„Mama spłacała moje długi przez lata. Dopiero po jej śmierci zrozumiałem, jak bardzo ją wykorzystywałem”
„Byłem tym, który wiecznie pakował się w bagno. Chwilówki, biznesy bez przyszłości. I mama Maria, która zawsze przychodziła z ratunkiem. Zawsze coś wymyślała. Kredyt, znajoma, sprzedaż pierścionka po babci”.

- Redakcja
Dwa miesiące. Minęły dwa miesiące od pogrzebu, a ja nadal łapię się na tym, że chcę do niej zadzwonić. Żeby zapytać, czy widziała ten głupi serial, który razem oglądaliśmy, albo po prostu... żeby usłyszeć jej głos.
Teraz siedzę w jej mieszkaniu, w bloku na czwartym piętrze, z którego zawsze narzekała, że windy nie ma. Przewracam w rękach jakieś stare paragony, świstki, listy z banku. Jeszcze nie mam odwagi ruszyć jej szaf. Czasem tylko przysiądę na kanapie, tam, gdzie lubiła siadać z herbatą i książką, i gapie się w miejsce, gdzie jej już nie ma. A kiedyś była wszędzie.
Byłem tym, który wiecznie pakował się w bagno. Chwilówki, biznesy bez przyszłości. I ona — mama Maria — ta, która zawsze przychodziła z ratunkiem. Zawsze coś wymyślała. Kredyt, znajoma, sprzedaż pierścionka po babci. Ja wtedy tego nie widziałem, nie rozumiałem. Myślałem: to przecież normalne, że matka pomaga synowi. Teraz zaczynam myśleć inaczej. Teraz pytam siebie: dlaczego nigdy nie powiedziała „dość”? Dlaczego nigdy nie odcięła pępowiny? Może nie chciała być sama. Może bała się, że jak przestanie mnie ratować, to już nie będę jej potrzebował. A może po prostu... kochała mnie bardziej, niż siebie. Nie wiem. I już się nie dowiem.
To była ostatnia awantura
– Mamo, to tylko trzy tysiące – powiedziałem, jakby to były drobniaki. – Oddam ci, przysięgam.
– Tak jak oddałeś te piętnaście z zeszłego roku? – odpowiedziała spokojnie, nie podnosząc wzroku znad herbaty.
Zamrugałem. Coś w jej głosie było innego niż zwykle. Nie irytacja. Zmęczenie.
– Przestań, przecież wiesz, że próbuję. Miałem pecha, wiesz, jak to jest. Jacek w ostatniej chwili się wycofał, zostałem z długiem sam...
– Tomek, ja już nie mam z czego ci dawać. – Teraz spojrzała mi prosto w oczy. – I nie chcę. Mam już dość.
Zaniemówiłem. Nie dlatego, że odmówiła — tylko pierwszy raz usłyszałem w jej głosie... rezygnację. Nie lęk, nie nadzieję, tylko pustą, suchą rezygnację. Jakby ktoś wypompował z niej powietrze.
– Czyli co? Odwracasz się ode mnie? – warknąłem. – Serio? Ty?
– Ja? – powtórzyła cicho. – Ja przez ostatnie dziesięć lat ratowałam cię z każdej ruiny, w jaką sam się wpędziłeś. A ty ani razu nie zapytałeś mnie, jak ja się czuję. Czy mi nie jest ciężko. Czy jeszcze daję radę…
Patrzyła teraz przez okno, jakby mówiła do kogoś innego.
– Nie mogę dłużej być twoją skarbonką.
Nie odpowiedziałem. Wstałem i trzasnąłem drzwiami. Wyszedłem wściekły, przekonany, że przesadza. Że dramatyzuje.
Dziś oddałbym wszystko, żeby tamte drzwi otworzyć z powrotem i zamiast złości, wybrać ciszę. Milczenie. Cokolwiek innego niż to, co wtedy powiedziałem na koniec:
– Wiesz co, może faktycznie byłoby lepiej, gdybyś mi nie była matką.
Nie odpowiedziała.
