„Mama zawsze twierdziła, że święta to czas na szczerość. W tym roku jednak zdecydowanie przesadziła”
„Patrzyłem na zaparowane okna salonu. Przez szybę widziałem tatę, który wciąż siedział przy stole, ze szklanką kompotu w dłoni i wzrokiem wbitym w pusty talerz. Jakby czekał, aż wszystko wróci do normy. Jakby miał nadzieję, że to tylko sen. Mama kręciła się między kuchnią a jadalnią, jakby nic się nie stało”.

Wigilia w naszym domu zawsze była przewidywalna: te same potrawy, te same kolędy i te same rozmowy o niczym. Rodzinne spotkania wyglądały jak teatr, w którym każdy miał przypisaną rolę: mama udawała idealną gospodynię, babcia wzdychała do dawnych lat, a ja starałem się nie odzywać za dużo, żeby nie rozpętać kolejnej awantury. Przez lata nauczyłem się nie mieć oczekiwań wobec świąt, jednak tego roku coś poszło inaczej. Kiedy usiedliśmy do stołu i mama zaczęła mówić, miałem wrażenie, że przez pomyłkę trafiłem na cudze święta. Słowa, które wypowiedziała, sprawiły, że zachłysnąłem się barszczem, a cała sytuacja nie chciała mi się pomieścić w głowie.
W jej głosie było coś dziwnego
Choinka stała w kącie salonu już od tygodnia — sztuczna jak co roku, lekko przekrzywiona, z anielskim włosiem powieszonym tylko z jednej strony, bo mama uznała, że „tak ładniej wygląda na zdjęciach”. Pachniało kapustą z grzybami, której nikt poza babcią nie znosił, ale i tak musiała być na stole. Tata kroił śledzie w milczeniu, z nożem w dłoni i miną człowieka, który odlicza sekundy do końca przedstawienia. Mama przelatywała z kuchni do salonu, w czerwonym fartuchu z reniferem, z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
— Nie siadaj na kanapie, właśnie ją odkurzałam! — rzuciła do mnie, zanim zdążyłem sięgnąć po telefon.
Znałem te święta na pamięć. Wiedziałem, co powie babcia („Za moich czasów święta były skromniejsze, ale prawdziwsze”), kiedy ciocia zapyta mnie o dziewczynę i że w pewnym momencie zrobi się niezręcznie cicho, bo ktoś się o coś obrazi. Wszystko wydawało się pod kontrolą, do momentu, kiedy mama zbyt długo patrzyła na choinkę, a potem nagle zerknęła na zegarek i powiedziała:
— No, jeszcze tylko opłatek i możemy jeść.
W jej głosie było coś dziwnego. Taka nuta napięcia, której nie było tam rok temu. Przez sekundę pomyślałem, że może planuje rozwód. I byłoby to nawet logiczne. Ale to, co się wydarzyło później, przebiło wszystkie moje przypuszczenia. Tylko jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem.
Nikt się nie śmiał
Wszyscy stali już z opłatkami w dłoniach, odklepując życzenia jak mantrę. Babcia życzyła mi, żebym wreszcie kogoś sobie znalazł, a ja odwzajemniłem uśmiech, bo przecież o to chodziło — żeby nie psuć atmosfery. Gdy doszedłem do mamy, pocałowała mnie w policzek i powiedziała tylko:
— Żebyś był dla mnie wyrozumiały.
Nie zdążyłem zapytać, co miała na myśli, bo już siedzieliśmy przy stole, a babcia z namaszczeniem rozlewała barszcz na talerze. I wtedy się zaczęło.
— Mam coś wam do powiedzenia — odezwała się mama, stawiając wazę z ziemniakami na stole. — To będzie trochę... zaskakujące, ale postanowiłam, że święta to dobry moment.
Wziąłem łyżkę barszczu do ust i wtedy to padło:
— Od nowego roku przeprowadzam się do Gdańska. Do Adama.
