„Marzyłam o byciu babcią, ale to zamieniło się w koszmar. Nie wytrzymam z wnukami ani jednej godziny dłużej”
„– Dość! Czy nie możecie się chociaż przez pięć minut bawić normalnie?! – krzyknęłam. Lidka rozpłakała się mocniej, Leon zaczął się tłumaczyć, ale ja już nic nie słyszałam. Siedziałam na kanapie, zaciskając powieki, licząc w myślach do dziesięciu”.

Mam sześćdziesiąt lat i jestem emerytowaną nauczycielką. Przez całe życie uczyłam dzieci innych ludzi, z cierpliwością i poświęceniem. Marzyłam, że kiedyś będę dobrą babcią. Taką prawdziwą – z ciepłym sercem, ciastem drożdżowym i bajkami opowiadanymi przed snem. Marzyłam o wnukach, które będą do mnie wpadać po szkole, a ja będę tulić je do siebie i czuć, że jestem komuś potrzebna. Kiedy zmarł mój mąż, Stefan, ten obrazek trzymał mnie przy życiu. Czekałam na wnuki jak na zbawienie.
Kiedy Monika, moja córka, powiedziała mi, że jest w ciąży, popłakałam się ze szczęścia. Całe osiedle mogło słyszeć moje okrzyki radości. Zaczęłam kupować ubranka, kompletować książki, odkurzać stare zabawki. A kiedy urodził się Leon, a trzy lata później Lidka, wydawało mi się, że życie się do mnie wreszcie uśmiechnęło.
Dziś siedzę przy kuchennym stole z wystygłą herbatą i jednym pytaniem w głowie: jak to się stało, że moje marzenie zamieniło się w koszmar? Czemu na samą myśl, że za godzinę znów wpadną te dwa żywioły, czuję ścisk w żołądku i napięcie w karku? Czy to możliwe, że już nie chcę być babcią?
Dzieci były jak dwa tornada
– Leon, nie bij Lidki! Ile razy mam powtarzać?! – podniosłam głos, choć obiecałam sobie, że dzisiaj będę spokojna. Że nie dam się sprowokować. Będę tą ciepłą babcią z reklam jogurtów.
– Bo ona zabrała mi autko! – wrzasnął Leon i trzepnął siostrę pluszowym misiem w ramię.
Lidka zawyła. Autentycznie zawyła jak małe dzikie zwierzątko. Próbowałam ją przytulić, ale odgoniła mnie łokciem. Kręciła się w kółko, kopiąc poduszkę, którą rzuciła chwilę wcześniej na podłogę.
W salonie panował chaos. Klocki porozwalane po całej podłodze, kredki wdeptane w dywan, kubek po soku leżący do góry dnem. Plama na beżowym dywanie już się wchłaniała. Nawet nie miałam siły biec po ręcznik papierowy.
– Leon, do kąta. Lidka, uspokój się – mój głos się łamał, ale dzieci i tak mnie nie słuchały.
W końcu wybuchnęłam.
– Mam dość! Czy wy nie możecie się chociaż przez pięć minut bawić normalnie?! – krzyknęłam tak, że sama się siebie przestraszyłam.
Lidka rozpłakała się jeszcze mocniej, Leon zaczął się tłumaczyć, ale ja już nic nie słyszałam. Siedziałam na kanapie, zaciskając powieki, licząc w myślach do dziesięciu. „To nie tak miało wyglądać…” – pomyślałam. – „Przecież ja ich kocham. Kocham. Ale nie wytrzymuję z nimi ani godziny…”.
Wstydziłam się tego przed córką
– No i jak było? – Monika wpadła jak burza, z telefonem przyklejonym do ucha, torebką przewieszoną przez ramię i butami na obcasie, które klekotały po panelach jak koń na bruku.
Leon od razu rzucił się jej na szyję, Lidka tuliła się do jej nogi. Ja tylko stałam w progu kuchni i czekałam, aż skończy rozmowę.
– Tak, dobrze, odezwę się jutro – rzuciła w telefon. – Mamo, dzięki. Jesteś niezastąpiona.
– Monika, posłuchaj mnie chwilę… – zaczęłam ostrożnie. – Ja… muszę ci coś powiedzieć. Ja nie daję już rady. Naprawdę.
– Co? – roześmiała się. – No przestań, mamo, to tylko parę godzin! Pracuję całymi dniami, naprawdę mi pomagasz, ale nie możesz nagle stwierdzić, że nie dasz rady.
– To nie jest „parę godzin”, Monika. One są u mnie co drugi dzień. Mam sześćdziesiąt lat. Nie mam już tyle siły, co kiedyś – powiedziałam cicho, ale z naciskiem.
