Reklama

Wstawałam zwykle przed budzikiem. O szóstej, czasem wcześniej, choć nastawiałam go na siódmą. I tak nie spałam dobrze. W kuchni panowała cisza, tylko lodówka buczała cicho. Na stole leżała miska po wczorajszych płatkach, przyklejona do blatu od resztek mleka. Obok talerz z zaschniętym ketchupem i niedojedzonym tostem. Kiedyś się złościłam, dziś już tylko wzdychałam. Przez ten talerz wiedziałam, że Kuba żyje. Że znowu w nocy jadł przed komputerem, a nie wydarzyło się nic złego. Takie myśli przychodziły mi do głowy – mnie, zwyczajnej bibliotekarce.

O siódmej słyszałam, jak Renata z naprzeciwka wychodziła do pracy. Punktualnie, zawsze w tych samych butach, stukających po klatce schodowej. Gdy mijałyśmy się pod drzwiami, rzucała czasem z przekąsem:

– On dalej u ciebie siedzi? Ja bym nie wytrzymała. Trzeba go w końcu postawić do pionu.

Uśmiechałam się, choć coś we mnie drgało. Bo ja naprawdę marzyłam, żeby Kuba się wyprowadził. Wyobrażałam sobie mieszkanie bez porozrzucanych ubrań, bez ciągłych westchnień zza ściany. Ale potem patrzyłam na jego plecak rzucony w kącie i robiło mi się ciepło na sercu. Może to nie on był problemem. Może to ja nie umiałam się przyznać, że boję się pustki bardziej niż bałaganu.

Syn nic nie robił

– Kuba, ile razy mam cię prosić, żebyś po sobie zmywał? – zapytałam, stając w drzwiach jego pokoju.

Nie oderwał wzroku od monitora. W głośnikach słychać było jakieś strzały, krzyki, szybkie kliknięcia klawiatury. Odpowiedział dopiero po chwili:

– Zaraz to zrobię.

– Mówiłeś to wczoraj. I przedwczoraj. I jeszcze trzy dni temu.

Wzruszył ramionami, jakby to wszystko było tylko drobiazgiem, który nie zasługuje na uwagę. Stałam chwilę w progu, czekając, że może spojrzy, może zrozumie. Ale nie. Po prostu grał dalej.
Odwróciłam się i wyszłam do kuchni. Umyłam jego talerz, kubek, widelec. Myślałam, że mnie to uspokoi. Nie uspokoiło.

– Kuba! – zawołałam głośniej. – Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że mnie to męczy? Mam pracę, mam dom, wszystko na mojej głowie. Ty nic nie robisz, nawet śmieci nie wyniesiesz!

Wyszedł z pokoju jakby z łaski, z miną urażonego księcia.

Bo ty zawsze musisz się czepiać, co? Nie wystarczy, że jestem w domu, że ci nie sprawiam problemów? Wszystko ci przeszkadza.

– Nie, Kuba. Przeszkadza mi to, że masz 24 lata i nawet nie próbujesz się ogarnąć. Nie studiujesz, nie pracujesz, siedzisz cały dzień w pokoju, jakby życie cię nie dotyczyło!

– Bo może nie mam na to siły! – krzyknął. – Może jakbyś kiedyś zapytała, jak się czuję, a nie tylko narzekała, to byś coś wiedziała!

Zatkało mnie. Trzasnął drzwiami od pokoju. A ja stałam przy zlewie, z mokrą ścierką w dłoni i łzami w oczach. Usiadłam na krześle, przetarłam twarz i wyszeptałam do siebie:

Jakby się wyniósł, to wreszcie bym odetchnęła.

Ale jakoś nie brzmiało to przekonująco.

Potrzebowałam wsparcia

– Wiesz, Marta, ty zawsze wszystkich chcesz ratować, tylko siebie nie potrafisz – powiedziała Karolina, mieszając cukier w herbacie z taką siłą, że aż łyżeczka zadzwoniła o porcelanę. – A potem jesteś zmęczona, rozżalona i zdziwiona, że ludzie ci siedzą na głowie.

