„Mamie zależało tylko na moich pieniądzach. Gdy odmówiłam kolejnej pożyczki, zobaczyłam jej prawdziwą twarz”
„W kuchni czekała herbata, w tym samym kubku, co zawsze, z napisem „Najlepsza mama świata”, który dostała ode mnie w podstawówce. Zawsze stawiała go na stół, jakby próbując przypomnieć mi, że kiedyś naprawdę się starała”.

Mama zawsze lubiła mówić, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich to nawet anioł skrzydeł nie rozwinie. Używała tego tekstu przy każdej możliwej okazji: kiedy wrzucała mi, że pracuję w bibliotece zamiast w korporacji, kiedy nie przyniosłam markowego wina na imieniny ciotki, a nawet wtedy, gdy odmówiłam sfinansowania jej wakacji w sanatorium. Miała taki talent do przewracania oczami, że czułam się jak ostatnia nieudacznica tylko dlatego, że nie poszłam na ekonomię.
A jednak przez wiele lat gryzłam się w język. Nawet wtedy, gdy pożyczała pieniądze i „zapominała” oddać. Nawet kiedy wypominała mi, że nie umiem sobie ułożyć życia, jakby sama była mistrzynią stabilizacji emocjonalnej. Zawsze starałam się być wyrozumiała, bo przecież to moja mama. A przecież matkę się szanuje, nie? Do czasu. Bo przyszedł taki dzień, kiedy pierwszy raz powiedziałam „nie”. Bez tłumaczenia się, bez szukania wymówek, bez żmudnych kalkulacji, żeby jakoś się udało. To był moment, w którym po raz pierwszy naprawdę mnie wysłuchała — tak jak słucha się drugiego człowieka.
Po drugiej stronie zapadła cisza
Mama zadzwoniła do mnie tuż przed zamknięciem biblioteki. Byłam już w płaszczu, gotowa do wyjścia, ale jej numer na ekranie telefonu zawsze sprawiał, że ręka mi lekko drżała. Odebrałam.
— Anetko, kochanie, masz chwilkę? — zaczęła tak słodko, aż poczułam, że coś się święci.
— No, średnio — mruknęłam. — Wychodzę z pracy. Co się stało?
— A, bo wiesz... Tak się składa, że mam sprawę. Nie chcę cię niepokoić, ale... mogłabyś mi przelać z pięć stówek?
— Na co? — spytałam krótko, trochę jak z automatu.
— Oj, Anetko, no na nic wielkiego. Taki drobiażdżek. ZUS mi się rozjechał z terminem, coś źle policzyli. A poza tym... — zawiesiła dramatycznie głos — ...chciałyśmy z Halinką pojechać do Buska, bo promocja na turnus jest, ale trzeba zaliczkę wpłacić do jutra...
— Nie, mamo — powiedziałam bez owijania w bawełnę.
— Słucham? — Zaśmiała się nerwowo. — Nie usłyszałam chyba dobrze.
— Dobrze usłyszałaś. Nie pożyczę ci pieniędzy. Nie tym razem.
— Anetko, przecież zawsze... Ty mi nigdy nie odmawiałaś! — Teraz w jej głosie pojawiła się nuta oburzenia, a może i zawodu.
— Właśnie. Nigdy. I mam tego dość. Nie jestem twoim bankomatem. Sama sobie muszę wszystko ogarniać. Ty też potrafisz.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Trwała dokładnie siedem sekund, które zdawały się wiecznością. A potem usłyszałam coś, czego nie słyszałam od niej od lat:
— Aneta... a może wpadniesz na herbatę? Pogadamy?
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy
Do mamy poszłam następnego dnia. Otworzyła mi w szlafroku i papilotach, jakby zupełnie nie spodziewała się wizyty, choć przecież sama zaproponowała spotkanie.
— Anetko... weszłabyś? — zapytała cicho, prawie nieśmiało.
— Przecież przyszłam — rzuciłam i minęłam ją w progu. Znałam ten korytarz na pamięć, choć od lat nie czułam się tu jak w domu.
W kuchni czekała herbata, w tym samym kubku, co zawsze, z napisem „Najlepsza mama świata”, który dostała ode mnie w podstawówce. Zawsze stawiała go na stół, jakby próbując przypomnieć mi, że kiedyś naprawdę się starała.
— Nie chciałam cię wczoraj urazić — zaczęła, siadając naprzeciwko mnie.
— Nie uraziłaś. Po prostu... mnie zaskoczyłaś — odpowiedziałam. — Pierwszy raz poprosiłaś, żebym przyszła porozmawiać. Zwykle dzwonisz tylko, kiedy czegoś potrzebujesz.
