„Mama pilnie potrzebowała pieniędzy, więc jej pożyczyłam. Nie podejrzewałam, że to kasa na nową zachciankę braciszka”
„Pośpiesznie przelałam pieniądze, jeszcze zaspana, zanim zdążyłam dopytać, na co konkretnie. I może to lepiej, że wtedy nie wiedziałam. Bo gdyby mi powiedziała, że to na nowy komputer dla Patryka, mojego dwudziestoletniego brata, który nadal nie pracował i „szukał swojej drogi”, to momentalnie pożałowałabym, że odebrałam ten telefon”.

Zadzwoniła, zanim jeszcze zdążyłam sięgnąć po kawę. Pamiętam, że spojrzałam na wyświetlacz i przez chwilę rozważałam, czy nie zignorować tego połączenia. Była siódma trzydzieści, sobota, a ja miałam pierwszy wolny poranek od dwóch tygodni. Telefon jednak nie przestawał brzęczeć, jakby wiedział, że jeśli tylko raz się zawaham, mama się rozłączy i spróbuje później — może w jeszcze gorszym momencie. W końcu odebrałam.
— Wiktoria, kochanie… — zaczęła tym tonem, który zwiastował kłopoty.
Skrzywiłam się. Ten ton nigdy nie wróżył nic dobrego. Szybko okazało się, że chodzi o pieniądze. Nic nowego. Mama nigdy nie prosiła otwarcie — raczej budowała atmosferę tragedii, a ja, jako ta starsza, odpowiedzialna córka, miałam poczuć się w obowiązku, by wyciągać ją z tarapatów.
— Na coś ważnego, naprawdę — zapewniała. — Potrzebuję tylko tysiąca. Pożyczyłabym od kogoś, ale... wiesz, jak jest.
Pośpiesznie przelałam pieniądze, jeszcze zaspana, zanim zdążyłam dopytać, na co konkretnie. I może to lepiej, że wtedy nie wiedziałam. Bo gdyby mi powiedziała, że to na nowy komputer dla Patryka, mojego dwudziestoletniego brata, który nadal nie pracował i „szukał swojej drogi”, to momentalnie pożałowałabym, że odebrałam ten telefon.
Zrobiło mi się słabo
W poniedziałek zadzwoniłam do mamy. Chciałam się dowiedzieć, co to za „ważna sprawa”, że musiała mnie budzić skoro świt w sobotę. Odebrała z tym swoim niecierpliwym „No?” jakby cały świat jej przeszkadzał.
— Mamo, przelałam ci pieniądze w sobotę — rzuciłam. — Wszystko załatwione?
— Tak, tak, kochanie. Dziękuję ci jeszcze raz. Jesteś aniołem — powiedziała szybko, jakby miała nadzieję, że nie zapytam więcej.
— A na co właściwie były te pieniądze?
Zapadła niezręczna cisza. Po drugiej stronie słyszałam tylko jakieś szmery, może telewizor. W końcu westchnęła.
— Na komputer.
— Komputer? — zdziwiłam się.
— Dla Patryka — dodała, jakby to było oczywiste. — Bo ten stary się zawieszał, a on przecież potrzebuje do nauki.
— Nauki? — parsknęłam. — Mamo, Patryk nie studiuje od dwóch lat.
— Ale planuje wrócić. Wiesz, że teraz szuka jakiegoś kursu. Mówił, że może coś z IT. Że trzeba się rozwijać. A bez sprzętu to jak?
Milczałam przez chwilę, próbując nie wybuchnąć.
— Czyli po prostu kupiłaś mu prezent za moje pieniądze.
— To nie tak, Wiktoria. To inwestycja w jego przyszłość.
— A kiedy on planuje wreszcie zainwestować w swoją dorosłość?
— Nie bądź taka ostra — mamrotała. — Patryk to wciąż młody chłopak. Każdy ma inne tempo.
— Młody chłopak?! Ma dwadzieścia jeden lat i nawet nie pracuje.
— Ty zawsze tylko oceniasz.
— Bo ja zawsze płacę za wasze decyzje — rzuciłam i się rozłączyłam.
Zrobiło mi się słabo i trochę głupio. Ale tylko trochę.
W końcu westchnął
Dzwonek do drzwi zaskoczył mnie wieczorem. Otworzyłam niechętnie, spodziewając się kuriera, ale przede mną stał Patryk. Uśmiechnięty, jakbyśmy tydzień temu razem jedli pierogi u babci, a nie kłócili się o jego nieudacznictwo od miesięcy.
— Siema, siostra! — rzucił wesoło, unosząc rękę do przybicia piątki. — Dzięki za kasę do sprzętu, no po prostu kozak!
— Jakim cudem masz mój adres? — warknęłam.
