„Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel. Z dnia na dzień straciliśmy kontakt”
„Nagle zaczęła tolerować tylko moją siostrę. Mnie wyrzuciła ze swojego mieszkania, a mój syn nie mógł do niej nawet zadzwonić. Po całej rodzinie rozpowiadała, że chcę się jej pozbyć. Byłem rozgoryczony, ale okazało się, że to choroba...”

Już od paru lat mama narzekała na problemy z biodrem. W zeszłym roku zrobiła wreszcie badania i okazało się, że w zasadzie kwalifikuje się do endoprotezy. „W zasadzie”, ponieważ raz, że wiek już zdecydowanie zbyt zaawansowany, a dwa, że na taki zabieg musiałaby czekać siedem czy osiem lat. Dlatego razem z moją siostrą sięgnęliśmy do oszczędności i zafundowaliśmy mamie taki zabieg w prywatnej klinice. Krótko przed świętami przeszła operację i po Nowym Roku była już w domu.
A my z Ewą uradziliśmy, że mój syn, student akademii wychowania fizycznego, przeprowadzi się do babci, żeby jej pomóc w zakupach i rehabilitacji. W końcu był na trzecim roku fizjoterapii, więc chyba coś tam na ten temat wiedział. Posprzątać i ugotować też umie, zakupi zrobi, no i towarzystwa jej dotrzyma, gdyby się nudziła.
Pokój po ojcu, który zmarł kilkanaście lat temu, ciągle stał pusty, więc chłopak miałby swój kąt i nie wchodziliby sobie z babcią w paradę. Kiedy wiozłem mamę z kliniki do domu, zaproponowałem jej takie właśnie rozwiązanie. Spojrzała na mnie dziwnie i odparła:
– Na pewno to rozważę.
Uznałem zatem, że sprawa jest załatwiona, i teraz muszę tylko przekonać syna, żeby beztroskie życie studenta zamienił na życie pielęgniarza i prywatnego rehabilitanta. Pomyślałem, że jeśli zaproponuję mu dodatkowe stypendium, jakoś go namówię. W końcu kochał swoją babcię. Następnego dnia rano obudził mnie telefon. Mama.
– Adasiu, jak możesz, to przyjedź do mnie, najlepiej przed pracą – wyszczebiotała, rześka jak skowronek. – Tylko zabierz klucze od mojego mieszkania, te, co je masz u siebie, no bo ja ci nie otworzę. Sam rozumiesz…
– Oczywiście, mamo – odparłem serdecznie. – Już przyjeżdżam.
Na miejscu okazało się, że jest taka delikatna sprawa…
– Bo widzisz – mama szeptem informowała mnie, bacznie rozglądając się dookoła. – Chyba w szpitalu ktoś mi ukradł klucze od mieszkania, no i teraz nie mam wcale, więc zostaw mi te swoje, bo wiesz…
– Ale po co ci klucze, skoro będziesz co najmniej miesiąc leżeć w łóżku?
Zamrugała nerwowo.
– No wiesz, a jakby sąsiadka chciała mi zrobić zakupy, to nie wejdzie przecież. A ja i tak muszę zmienić zamki, więc te klucze zaraz nie będą pasować.
W Dzień Babci nie odebrała telefonu od Mirka
Wyczułem, że coś kręci, ale zostawiłem klucze i obiecałem, że wpadnę następnego dnia z synem i jego rzeczami.
– Ach, z tym się nie spieszy, może być nawet pojutrze, żebym trochę odsapnęła w spokoju, no wiesz, po tym szpitalu – świergotała. – Nie najlepiej się jeszcze czuję i nie chcę, żeby mnie Miruś widział w takim stanie…
Następnego dnia zadzwoniła Ewa.
– Słuchaj, nie wiem, o co chodzi, ale mama twierdzi, że chcesz ją oddać do domu starców, a jej mieszkanie przekazać Mirkowi.
– Przepraszam, że co? – wybąkałem.
– Tak mi powiedziała. Właśnie od niej wyszłam – Ewa zachichotała. – Ty to masz pomysły, bezduszny bracie.
– Ewka, przestań, to nie jest śmieszne. Przecież razem to uzgodniliśmy…
– Razem, ale nie z mamą – powiedziała, poważniejąc. – I to był nasz błąd. Chyba trzeba ten pomysł zamrozić, bo na razie nic z tego. Szkoda, cholera…
– Ale kto się w takim razie zajmie mamą? – zainteresowałem się. Siostra westchnęła ciężko.
– Ja. A kto? Ciebie nawet nie chce widzieć. Sorry, brat.
Nazajutrz, jeszcze przed pracą, byłem u matki pod blokiem. I pocałowałem klamkę, bo kluczy nie miałem, a ona do domofonu nie mogła przecież podejść. Podumałem i zadzwoniłem do sąsiadki z jej piętra.
– Nie wpuszczę cię – oświadczyła twardo. – Basia mi zabroniła. I wcale się nie dziwię. Zawiodłam się na tobie, chłopcze. A znam cię od takiego smarka… Żeby własną matkę do hospicjum wysyłać? To trzeba być naprawdę wyrodnym synem!
Trzasnęła słuchawką domofonu, a ja zbaraniałem. Zatkało mnie, totalnie, absolutnie. Chwilę później odezwała się moja komórka. Wujek Marian, brat matki, dzwonił z Gdańska.
– Adam… ty naprawdę namawiasz Basię na to hospicjum? Ona nie umiera!
Tym razem musiałem coś powiedzieć, bo po aż się we mnie zagotowało.
– Wujek, cholera jasna, kto ci takich pierdół naopowiadał?