— Bo może wtedy się ode mnie nie odwracasz — powiedziała, wbijając wzrok w blat stołu. — Jak proszę o kasę, to przynajmniej wiem, że odbierzesz.
Zamarłam.
— Ty tak serio? — wykrztusiłam.
— No... chyba tak. Bo jakbym zadzwoniła, żeby pogadać... o niczym, to przecież powiedziałabyś, że nie masz czasu.
— Może. Ale to nie znaczy, że mam ochotę być twoim bankomatem.
Mama pokiwała głową i przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. A potem wypaliła:
— Wiesz... czasem myślę, że lepiej bym się nadawała na twoją koleżankę niż matkę.
— To może właśnie dziś byśmy zaczęły od tego — zaproponowałam. — Pogadajmy jak ludzie.
Nie szukała wymówek
Usiadłyśmy w salonie. Mama przyniosła ciasteczka, które zawsze kupowała na wagę w osiedlowym sklepie — te same, które w dzieciństwie skrzętnie chowałam po kieszeniach, żeby zabrać do szkoły.
— Nie rozumiem jednej rzeczy — zaczęła, podwijając rękawy szlafroka. — Jak to się stało, że ty taka... niezależna się zrobiłaś?
— Bo musiałam — odparłam bez wahania. — Nie miałam wyjścia. Zawsze musiałam być „ogarnięta”. Bo ty byłaś zajęta ogarnianiem siebie.
— To znaczy? — Zmarszczyła brwi.
— Pamiętasz, jak w liceum nie miałam butów zimowych? Chodziłam w przemokniętych trampkach, a ty kupiłaś sobie kurtkę z alpaki, „bo była przecena”.
— To były inne czasy — broniła się.
— Nie. To była twoja decyzja. Jak większość. Dla ciebie zawsze pieniądze były ważniejsze niż to, czy twoja córka zamarza.
Zamilkła. Pierwszy raz nie próbowała niczego wytłumaczyć, nie szukała wymówek. Po prostu siedziała. A potem powiedziała coś, czego się nie spodziewałam:
– Aneta, ja się po prostu bałam biedy. Takiej, jaką mieli moi rodzice. Babcia, dziadek... Oni wszystko trzymali w skarpecie. Bali się wszystkiego: rachunków, listonosza, kuriera. Ja się bałam, że skończę jak oni. Chciałam mieć coś więcej. Ale wiesz co? Chyba się zagalopowałam. I gdzieś po drodze... straciłam ciebie.
Przełknęłam ślinę. Złość nie zniknęła, ale coś we mnie zmiękło. Jakbym pierwszy raz zobaczyła ją nie jako kobietę wiecznie niezadowoloną i z fochem, tylko jako człowieka, który się bał.
— Jeszcze mnie nie straciłaś. Ale nie pożyczam ci więcej kasy — dodałam w żartach.
— Nie chcę już — powiedziała stanowczo. — Chcę herbaty. I jeszcze jednej rozmowy.
Mama westchnęła
Mama poszła do kuchni, a ja rozejrzałam się po pokoju. Na regale wciąż stały te same bibeloty, co dwadzieścia lat temu: porcelanowy piesek, zakurzona świeczka w kształcie róży, zdjęcie sprzed lat, na którym obie miałyśmy zbyt mocny makijaż i udawane uśmiechy. Wróciła z herbatą, zasiadła ciężko na fotelu naprzeciwko mnie i oparła dłonie o kolana.
— Wiesz, myślałam czasem, że ty mnie oceniasz — powiedziała cicho.
— Oceniałam — przyznałam. — Ale wiesz co? Więcej w tym było zawodu niż pogardy.
— Zawodu? — Spojrzała na mnie zdziwiona.
— Bo zawsze miałam nadzieję, że w końcu zapytasz, co u mnie. Że zadzwonisz bez interesu. Że powiesz „tęskniłam” zamiast „pożyczyłabyś”.
Mama westchnęła. Wzięła łyk herbaty i odchyliła głowę do tyłu.
— Chciałam być taką matką, jakiej sama nie miałam — powiedziała. — Ale chyba nie wiedziałam, jak to się robi. Twoja babcia nigdy mnie nie przytulała. Mówiła tylko: „Naucz się liczyć, bo facet cię zostawi i zostaniesz z niczym”.
— Zostawił cię. I nie zostałaś z niczym. Miałaś mnie — powiedziałam spokojnie.