Zakrztusiłem się tak, że babcia aż podskoczyła. Ciocia wlała mi wodę do szklanki, a ojciec patrzył w talerz, jakby był głuchy. Mama siedziała spokojnie, jakby oznajmiła, że zamierza kupić nowy dywan, a nie że porzuca rodzinę w Wigilię.
— Jakiego Adama? — wydusiłem w końcu.
— Znacie go. Był u nas na grillu w lipcu. Z pracy.
— Ten łysy od leasingu?! – wypalił mój brat, który dotąd tylko milczał.
Nikt się nie śmiał. Nawet babcia nie zapytała, co z karpiem. Siedzieliśmy w kompletnej ciszy — jedynie zegar w kuchni tykał, jakby odliczał czas do wybuchu.
Zostałem jeszcze chwilę sam
Po kolacji, która skończyła się szybciej niż zwykle i z podejrzaną liczbą nietkniętych potraw, najchętniej zaszyłbym się w swoim pokoju, ale kuzynka Ola pociągnęła mnie za rękaw.
— Idziemy na balkon. Muszę zapalić — zarządziła.
Staliśmy w kurtkach, z dymem kręcącym się wokół głowy i oddechem zamieniającym się w parę.
— Twoja matka to ma tupet — mruknęła Ola, zaciągając się mocno. — W Wigilię?! Przecież to już nie jest brak taktu, a po prostu bezczelność!
— Ona mówi, że święta to czas na szczerość — odpowiedziałem z ironią, próbując się nie rozkleić.
— Aha. To ciekawe, że wcześniej jakoś nie była taka szczera — rzuciła.
Patrzyłem na zaparowane okna salonu. Przez szybę widziałem tatę, który wciąż siedział przy stole, ze szklanką kompotu w dłoni i wzrokiem wbitym w pusty talerz. Jakby czekał, aż wszystko wróci do normy. Jakby miał nadzieję, że to tylko sen. Mama kręciła się między kuchnią a jadalnią, jakby nic się nie stało. Jakby rzucenie tej informacji przy barszczu było równie codzienne jak życzenie smacznego.
— I co teraz? — zapytała Ola.
— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Czuję się jak statysta w spektaklu, który ktoś właśnie zakończył bez ostrzeżenia.
— To przestań grać — rzuciła, zgniatając papierosa o barierkę. — Ja idę się napić. A ty, jak chcesz, to chodź. Albo idź pogadać z tą swoją genialną matką.
Zostałem jeszcze chwilę sam, z rękami w kieszeniach i jednym pytaniem: Kiedy to wszystko zaczęło się rozpadać?
Usiedliśmy na ławce
Wyszedłem z domu, zanim jeszcze zdążyli wyjąć sernik z lodówki. Nie miałem planu. Po prostu ubrałem się i wyszedłem. Dzwoniłem do Filipa, mojego przyjaciela z liceum. Odebrał po trzecim sygnale.
— Coś się stało?
— Idziemy na spacer. Nie chcę być w domu.
— Daj mi dziesięć minut.
Spotkaliśmy się pod starą siłownią. Mieliśmy zwyczaj tam chodzić, gdy trzeba było coś przetrawić.
— Wiesz, że moja matka właśnie oznajmiła przy wigilijnym stole, że się wyprowadza do faceta z pracy? — zacząłem bez ceregieli.
— O… mocne. I co na to twój stary?
— Siedział jak widz na meczu, którego nie rozumie.
Usiedliśmy na ławce. Dookoła był śnieg, który nie przestawał prószyć, i światła z pobliskich bloków, które migały w oknach jak nieme komentarze.
— To teraz co? — zapytał Filip.
— Nie wiem. Mam wrażenie, że nie znam tej kobiety. I że nigdy nie znałem. Jak można zostawić rodzinę w taki sposób? W taki dzień?
— A może właśnie w taki dzień najłatwiej. Ludzie nie krzyczą, bo wstyd tak przy wieczerzy — odpowiedział.
— Może. Ale jak mam jej zaufać, skoro nie widziałem tego wcześniej?
Filip spojrzał na mnie poważnie.
– Nikt nie zna do końca swoich rodziców. Znamy ich tylko w roli, którą nam odgrywają. Jak zmieniają scenariusz, zostajemy na scenie sami.