Zrobiło mi się wstyd
Szukałem jakiejś faktury za prąd, bo przyszło pismo od administracji. W mieszkaniu matki wszystko miało swoje miejsce, a jednak teraz każda szuflada wyglądała jak szkielet – posprzątany, ale martwy. Otworzyłem komodę w sypialni i dopiero wtedy ją zobaczyłem. Czerwona teczka. Zapięta na gumkę, podpisana jej drobnym, pochyłym pismem: Tomek. Zadrżała mi ręka. Wziąłem ją na kolana i otworzyłem.
W środku pierwsza umowa kredytowa. Na dziesięć tysięcy. Potem kolejna – na piętnaście. Następnie wezwania do zapłaty, odsetki, windykacje. Potwierdzenia przelewów na moje konto. Chciało mi się wymiotować.
– Wiedziałaś o tym? – zapytałem Ewę, siostrę, kiedy przyjechała wieczorem pomóc mi z papierami.
– O czym?
– O tym, że brała kredyty dla mnie. Na grube tysięcy. Że była zadłużona po uszy. Ja nic nie wiedziałem.
Ewa spojrzała na mnie, pierwszy raz od lat naprawdę uważnie.
– Myślałam, że to wszystko z emerytury. Czasem pożyczała ode mnie, ale... nigdy nie mówiła dlaczego. Tomek, ona cię kochała. Nawet kiedy ją niszczyłeś.
Usiadłem na podłodze. Kartki wysypywały się z teczki. Jak ślepym trzeba być, żeby nie widzieć, że ktoś tonie? Że płaci za ciebie... sobą?---
Pogadałem z sąsiadką
Zobaczyła mnie przez szparę w drzwiach, zanim zdążyłem zapukać. Pani Teresa — sąsiadka z naprzeciwka, ta, co zawsze przynosiła mamie ogórki na święta i znała życie wszystkich w bloku. Wyszła na klatkę w szlafroku, z papilotami we włosach i zawiesiła na mnie spojrzenie.
– Tomek… dobrze, że jesteś. Miałam do ciebie zajść, ale tak się zbierałam i zbierałam…
– Coś się stało?
– Nie, tylko… – westchnęła. – Głupio mi to mówić, ale może powinieneś wiedzieć.
Wciągnęła mnie do siebie. Mieszkanie pachniało gotowaną kapustą i płynem do podłóg. Usiadłem przy stole, ona postawiła przede mną herbatę, której nie wypiłem.
– Twoja mama… Maria… ona bardzo cię kochała. Tak bardzo, że czasem myślałam: aż za bardzo.
Milczałem. Ona mówiła dalej.
– Czasem, jak cię nie było, to siadała u mnie i mówiła, że martwi się o ciebie. Że znowu coś się nie udało. Ale zawsze kończyła jednym: ja wiem, że Tomek jeszcze się odnajdzie. Muszę w niego wierzyć, bo jak nie ja, to kto?
Zacisnąłem palce na kubku.
– I jeszcze jedno – dodała ciszej. – Parę razy pożyczała ode mnie pieniądze. Po pięć stów, raz tysiąc. Nigdy nie mówiła po co. Ale nie musiałam pytać. Widziałam po jej oczach.
Podniosłem wzrok.
– Myślała, że cię ratuje, Tomek. Że jak raz jeszcze pomoże, to wreszcie wypłyniesz. Ale ona tonęła, a ty tego nie widziałeś. Nikt nie widział.
Pożegnałem się krótko. Wróciłem do mieszkania matki. Usiadłem na jej fotelu i zamknąłem oczy. I wtedy do mnie dotarło: wszyscy wiedzieli, że ona tonie. Wszyscy – tylko nie ja.
Byłem w szoku
Zadzwoniłem bez uprzedzenia. Otworzył po chwili, z tym samym cwaniackim uśmieszkiem, który znałem od lat. W korytarzu cuchnęło starymi oparami z frytkownicy i wilgotną kurtką. Spojrzał na mnie jak na widmo.
– No patrz pan, kogo przywiało. Będziesz mi robił sceny po latach?
– Nie. Chcę tylko porozmawiać.
Nie zapraszał, ale wszedłem. Usiadłem na zniszczonej kanapie. W ręku miał puszkę piwa, na stole leżały zdrapki i popielniczka pełna petów. Przez chwilę milczeliśmy.