Córka ściągnęła brwi. Odetchnęła głęboko.
– Czyli co, mam rzucić pracę, tak? Bo babcia się zmęczyła? – wycedziła. – Myślałam, że to dla ciebie przyjemność. Sama mówiłaś, że nie możesz się doczekać wnuków. To jak to teraz jest?
– Nie zrzuca się dzieci na babcię jak na opiekunkę – odpowiedziałam jej nagle ostro. – Chciałam być babcią z wyboru, a nie z obowiązku.
Zapanowała cisza. Monika westchnęła i przytuliła mocniej dzieci. Ja poczułam, jak rośnie we mnie coś między wstydem a gniewem. „Może rzeczywiście jestem egoistką” – pomyślałam. – „Ale czy naprawdę nie mam prawa być zmęczona?”.
Mieli mnie za darmową nianię
Nie chciałam podsłuchiwać. Przysięgam. Po prostu wyszłam na balkon, żeby wywiesić pranie. Drzwi balkonowe zostawiłam uchylone, bo suszarka ledwo się mieściła, a ja nie miałam siły się przepychać. Wtedy usłyszałam ich głosy. Wrócił mąż Moniki.
– Mama już nie daje rady – powiedziała Monika, głosem zmęczonym, trochę zirytowanym. – Ale co mam zrobić? Zostawić pracę? Przecież zawsze mówiła, że chce się nimi zajmować.
– Może się po prostu przeliczyła – odpowiedział jej mąż, spokojnym tonem. – Wiesz, to nie takie proste, jak się człowiekowi wydaje, że dzieci tylko śpią i się tulą.
Znieruchomiałam. Stałam z mokrym ręcznikiem w dłoni, jakbym nagle zapomniała, co mam z nim zrobić.
– Przeliczyła się… – powtórzyłam szeptem.
Weszłam do środka jak lunatyczka. Monika się odwróciła, lekko przestraszona.
– Mamo… ty…
– Słyszałam – przerwałam jej. – Wiem, że nie powinnam, ale słyszałam. I dobrze, że słyszałam. Inaczej pewnie nigdy bym się nie odważyła powiedzieć ci tego na głos.
Oparłam się o framugę drzwi i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Czuję się wykorzystana. Samotna. Zmęczona. Chciałam być babcią, a nie zastępstwem za opiekunkę. A kiedy próbuję ci to powiedzieć, słyszę tylko, że się przeliczyłam.
Monika spuściła głowę. Milczała. Nagle coś we mnie się przełamało. Po policzkach spłynęły mi łzy, takie, które nosiłam w sobie od miesięcy. Monika podeszła i objęła mnie bez słowa. To bolało, ale poczułam ulgę. Wreszcie przestałam udawać.
Musiałam się odciąć
Zamknęłam się w sypialni, kiedy tylko wróciłam do domu. Wsunęłam się pod koc, choć nie było zimno. Nie chciałam nic widzieć, nic słyszeć, nic czuć. Tylko ciszę. Tylko spokój. Choćby przez chwilę. Leżąc tak, wpatrzona w sufit, przypomniałam sobie pierwsze miesiące po narodzinach Leona. Jak tuliłam go do snu. Jak godzinami siedziałam przy łóżeczku, głaszcząc jego maleńką główkę. Jak opowiadałam bajki, śpiewałam kołysanki, wdychałam zapach jego skóry. Wtedy jeszcze świat wydawał się prosty, a moje serce – ogromne, niewyczerpalne.
Usłyszałam w głowie głos Stefana. Ten sprzed lat, gdy siedzieliśmy wieczorem na balkonie, tuż po tym, jak Monika powiedziała, że jest w ciąży.
– Zobaczysz, jak się urodzą wnuki, to będziesz miała dla kogo żyć – powiedział wtedy, z takim spokojem, z taką pewnością.
A teraz?
– A teraz, Stefku… dla kogo ja żyję? – wyszeptałam w pusty pokój. – Bo chyba nie dla siebie.
Telefon dzwonił kilka razy, ale nie odbierałam. Monika. Nie miałam siły z nią rozmawiać. Nie chciałam znów słyszeć „mamo, tylko na parę godzin”.
Minęły trzy dni, a ja nadal nie podnosiłam słuchawki. Zaczęłam unikać kontaktu z wnukami. Dzwonek do drzwi – cichłam. Telefon – ignorowałam. Patrzyłam przez wizjer, wstrzymując oddech. Pierwszy raz od lat czułam, że naprawdę jestem sama. Ale co najgorsze… czułam też ulgę.