— Mama mi dała. Spoko, nie gniewasz się, nie? Chciałem tylko osobiście podziękować.
Weszłam z powrotem do mieszkania, zostawiając drzwi otwarte. Patryk zinterpretował to jako zaproszenie i wszedł bez pytania.
— Przyszedłeś pogratulować sobie nowego prezentu, który ja sfinansowałam?
— No ej. Tylko w części, a poza tym, nie zaczynaj. Serio, doceniam. Ten laptop to petarda, wczoraj całą noc go ogarniałem.
— Oglądając filmiki? — Zerknęłam na niego spode łba.
— No, może trochę, ale głównie kursy programowania. Python, wiesz, takie sprawy.
— Wiesz, że nie masz żadnych kwalifikacji? Ani matury, ani kursów, tylko plany i gadkę.
— Ej, ale nie wszyscy muszą iść twoją drogą — zaoponował. — Ty zawsze byłaś ta poukładana, nudna. A ja? Ja mam swoje tempo.
— Twoje tempo to 0 km/h, Patryk.
Westchnął.
— Wiem, że zawaliłem parę rzeczy — stwierdził. — Ale serio chcę coś zmienić.
— Tylko że ty to mówisz za każdym razem, kiedy ktoś ci coś kupi.
Popatrzył na mnie z wyrzutem, jakbym go uderzyła.
— Dobra, dzięki za kasę do laptopa. Więcej się nie fatyguj. Wystarczy, że mama mi wierzy.
I wyszedł, trzaskając drzwiami.
Kłamstwo dla dobra ogółu
Na drugi dzień zadzwoniła mama. Nie powiedziała „cześć”, nie zapytała, co u mnie. Od razu przeszła do rzeczy:
— Co ty mu nagadałaś? Wrócił do domu i miał minę jak zbity pies.
— To ciekawe — rzuciłam z przekąsem. — Bo mnie raczej wyglądał na rozjuszonego pawiana.
— Nie kpij, Wiktoria. Przyszedł do ciebie z dobrego serca.
— Serio? — Nawet nie chciało mi się przewracać oczami. — Czy raczej zadowolony z nowego gadżetu, który sobie właśnie „wydębił” moim kosztem?
— Nie bądź taka zawistna.
— A ty nie bądź naiwna. Kiedy ostatni raz Patryk sam zarobił choćby na bilet autobusowy?
— Przecież ma dopiero dwadzieścia jeden lat!
— A ja w jego wieku już studiowałam dziennie, pracowałam i opłacałam wynajem — wyliczałam. — Bez ciebie, bez „inwestycji”.
— No właśnie! I dlatego mu teraz pomagamy, żeby miał lepiej!
— Nie „my”, mamo — zaprotestowałam. — Ty obiecałaś moje pieniądze, nie pytając mnie o zdanie.
— Bo wiedziałam, że jak zapytam, to nie dasz.
— Czyli kłamstwo dla dobra ogółu?
— Przestań mnie rozliczać — wycedziła. — Może nie masz dzieci, to nie rozumiesz, co to znaczy troska.
— Nie mam dzieci, bo na razie wybieram bycie odpowiedzialną za siebie. Spróbuj tego kiedyś.
Po drugiej stronie zapanowała cisza. Myślałam, że się rozłączyła, ale nie.
— Jesteś coraz bardziej podobna do ojca — powiedziała w końcu. — On też tylko liczył, ile kto komu jest winien.
Zatkało mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale aż się zapowietrzyłam.
— To przynajmniej wiemy, po kim Patryk odziedziczył swoje „luźne podejście do życia” — wydusiłam w końcu i to ja się rozłączyłam.
Zerknęłam na nią z ukosa
Tydzień później odwiedziła mnie ciotka Jola. Zawsze była pośredniczką w rodzinnych awanturach. Przyniosła ciasto, żeby niby poprawić atmosferę, ale nie po to przyszła.
— Wiktoria, nie chcę się wtrącać, ale… — zaczęła, siadając w mojej kuchni jak u siebie.
— Ale i tak się wtrącisz? — dokończyłam za nią.
— No, bo mama się bardzo martwi. Mówi, że wasze relacje to katastrofa. A przecież byliście kiedyś tak zżyci.
— Ja z mamą? — Przekrzywiłam głowę. — Czy ja z Patrykiem?
— Z obojgiem — przyznała. — Ale głównie z Patrykiem. No, pamiętasz, jak go do przedszkola odprowadzałaś, jak się zgubił w sklepie i ty go znalazłaś?
— Tak. A potem dorósł i przestał mnie słuchać. A teraz traktuje mnie jak bankomat.
Ciotka pokiwała głową, jakby słyszała to setny raz.
— On jest trochę pogubiony, ale to dobry chłopak. Serce ma miękkie.