– Twoja matka – oznajmił i się rozłączył, a ja stałem pod blokiem mojej mamy i zastanawiałem się, które z nas właśnie oszalało…
Kilka dni później wypadały mamine urodziny, więc postanowiłem, że wszystko sobie wyjaśnimy u źródła, bo tak dalej być nie może. Umówiłem się z Ewą na miejscu, kupiłem ulubione wino matki, reńskie, i ogromną bombonierę. Ewa miała klucze. Otworzyła więc drzwi na klatkę schodową, a później do mieszkania matki.
– Ewcia? – usłyszałam ucieszony głos.
Wszedłem do saloniku. Matka na mój widok aż się cofnęła.
– Adam? – tym razem w jej głosie słyszałem niechęć i jakby lęk. – A ciebie kto tu zapraszał?
Zrobiło mi się tak potwornie przykro, że bez słowa odwróciłem się na pięcie, wręczyłem oszołomionej siostrze bombonierę oraz wino i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Nie mogłem się powstrzymać. Wieczorem telefon. Ewa.
– Słuchaj, brat, ja cię bardzo przepraszam. Nie wiem, co w nią wstąpiło, cały czas nawijała, że chcesz się jej pozbyć, by przejąć jej mieszkanie, które będziesz wynajmować jakimś dziewczynom na burdel czy coś.
– Ewa, na litość boską…
– No wiem, wiem, przepraszam.
– A za co ty mnie przepraszasz, siostra? Przecież to nie twoja wina, że matka traktuje mnie jak wroga – powiedziałem głucho. – Chyba w tej klinice oprócz biodra zoperowali jej też mózg. Albo wycięli serce – dodałem, łapiąc się za swoje.
– Spokojnie, Adaś, wiem, że ci ciężko, ale wszystko się ułoży. Dajmy jej po prostu trochę czasu.
A więc to nie jej zły charakter tylko choroba?
Niestety, upływ czasu nic nie zmieniał. Na Dzień Babci nie odebrała telefonu od Mirka. A ja się dowiedziałem od Ewy, że wynajęła rehabilitanta, który przychodzi do matki trzy razy w tygodniu, i tani nie jest, więc czy nie mógłbym jej pożyczyć trochę kasy, ale żebym nic nie mówił mamie.
– Jak mam jej coś powiedzieć, skoro od miesiąca nie rozmawiamy? – zainteresowałem się czysto hipotetycznie i całkiem retorycznie.
– No fakt… – westchnęła Ewa.
Oczywiście pożyczyłem jej tyle, ile potrzebowała. I zrobiłem to dla niej, nie dla matki. Bo matkę chyba właśnie straciłem, cholera. Miesiąc później wylądowałem u mojego teścia w gabinecie. Jest wprawdzie pediatrą ze specjalizacją neurologa, ale przy okazji także naszym lekarzem rodzinnym. Z powodu nadciśnienia muszę brać lekarstwa, które mi co kwartał zapisuje. Gdy stukał na komputerze, zagadnąłem go o moją matkę. Bo naprawdę mnie to męczyło.
– Marek… może ty mi wyjaśnisz, co się dzieje z moją mamą.
– A co się dzieje? – zainteresował się i przestał bębnić w klawisze.
No i wtedy mi się ulało. Opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami i dodałem trochę od siebie. O tym, że jestem zły na mamę i że jest mi cholernie przykro, bo ona rozpowiada takie okrutne, niesprawiedliwe rzeczy, robiąc ze mnie przed rodziną i znajomymi potwora. I że nie wiem, jak mam się zachować w tej sytuacji. Teść spojrzał na mnie ze współczuciem i pokiwał głową, jakby wszystko wiedział, wszystko rozumiał.
– No cóż. W zasadzie to nie takie dziwne. Zdarza się…
– Zdarza się?! No, proszę cię!
– Ależ proszę cię bardzo. Sprawa wygląda tak. Twoja mama ma ponad siedemdziesiąt lat. Przeszła poważny zabieg operacyjny i leżała trzy tygodnie bez ruchu. Do tego jest otyła. Więc moim zdaniem, a mówię ci to jako neurolog z czterdziestoletnią praktyką, to raczej normalne. Zmiany miażdżycowe… – Znowu pokiwał głową. – Brak ruchu, otyłość, płytki miażdżycowe się odklejają z żył i tętnic, zaczynają blokować mniejsze naczynia krwionośne, robią się zatory, na początku niewielkie, ale z czasem… No zmartwię cię, lepiej raczej nie będzie. Nie w tym wieku, nie z tą tuszą, nie przy braku ruchu, a trudno wymagać od starszej pani z endoprotezą stawu biodrowego, żeby jakoś specjalnie intensywnie się ruszała. Więc po prostu musisz się z tym pogodzić. Twoja mama to starsza osoba, do tego chora w pewnym sensie psychicznie, która coś sobie uroiła. I to już tak naprawdę nie jest twoja mama, nie ta, którą znałeś. Zmieniła się. Przykro mi.
– Mnie też jest przykro, nawet nie wiesz jak bardzo… No dobra, ale co ja mam z nią zrobić?
– Kochaj ją nadal, licz na to, że będzie miała przebłyski normalności, i traktuj ulgowo jak osobę chorą. Nic na siłę, tu trzeba lekami – rzucił starym, medycznym dowcipem.
Uśmiechnąłem się. Wcale nie z musu. Raczej z poczucia ulgi, że to choroba zmieniła moją mamę. Dlatego zachowywała się tak, jakby się mnie bała, jakby przestała mnie kochać, a nawet zaczęła nienawidzić. Ja kochałem ją nadal i chciałem móc ją zrozumieć, by móc jej wybaczyć. Teraz było mi łatwiej.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