Powiedziałam jej prawdę
Nie spodziewałam się jej tego dnia. Siedziałam w kuchni w szlafroku z nieumyte włosy związanymi w byle jaki kok, gapiąc się w pustą filiżankę. Było coś kojącego w tej ciszy. Nagle rozległo się pukanie. Mocne, zdecydowane. Nie takie, które można zignorować.
– Mamo, otwórz. Wiem, że jesteś w domu – usłyszałam głos Moniki. – Nie przyszłam z dziećmi.
Otworzyłam. Rzeczywiście – Monika stała sama. Bez toreb, bez zabawek, bez pośpiechu w oczach. Tylko ona. I jakaś dziwna miękkość w jej twarzy.
– Mogę wejść? – zapytała cicho.
Usiadłyśmy w kuchni. Przez chwilę tylko obie mieszałyśmy herbaty, chociaż żadna z nas nie zamierzała jej pić.
– Nie przyszłam prosić, żebyś znów ich brała – zaczęła Monika. – Przyszłam zapytać tylko… co się z tobą dzieje? Martwię się.
Poczułam, jak dławi mnie gula w gardle. Odsunęłam kubek i oparłam łokcie o stół.
– Dzieje się to, że już nie daję rady – wyznałam. – Kocham dzieci. Ciebie też. Ale jestem zmęczona. Zmęczona życiem, sobą, wszystkim. Ja… ja już nie mam siły udawać.
Monika spojrzała na mnie, a jej oczy zaszkliły się w sekundę.
– Mamo… myślałam, że robisz to z radością. Że to ci coś daje. Ja… chyba tak bardzo chciałam, żebyś była blisko, że nie zauważyłam, jak bardzo cię obciążam.
– A ja nigdy nie umiałam mówić „nie” – powiedziałam gorzko.
Wtedy stało się coś, czego nie pamiętam od lat. Monika wstała, przysiadła się obok mnie i objęła mnie tak, jak kiedyś, gdy była mała i bała się burzy. A ja rozpłakałam się przy niej pierwszy raz tak naprawdę bez wstydu.
Rozmawiałyśmy długo. O jej pracy, o mojej samotności, o tym, że obie żyjemy na granicy sił, tylko w inny sposób. Monika zaproponowała zmiany: mniej wizyt, krótsze popołudnia, pomoc ze strony opiekunki. Po raz pierwszy usłyszałam i uwierzyłam, że rozumie.
Będę babcią na swoich zasadach
Od tamtej rozmowy minęły trzy tygodnie. Dni znów zaczęły mieć smak. Już nie spędzam z wnukami każdej wolnej chwili. Wpadają raz w tygodniu – w soboty. Czasem częściej. Przynoszą rysunki albo drożdżówkę, którą upiekły z Moniką. Siedzimy razem przy stole, rozmawiamy, bawimy się… i po dwóch godzinach wychodzą. A ja wtedy mogę się położyć na kanapie, zamknąć oczy i czuć spokój zamiast wyczerpania.
Nie zawsze jest idealnie. Czasem Leon się złości, że nie może zostać dłużej. Lidka robi sceny, że babcia nie ma już „tamtych misiów”. Już nie tłumaczę się, nie szukam wymówek. Mówię prawdę: „Babcia się męczy, kochanie. Potrzebuję też czasu dla siebie”.
Zaczęłam znów robić na drutach. Wieczorami chodzę na spacery. Odwiedziłam koleżankę, której nie widziałam od roku. A wczoraj po raz pierwszy od dawna kupiłam sobie nową bluzkę. Nie dla wnuków, nie dla córki. Dla siebie.
Patrzę teraz na swoje odbicie w oknie. Zmarszczki te same. Siwe włosy tak samo uparte. Ale w oczach… spokój. Taki, którego brakowało mi przez ostatnie lata. Zrozumiałam coś ważnego. Miłość to nie poświęcenie do granic wytrzymałości. Miłość to troska – także o siebie. Chcę być babcią, a nie niewolnicą. I chyba… chyba w końcu naprawdę jestem.
Krystyna, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ledwo przeszłam na emeryturę, a syn już zaciera ręce na myśl o moim testamencie. Od zawsze był łasy na pieniądze”
- „Dla rodziny byłam tylko tanią opiekunką na pełen etat. Wyjechałam na Mazury, bo opieka nad wnukami mnie zrujnowała”
- „Babcia przepisała mieszkanie mojej siostrze, a mi tylko starą szkatułkę. Była jednak warta dużo więcej niż myślałem”

