla dziecka i takie tam…
– Poważnie? – W tonie Ingi wychwyciłam pewien sarkazm. – A myślałam, że już dawno jesteś gotowa, z całą wyprawką i pokoikiem dla dzidziusia.
– Oj, ty to nic nie rozumiesz! – żachnęłam się. – Ale dobra, będziemy w kontakcie. Mam jeszcze tyle rzeczy do zaplanowania…
I rzeczywiście miałam. Leon zareagował na moje rewelacje z entuzjazmem i na szczęście chętnie zaangażował się w przygotowania do narodzin dziecka. Mama nie posiadała się ze szczęścia, a tata też przyznał, że już od dawna liczył na wnuka. Bo jak się okazało, na świat przyszedł chłopiec – mały kochany Marcelek.
Na nic nie miałam czasu
Sęk w tym, że kiedy fala pierwszego entuzjazmu już po porodzie opadła, zaczęłam rozumieć wszelkie minusy związane z macierzyństwem. Za nic nie potrafiłam się ze wszystkim wyrobić. Ja, świetnie zorganizowana, tonęłam w pieluchach, nie nadążałam z posiłkami, miałam wrażenie, że w ogóle nie śpię, a jakoś tak w tym wszystkim jedynie wegetuję. Nie wiedziałam, co robić, żeby to jakoś zmienić.
Leon od początku sugerował, żebyśmy się jakoś podzielili obowiązkami, ale ja oczywiście uniosłam się dumą. Uważałam, że to przecież matka powinna zająć się dzieckiem, zwłaszcza że siedziałam z nim w domu, a Leon musiał przecież wstawać do pracy. Musiał spać, w przeciwieństwie do mnie.
– Wykończysz się, Paulina – powiedział mi w końcu któregoś wieczora. – Tak nie może być dłużej!
Możliwe, że mówił coś jeszcze, ale wystarczyło, że przysiadłam tylko na moment na kanapie, bym momentalnie odpłynęła w sen.
–…jesteś wykończona!
Poderwałam głowę.
– Nie, nie – wymamrotałam. – Już idę do małego.
W duszy jednak przeklinałam siebie i swój instynkt macierzyński. Na co mi to niby było? Czułam się źle, nie miałam na nic siły i nie potrafiłam wziąć się w garść. Pewnie nie nadawałam się na matkę. Pewnie coś wciąż źle rozumiałam, popełniałam błędy, których nie potrafiłam zidentyfikować.
Byłam wykończona
Po trzech miesiącach zrobiło się jednak naprawdę źle. Nie miałam ochoty na nic. Chodziłam po domu ledwie przytomna, przypominając bardziej zombie niż człowieka. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że Leon miał rację, gdy w końcu wybuchnął.
– Dość tego, Paulina! – rzucił stanowczo, gdy usiłowałam nie zasnąć nad kolacją. Akurat się złożyło, że Marcelek wyjątkowo nie płakał i drzemał w swoim łóżku i choć przez chwilę był spokój.
– Jutro jest sobota. Zostanę z małym, a po ciebie przyjedzie Inga. To już postanowione. Masz odpocząć. Zrobić coś dla siebie. I przespać się u niej. Bartka i tak nie ma, pojechał w jakąś delegację.
Wolny dzień w niczym nie pomógł
Co miałam zrobić? Skoro zostałam postawiona pod ścianą, kolejnego dnia potulnie zabrałam się z Ingą z domu. Nie miałam zresztą za bardzo siły, by się kłócić.
– To co, mamuśka? – rzuciła do mnie żartobliwym tonem, gdy ruszyłyśmy samochodem spod mojego bloku. – Jakieś zakupy, co? Przelecimy się po sklepach, może jakieś ciuchy wypatrzymy? Dawno chyba nic nowego na sobie nie miałaś, co?
Popatrzyłam nieprzytomnym wzrokiem na przyjaciółkę. Jak zwykle była uśmiechnięta, pełna życia, wymalowana i gotowa na podbój całego świata. Skąd ona brała tyle energii? Ja, mimo że od rana Marcelkiem zajmował się Leon, nie miałam na nic siły. A już na pewno nie na żaden maraton po galeriach handlowych.
– No nie wiem… – mruknęłam.
– Ale ja wiem. – Znałam ten nieznoszący sprzeciwu ton. – Zobaczysz, będzie fajnie.
Cóż, nie było. Szczerze, nawet niewiele pamiętałam z tego rajdu po sklepach. Inga podtykała mi pod nos jakieś rzeczy, a ja ledwie rejestrowałam, czy to sukienka, bluzka czy kurtka i jaki ma kolor. Przymierzać mi się tego wszystkiego w ogóle nie chciało, a w doradzaniu przyjaciółce też byłam tego dnia raczej kiepska. Najlepiej wspominałam chyba kawę, na którą zatrzymałyśmy się w jednej z cukierni. Było przyjemnie, cicho i spokojnie. I nie musiałam nigdzie biec, martwić się, że z czymś nie zdążę.
Po przyjeździe do domu Ingi, zjadłyśmy jakiś posiłek, którego w ogóle nie kojarzyłam i zasnęłam – nawet nie wiem kiedy.
Może będzie lepiej?
Leon długo był wkurzony, gdy Inga opowiedziała mu, do jakiego stanu się doprowadziłam. Nic dziwnego, że się wściekł – w końcu wydarła się na niego, że mnie nie odciąża, a ja zasuwam dwadzieścia cztery na dobę.
Nie miałam kiedy wytłumaczyć jej, że się myli, że to był mój pomysł, no i się stało. Teraz dzielimy się obowiązkami, a ja przestałam ten fakt aż tak bardzo przeżywać. Wciąż jestem zmęczona, ale wydaje mi się, że robi się to wszystko coraz bardziej znośne. Może jeszcze pokocham macierzyństwo na nowo?
Paulina, 31 lat
Czytaj także: „Mąż zrobił ze mnie darmową opiekunkę teściowej. Nigdy nie lubiłam tej baby, a jestem na nią skazana”
„Byłem wdzięczny żonie, że mnie zostawiła. Zawsze wiedziałem, że nigdy nie będzie miała ze mnie pożytku”
„50 lat temu zaprosiłem żonę na pierwszą randkę. A teraz ze łzami w oczach musiałem przygotować ostatnią”