W ciszy patrzyliśmy na przejeżdżające auto, którego światła na chwilę rozświetliły nasze zamyślone twarze. Nie czułem złości, tylko pustkę.
Czy liczyła na zrozumienie?
Wróciłem po dwudziestej trzeciej. Na klatce schodowej panowała ta charakterystyczna świąteczna cisza — żadnych dziecięcych pisków, żadnych dźwięków telewizora, tylko echo moich kroków. Otworzyłem drzwi jak intruz, który nie wie, czy powinien wracać. W salonie światło było zgaszone. Choinka migotała jeszcze resztkami energii z wtyczki. Prezenty nadal leżały pod nią, jakby czekały na inną rodzinę. Przechodziłem obok nich ostrożnie, jakby miały się nagle otworzyć i wybuchnąć.
W kuchni paliła się lampka nad zlewem. Na stole stał przykryty folią sernik, makowiec, którego nikt nie tknął, i kubek z niedopitą herbatą. Usiałem na krześle, które skrzypnęło głośno w tej całej ciszy. Było zimno, mimo że kaloryfery działały. Zjadłem kawałek sernika. Smakował nijako, ale przynajmniej był. Cukier nie kłamał.
Z pokoju rodziców dochodziło ciche pochrapywanie taty. Mama musiała już spać w drugim pokoju. Przypomniałem sobie, jak kiedyś śmiała się, że najgorsze, co może się przydarzyć w Wigilię, to przypalony barszcz. I teraz próbowałem zrozumieć, czy ona naprawdę myślała, że zrobiła dobrze. Czy liczyła na zrozumienie?
Wstałem, nalałem sobie wody, spojrzałem przez okno na puste ulice. Świat nie zatrzymał się przez to, co zrobiła moja matka. A jednak dla mnie nic nie było już takie samo. Zgasiłem lampkę nad zlewem i poszedłem spać.
Nie było wielkiej awantury
Następnego dnia wszystko było takie, jakby ktoś próbował udawać, że nic się nie wydarzyło. Mama krzątała się po kuchni, smażyła jajka, nawet zaproponowała herbatę. Tata jadł w ciszy jak zwykle. Ja tylko siedziałem przy stole i patrzyłem na nią, próbując połączyć obraz tej kobiety z osobą, która dzień wcześniej rozbiła naszą rodzinę jednym zdaniem.
— Długo nad tym myślałaś? — zapytałem cicho.
Zatrzymała się na moment. Spojrzała na mnie bez uśmiechu.
— Tak. Tylko nie wiedziałam, jak ci powiedzieć.
— To wybrałaś Wigilię.
Nie odpowiedziała. Wzruszyła ramionami i wróciła do jajek. I to był ten moment, kiedy zrozumiałem, że ona naprawdę wierzy, że nie zrobiła nic złego. Że miała prawo. Cóż, może i miała. Ale ja też miałem prawo się wkurzyć. Czuć się oszukany. Jakby ktoś wyjął wspomnienia z albumu i podmienił je na inne — chłodniejsze, mniej prawdziwe. Nie było wielkiej awantury — po prostu powoli, z godziny na godzinę, docierało do mnie, że już nigdy nie spojrzę na nią tak samo. Że ta kobieta, która robiła mi kanapki do szkoły, już nie istnieje. Jest tylko kobieta, która wybrała Adama od leasingu. Pod choinką znalazłem książkę, której nie chciałem, i sweter, który gryzł. Matki się nie wybiera. Nawet w Wigilię.
Bartek, 23 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie zaprosiłam dzieci na Wigilię, bo mam dość gotowania i sprzątania. Na stare lata należy mi się trochę spokoju”
- „Co roku w święta odstawiamy tę samą szopkę z rodziną mojego męża. Udajemy zgodę, a ledwo siedzimy przy jednym stole”
- „Jako wdowiec nie liczyłem na radosne święta. Wtedy zdarzył się wigilijny cud i dostałem od losu najcenniejszy prezent”