— Miękkie serce, ale twardy tyłek. Cały czas na nim siedzi, zamiast ruszyć się do roboty.
— Może wystarczyłaby mu odrobina wiary… — ciągnęła.
— Ciociu, ja nie jestem od tego, żeby mu fundować coaching. Ja pracuję. Sama opłacam rachunki. Pomogłam raz, zostałam oszukana. I mam teraz udawać, że wszystko jest okej?
Ciotka westchnęła, popijając kawę.
— A wiesz, że on się ostatnio zapisał na jakiś kurs online? Taki z certyfikatem. Uczy się codziennie wieczorem.
Zerknęłam na nią z ukosa.
— Tak mówi?
— Tak. Nawet pokazał mi te materiały. Może to przez ten komputer? Może go to zmotywowało?
Nie odpowiedziałam od razu, bo po raz pierwszy od dawna… coś we mnie drgnęło.
Nie poczułam złości
W sobotę wieczorem zadzwonił Patryk. Chciałam go zignorować, ale coś mnie tknęło. Odebrałam.
— Hej… — zaczął cicho. — Masz chwilę?
— Mam. Co się stało? Laptop się zepsuł?
— Nie. Właśnie… chciałem pogadać. Tak normalnie.
— To nowość — rzuciłam ostrożnie.
— Wiem, zasłużyłem. Byłem bucem. I leniem. Ale próbuję się ogarnąć, serio. Ten kurs, co robię, jest ciężki, ale wciąga. Uczę się po nocach.
— A co to za kurs? — spytałam.
— Takie podstawy. Na razie robię projekt strony. Gdyby nie ten laptop, to by się nie udało.
— No to może faktycznie coś z tego będzie — mruknęłam.
— I dlatego dzwonię… żeby cię przeprosić. Za tamtą wizytę. Za to, jak się zachowałem. I za to, że myślałem, że wszystko mi się należy.
Zaniemówiłam na chwilę. To było pierwsze „przepraszam” od Patryka, odkąd pamiętam.
— Dzięki — powiedziałam w końcu. — Serio. Może jeszcze nie jestem gotowa na obiadek rodzinny, ale… doceniam, że próbujesz.
— Po prostu… chcę w końcu być kimś. A nie twoim młodszym bratem, który wiecznie tylko bierze.
— To zrób coś z tym, Patryk. Bo ja już nie mam siły ciągle łatać rodzinnych dziur. Ale jeśli naprawdę się zmienisz, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
— Wiem. Dzięki, Wiki. Naprawdę.
Wtedy po raz pierwszy… nie poczułam złości. Tylko spokój.
Może dobrze, że odebrałam
Minął miesiąc. Nie wydarzył się cud. Patryk nie został nagle geniuszem ani nie wygrał żadnego konkursu, ale raz w tygodniu przysyłał mi zrzuty ekranu ze swojego projektu. Prosił o feedback, czasem o pomoc z tekstem na stronę. Nie prosił o pieniądze. Nie przychodził. Nie truł.
Mama zadzwoniła kilka dni temu.
— Wiktoria… dziękuję ci — rzuciła.
— Za co?
— Za to, że jednak uwierzyłaś w brata. On się zmienia. Ja to widzę.
— Może po prostu… wreszcie dostał szansę, za którą musiał coś oddać. Nawet jeśli tylko mój szacunek.
— On cię naprawdę podziwia — przekonywała. — Zawsze mówił, że jesteś jego wzorem.
— Serio? Bo miałam wrażenie, że przez ostatnie lata traktował mnie jak przeszkodę.
— Tylko dlatego, że czuł się przy tobie gorszy. Ale teraz… jest dumny, że to ty mu pomogłaś.
— Nie czaruj — mruknęłam. — Ja też powiedziałam parę słów za dużo.
— Ale może właśnie dlatego to zadziałało.
Patryk wciąż się uczył, mama czasem dramatyzowała, a ja miałam swoją przestrzeń i coraz mniej żalu. Czasem trzeba rzucić kilka gorzkich słów, żeby coś drgnęło. Zastanawiam się tylko… co by było, gdybym wtedy nie odebrała tego cholernego telefonu. A potem się uśmiecham. Może dobrze, że odebrałam — bo przecież nie chodzi o to, żeby zawsze pomagać. Czasem wystarczy pozwolić komuś dorosnąć.
Wiktoria, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nasze małżeństwo wisiało na włosku. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby zrobić dla męża skandynawski kalendarz adwentowy”
- „Wierzyłam, że mąż jest ze mną z miłości, a on tylko liczył na moje pieniądze. Gdy zaczęły topnieć, uciekł do kochanki”
- „Mąż mówił, że to tylko flirt. Przestałam się łudzić, gdy zobaczyłam dziecko, które miało jego oczy”