— No właśnie. A ja nie umiałam tego docenić — stwierdziła z takim smutkiem w głosie, że po raz pierwszy coś we mnie pękło.
— To może zacznij od dziś — odparłam.
— Aneta... a możemy się tak spotykać? Bez rozmów o pieniądzach? Tak po prostu? Jak matka z córką?
— Zobaczymy. Ale dziś możesz mówić.
— O czym?
— O wszystkim. Tylko nie o Busku-Zdroju.
Obie parsknęłyśmy śmiechem.
Chce mnie naprawdę poznać
Rozmowa zeszła na rzeczy zwyczajne. Mama opowiadała o sąsiadce z góry, która wstawia pranie o drugiej w nocy, o kotach pod blokiem, którym nosi parówki, i o tym, że nauczyła się piec ciasto marchewkowe.
— Wyszedł zakalec, ale pachniał jak z cukierni — śmiała się, mieszając łyżeczką w herbacie.
— To już sukces. Ja dalej boję się piekarnika — przyznałam.
— Pamiętam. Jak ci się spaliła zapiekanka na studiach, dzwoniłaś do mnie z płaczem — przypomniała z rozbawieniem.
— Bo wtedy byłaś jedyną osobą, która wiedziała, jak się ustawia termoobieg.
— Tylko tego się po mnie spodziewałaś. Że umiem w piekarnik — parsknęła.
— Nie. Spodziewałam się, że będziesz mamą. Ale ty byłaś wtedy... zmęczona wszystkim.
— Bo byłam sama. I bałam się tego cholernego życia. Ale teraz... teraz już się mniej boję — powiedziała i spojrzała mi prosto w oczy. — Bo widzę, że sobie poradziłaś. Bez mojego ciągłego mieszania się.
Przytaknęłam. Było mi z tym wszystkim dziwnie lekko i jednocześnie ciężko.
— Może pójdziemy na taki układ — zaproponowała nagle. — Raz w tygodniu spotykamy się i nie rozmawiamy o pieniądzach. Ani o chorobach. Ani o polityce. Tylko o... życiu.
— A jak złamiesz zasady?
— To stawiam ci ciasto marchewkowe. Z zakalcem.
— Tylko jeśli będzie pachniało jak z cukierni. — Uśmiechnęłam się.
Tego dnia wyszłam od niej bez uczucia ciężaru. I pierwszy raz od lat poczułam, że moja mama chce mnie naprawdę poznać. Nie wypytać, nie ocenić, tylko po prostu być przy mnie.
Nie pyta, ile mam na koncie
Od tamtej herbaty minęło już pół roku. Spotykamy się co tydzień — w jej kuchni albo u mnie. Mama czasem przynosi ciasto, które wciąż wygląda jak eksperyment kulinarny z epoki PRL-u, ale pachnie domem. Nasze rozmowy są zwykłe: o książkach, o pogodzie, o tym, jak kiedyś jechałyśmy stopem do cioci i zgubiłyśmy torbę z jajkami. I to są najlepsze rozmowy, jakie kiedykolwiek prowadziłyśmy.
— Anetko, myślisz, że za późno, żeby być dobrą mamą? — zapytała mnie niedawno, kiedy przyniosła świeże bułki „z takiej piekarni, że nawet pan Heniek z trzeciego piętra się uśmiecha”.
— Nie wiem, mamo. Ale chyba nigdy nie jest za późno, żeby przestać być kiepską — odpowiedziałam i obie się roześmiałyśmy.
Nie jesteśmy jak z reklamy jogurtu. Nie przytulamy się codziennie, nie wysyłamy sobie serduszek, ale ona wie, że jeśli zadzwoni, to odbiorę — nie z lęku przed jej roszczeniami, tylko dlatego, że chcę. I ja wiem, że jeśli zaproszę ją na obiad, nie przyniesie listy zakupów ani cichych pretensji. Czy się zmieniła? Nie do końca. Wciąż ma w portfelu stary paragon, „na szczęście”. Wciąż przelicza grosze i śledzi promocje w gazetkach. Ale nie wypomina mi już, że zarabiam mało. I nie pyta, ile mam na koncie.
Zamiast tego pyta:
— Aneta, a co teraz czytasz?
I to wystarcza.
Aneta, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Bardzo żałuję, że moja mama nie poznała moich dzieci. Czekała na nie jak na wybawienie, które nie nadeszło”
- „W Black Friday dostałam po kieszeni bardziej niż się spodziewałam. Szkoda, że rozsądku nie można kupić w promocji”
- „Andrzejki z teściem miały być spokojne, ale wyznał mi coś, czego nigdy się nie spodziewałam”