– Była u ciebie? – zapytałem w końcu. – Moja matka?
Spojrzał gdzieś w bok. Wiedziałem już, że tak.
– Przyszła kiedyś. Cisza, pokora. Powiedziała, że mam się odczepić. Że jak jeszcze raz wyciągnę do ciebie rękę po „pożyczkę” albo coś mi się przytrafi w twoim towarzystwie, to ona zapłaci. Ale ty się o niczym nie dowiesz. I dała mi pieniądze. Trzy stówy.
– I co zrobiłeś?
– Kupiłem kolumny. Przez tydzień graliśmy w gry jak królowie. A potem je sprzedałem za połowę ceny. I tak się skończyło.
– Nie przyszło ci do głowy, żeby mi powiedzieć?
– A ty chciałbyś wtedy słuchać? Przecież miałeś mnie i moich tekstów po dziurki w nosie. Gdybym ci powiedział, że twoja matka chodzi po ludziach, żeby cię ratować, to byś mnie zwyzywał. Albo śmiał się, że kłamie.
Zacisnąłem szczęki.
– A może bym w końcu zrozumiał.
– Wątpię, stary. Ty wtedy byłeś królem życia. A ona… ona była twoim parasolem. Nawet nie wiedziałeś, że deszcz pada.
Wyszedłem bez słowa. Na klatce schodowej puściły mi nogi. Usiadłem na zimnym stopniu i zakryłem twarz dłońmi.
Ona chodziła po ludziach. Żebrała, błagała. A ja... wtedy byłem zajęty graniem na tych choler*nych* kolumnach.
Mam wyrzuty sumienia
Siedzę w jej pokoju. Tego nie ruszyłem. Jeszcze nie. Szafa wciąż zamknięta, na krześle sweter, który zawsze nosiła, kiedy robiło się chłodno. Z radia na parapecie cicho sączy się audycja, jakby czas się cofnął.
– Mamo… wiem, że cię zawiodłem. Wiem, że cię nie widziałem. Tak naprawdę. Widziałem tylko swoje potrzeby, swoje dramaty, swoje braki. A ty? Ty byłaś tłem. Ratownikiem. Przystanią. Bankomatem. Przepraszam.
Wstaję i podchodzę do okna. Widok na stary plac zabaw. Pamiętam, jak mnie tu prowadzała. Z termosem kakao i uśmiechem, nawet kiedy było minus dziesięć. Teraz widzę ją tam – siedzącą na ławce, patrzącą na mnie. Czuwającą.
– Nie wiem, jak mam to naprawić. Nie wiem, czy umiem żyć bez tego, że ktoś mnie zawsze łapie, kiedy spadam. Bo teraz… teraz nie ma już nikogo. Nie ma ciebie. Nie ma „zadzwoń, jakby co”. Nie ma herbaty w kubku z pękniętym uchem.
Zamilkłem. Usłyszałem tylko własny oddech. Ciężki. Nierówny.
– Zawsze mówiłaś, że mnie kochasz, nawet jak cię krzywdziłem. A ja? Nigdy ci tego nie powiedziałem. Ani razu. Nawet na końcu. Bo byłem zbyt zajęty własnym cierpieniem, żeby dostrzec twoje.
Siadam na jej łóżku. Pokój pachnie nią. Cicho, znajomo, bezpiecznie.
– Boję się, mamo. Boję się, że nie dam rady bez ciebie. Ale bardziej boję się tego, że ty przez całe życie dawałaś radę beze mnie. I nawet nie miałem pojęcia, jak bardzo cię bolało.
Odpowiedzi nie będzie.
Tomek, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zasada 50/30/20 zmieniła nasz sposób wydawania pieniędzy. W końcu przestaliśmy żyć od wypłaty do wypłaty”
- „Teść śmiał się ze mnie i moich 3 sposobów na oszczędzanie. Gdy pokazałem mu, jak zachować w kieszeni 900 zł, zamilkł”
- „Mój syn ma 27 lat i dalej jest na moim garnuszku. Wstydzę się za niego, ale przecież nie mogę go wyrzucić z domu”