Siedziałyśmy w jej jadalni. Wszystko tu było na swoim miejscu – stół z lnianym obrusem, filiżanki od kompletu, zapach świeżo upieczonego ciasta. Idealny świat, w którym moje rozmemłane życie wyglądało jak błoto na białym dywanie.

– Ja po prostu... nie wiem już, co robić z Kubą – westchnęłam. – Mam wrażenie, że go trzymam przy sobie tylko dlatego, że boję się zostać sama.

Karolina spojrzała na mnie z politowaniem.

– Bo się boisz, czy bo naprawdę chcesz go trzymać? To różnica. Zawsze byłaś tą „bardziej wrażliwą” z nas. Mama cię tak wychowała – dodała z przekąsem.

– Dziękuję za analizę psychologiczną – rzuciłam, może trochę za ostro.

Marta, ja ci nie wypominam – podjęła spokojnie. – Ale jak chcesz, żeby coś się zmieniło, musisz postawić granice. Przestać być tylko mamą, co wszystko rozumie. Kuba ci na głowę wejdzie i nawet nie powie „dziękuję”.

Pokiwałam głową. Nie dlatego, że się zgadzałam. Tylko dlatego, że już nie miałam siły tłumaczyć.

Po powrocie do domu długo siedziałam na kanapie, gapiąc się w wyłączony telewizor. W końcu sięgnęłam po telefon i wybrałam numer byłego męża Wojciecha. Odbierał dopiero za trzecim razem.

– Marta? Coś się stało?

– Nie. Po prostu... chciałam porozmawiać. O Kubie.

– Znowu? – westchnął. – To może ty zacznij od siebie. Może przestań wreszcie traktować go jak dziecko. Może tobie trudno się z tym pogodzić, nie jemu?

– Dziękuję za wsparcie – powiedziałam chłodno.

– Zawsze ci było łatwiej obwiniać wszystkich wokół niż samej przyznać, że coś schrzaniłeś.

Rozłączyłam się bez słowa. A potem długo siedziałam w ciemnym salonie i pytałam samą siebie: „Czy naprawdę wszystko zrobiłam źle jako matka?”

Podsłuchałam rozmowę syna

Wracałam do domu wcześniej niż zwykle. W bibliotece była awaria systemu, więc zamknęliśmy o czternastej. Po drodze kupiłam świeże bułki i trochę szynki – nie żeby Kuba miał ochotę na wspólne śniadanie, ale na wypadek, gdyby jednak wyszedł z pokoju rano. Zatrzymałam się w przedpokoju, słysząc jego głos. Nie zauważył, że wróciłam. Drzwi do jego pokoju były uchylone, ale wystarczająco, by usłyszeć wszystko.

– ...nie wiem, tato. Po prostu nie wiem, jak jej to powiedzieć... – Kuba mówił szeptem. – Jak jej powiem, to pęknie. Chyba jej tylko zostałem. I wiesz... ja też nie jestem jeszcze gotowy. Ale mam dość.

Dłuższa cisza. Potem znowu jego głos.

– Tak, mówiła znowu, że mam się wyprowadzić. Ale ja wiem, że tego nie chce. Że jak zniknę, to... nie będzie miała nikogo. I jakoś tak głupio mi ją zostawić. Bo w sumie, to ona też trochę utknęła ze mną. Może przez to, że się rozwiedliście.

Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Stałam z torbą w ręce i czułam, jak coś mnie dławi. Chciałam się cofnąć, ale nogi nie słuchały. Chciałam przestać słuchać, ale każde jego słowo wbijało się we mnie jak szpilka.

Gdyby miała kogoś... może byłoby łatwiej. Ale ona nawet nie próbuje. Ciągle tylko ja i ja. I czasem mam wrażenie, że nie jestem jej synem, tylko ostatnią kotwicą, żeby nie odpłynęła.

Odetchnęłam cicho, może za głośno. Drzwi uchyliły się bardziej, nasze spojrzenia się spotkały.

– Mamo? – powiedział cicho, jakby się przestraszył.

– Nie wiedziałam, że aż tak mnie się boisz – odpowiedziałam.

Przez chwilę nikt się nie odzywał.

– To nie o to chodzi... – zaczął, ale pokręciłam głową.

– Wiem. Wiem już wszystko.

Odstawiłam siatkę na podłogę i zamknęłam za sobą drzwi do kuchni. Długo siedziałam przy stole. I płakałam. Bo nic nie było tak, jak myślałam. I wszystko bolało bardziej, niż się spodziewałam.

Oboje musieliśmy być szczerzy

Kuba usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Rzadki widok. Zazwyczaj omijał kuchnię, jakby nie chciał się przypadkiem ze mną zderzyć wzrokiem. Teraz jednak był. Siedział zgarbiony, dłonie miał splecione, a palce drżały lekko.

– Mamo... chciałem ci powiedzieć wcześniej. Ale się bałem.

Patrzyłam na niego. Miał już swoje lata, niby dorosły, a jednak w tej chwili wyglądał jak chłopiec, który coś zepsuł i nie wie, jak to naprawić.

– Chcę wyjechać. Do taty. Do Irlandii. On ma tam firmę, mówi, że coś by się dla mnie znalazło. Nie wiem, czy na zawsze, ale... muszę spróbować. Dusi mnie tu wszystko – powiedział.

Zamilkł. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara i szum czajnika. Nie płakałam, choć myślałam, że będę. Spojrzałam w jego oczy i powiedziałam spokojnie:

– Wiesz... po rozwodzie myślałam, że sobie poradzę. Że jakoś dam radę być wszystkim – matką, ojcem, opiekunem, kibicem, kucharką. I naprawdę starałam się. Ale nigdy nie wiedziałam, czy to wystarczy.

– Mamo, wystarczyło – powiedział cicho. – Ja po prostu... bałem się, że jak odejdę, to zostaniesz z niczym.

– A może to ja się muszę nauczyć być sama – odparłam.

Znowu zapadła cisza. Tylko tym razem była inna. Mniej bolesna. Jakbyśmy oboje po raz pierwszy od dawna pozwolili sobie na prawdę.

– Pojadę. Ale będę wracał. Na święta. Na twoje urodziny. I jak za mną zatęsknisz, to mnie po prostu zadzwoń– powiedział. – Nie wymazuję cię z życia.

Kiwnęłam głową. Nie wiem, kiedy zaczął dorastać. Może dopiero dziś.

Zostałam sama

Minęły dwa miesiące, odkąd Kuba wyjechał. Na początku było mi trudno przyzwyczaić się do ciszy, która nie była tylko chwilowa. Wracałam do pustego mieszkania, włączałam radio, tylko po to, żeby coś mówiło do mnie z drugiego pokoju. Czasem łapałam się na tym, że z przyzwyczajenia stawiałam dwa talerze na stole.

Ale powoli uczyłam się. Rano parzyłam kawę tylko dla siebie. Po pracy chodziłam na jogę z Renatą, w niedziele jeździłam rowerem do lasu. Odnalazłam rzeczy, które mnie kiedyś cieszyły – czytanie wieczorami, stare płyty, które kurz pokrył dawno temu. Było spokojnie. I pusto. Ale nie do końca źle.

Któregoś dnia znalazłam w skrzynce kopertę. Rozpoznałam pismo Kuby. Serce zabiło mi szybciej. W środku było tylko krótkie zdanie na kartce: „Wiem, że nie prosiłaś. Ale to się należy. Dziękuję.”
I plik banknotów. Tyle, ile kosztowały miesięczne rachunki przez kilka miesięcy. Może i więcej. Usiadłam na krześle i długo patrzyłam na te pieniądze. Nigdy mnie nie interesowały. Nie dlatego pozwoliłam mu zostać tak długo. Ale ten gest – prosty, cichy, bez fanfar – mówił więcej, niż jakiekolwiek przeprosiny.

Nie zadzwoniłam od razu. Wzięłam swój stary zeszyt z przepisami, odnalazłam ulubione ciasto Kuby. Zrobiłam je, choć nie miałam go z kim zjeść. Ale piekąc je, czułam coś, czego nie czułam od miesięcy. Zrobiło mi się ciepło. Następnego dnia wysłałam mu sms: „Dziękuję. A ciasto czeka, jakbyś miał kiedyś ochotę przylecieć na weekend”.

Marta, 55 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama