„Mama nie chce dokładać się do rachunków, choć je za moje. Kisi emeryturę nie wiadomo na co”
„Szybko zorientowałam się, że jej definicja wspólnego życia polega na tym, że ona siedzi zamknięta w swoim pokoju, czyta albo ogląda te swoje seriale i robi sobie herbatki z melisy. Nie dokłada ani złotówki do rachunków, nie pyta, czy czegoś nam brakuje”.

Mam dwójkę dzieci, pełen etat i dom, który wzięliśmy na kredyt na trzydzieści lat. Nie narzekam, bo przecież to ja chciałam mieć rodzinę, ciepło, swój kawałek podłogi. Tylko że jakoś nie przewidziałam, że do tej układanki dołączy jeszcze moja mama.
Po śmierci taty mama nawet nie wróciła do ich mieszkania. Po pogrzebie spakowała kilka toreb i przyjechała do nas. Nie protestowałam. Wręcz przeciwnie — myślałam, że się jakoś wspomożemy. Ja jej dam dach nad głową, ona pomoże mi z dziećmi, może ugotuje obiad, jak wrócę z pracy, przypilnuje Julki i Kuby. Tyle że to była moja wizja. Mama miała inną.
Szybko zorientowałam się, że jej definicja wspólnego życia polega na tym, że ona siedzi zamknięta w swoim pokoju, czyta albo ogląda te swoje seriale i robi sobie herbatki z melisy. Nie dokłada ani złotówki do rachunków, nie pyta, czy czegoś nam brakuje. Mimo że w naszym mieszkaniu zużywa wodę, prąd, gaz, je nasze jedzenie i grzeje się naszym ogrzewaniem. Czasem, kiedy kończy się papier toaletowy, mam wrażenie, że i ten znika szybciej. Tomek coraz częściej zaciska zęby. A ja… jestem rozdarta. Przecież to moja mama. Ale przecież to też moje życie.
Mąż był już zły
– Anka, musimy pogadać – usłyszałam, ledwo zamknęłam za sobą drzwi. Tomek stał w kuchni oparty o blat, z tą miną, którą dobrze znałam: niby spokojny, ale gotowy wybuchnąć.
– Daj mi zdjąć buty, zaraz…
– Nie, teraz. Bo ja już naprawdę nie wytrzymuję.
Westchnęłam i weszłam do kuchni. Na stole leżały rachunki. Te same, które odkładałam „na później”.
– Zobacz – Tomek przesunął je w moją stronę. – Prąd — o sto złotych więcej. Woda — kolejna podwyżka. Jedzenie… Anka, my utrzymujemy trzy dorosłe osoby. Trzy. A ja mam już dosyć.
– Tomek… – zaczęłam, ale nawet nie wiedziałam, co chcę powiedzieć.
– Nie, pozwól, że ja powiem – wszedł mi w słowo. – Twoja mama nic nie dokłada. Nic. Ani grosza. A jak ją proszę, żeby przynajmniej zgasiła światło, to patrzy na mnie, jakbym ją obraził.
Zacisnęłam palce na kubku po herbacie. Bolało mnie to, co mówił, bo wiedziałam, że ma rację. A jednocześnie czułam, jakby mnie atakował.
– Ona dopiero co straciła męża – szepnęłam.
– Rok temu, Anka. Rok. I przez ten rok ani razu nie zaproponowała, że się dorzuci. Ani razu nie spytała, czy dajemy radę.
– Przecież ma małą emeryturę…
– A my mamy co? Drzewo pieniędzy w salonie?
Poczułam, że serce zaczyna mi bić szybciej.
– Tomek, nie zaczynaj…
– Ja nie zaczynam. Ja kończę. Bo ja się czuję jak intruz we własnym domu. A kiedy wchodzę z pracy i widzę twoją mamę, jak krzyczy do telewizora „Zamknij się, idioto!”, a nasze dzieci jedzą kanapki, bo nie miała siły zrobić im obiadu, to… No wybacz, ale szlag mnie trafia!
Spuściłam wzrok. Wiedziałam, że przesadza, ale jednocześnie nie przesadzał wcale.
– Anka – dodał ciszej. – Porozmawiaj z nią. Inaczej ja to zrobię. A naprawdę nie chcę.
Wtedy poczułam pierwsze ukłucie winy. I pierwsze, nieśmiałe: „Może on ma rację…?”
Mama nie widziała problemu
Czekałam na dobry moment, ale przy mamie nie było dobrych momentów. Albo oglądała serial, albo spała, albo udawała, że śpi, kiedy chciałam z nią porozmawiać. W końcu weszłam do jej pokoju bez pukania.
– Mamo, możemy chwilę…?
Siedziała na łóżku, owinięta kocem, z książką na kolanach. Zdjęła okulary i spojrzała na mnie tak, jakbym przychodziła z pretensjami, zanim cokolwiek powiedziałam.
– Coś się stało? – zapytała tonem człowieka, który już wie, że „tak”.
– Chciałam porozmawiać o rachunkach.
– O czym? – uniosła brwi, jakby słowo było jej kompletnie obce.
– Mamo… Woda, prąd, jedzenie. Robią się coraz większe. Tomek też dużo pracuje, ja też. Chciałam zapytać, czy mogłabyś… chociaż trochę się dorzucać.
Milczała. Wpatrywała się we mnie tak długo, że poczułam, jak pot spływa mi po plecach.
W końcu parsknęła krótkim, zimnym śmiechem.
– Dobrze się czujesz?
– Mamo, ja tylko… My naprawdę mamy ciężko.
– Wy macie ciężko? – odłożyła książkę i poprawiła koc, jakby przygotowywała się do wygłoszenia przemowy. – Aniu, ja pracowałam całe życie. Opiekowałam się tobą, twoim ojcem, dźwigałam cały dom. Teraz ja w końcu zasłużyłam na spokój. Nie będę dokładać się do waszych rachunków. To jest wasz dom. Wasze wydatki.
– Ale przecież tu mieszkasz – wyrwało mi się.
– Z łaski Bożej? – prychnęła. – Zaprosiłaś mnie, to jestem. Chyba się nie spodziewałaś, że na stare lata będę robić przelewy na twoje konto?
– Nie chodzi o przelewy, tylko o… sprawiedliwość.
– Sprawiedliwość? – powtórzyła coraz chłodniej. – Sprawiedliwość to była wtedy, jak prałam twoje obsikane śpioszki i gotowałam, kiedy siedziałam po nocach i odrabiałam z tobą lekcje, bo ci się nie chciało. Teraz ty możesz coś zrobić dla mnie. I dać mi wreszcie żyć w spokoju.
Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku. A ona sięgnęła po książkę i dodała:
– Zamknij drzwi, jak wyjdziesz.
Zamknęłam. Ale coś we mnie pękło.
Obgadywała mnie
Wracałam z pracy późnym popołudniem, gdy usłyszałam głos mamy zza uchylonych drzwi jej pokoju. Mówiła przez telefon. Chciałam tylko po cichu przejść do kuchni, ale zatrzymały mnie jej słowa.
– No mówię ci, Kryśka… Anka to wyrachowana dziewczyna. Tylko o pieniądzach myśli. Rachunki! Wyobrażasz sobie? Rachunki mi wylicza! – zaśmiała się pogardliwie. – Zapomniała, kto ją wychował.
Zamarłam.
– A Tomek? Ten to już w ogóle… – ciągnęła dalej. – Chodzi nadąsany, patrzy na mnie jak na pasożyta. Jakby mu przeszkadzało, że tu jestem! A to ON powinien być wdzięczny, że ma teściową pod ręką.
Krótka pauza.
– Nie, nie zamierzam nic dokładać. Zasłużyłam na święty spokój, a nie… sponsorowanie ich życia.
Coś we mnie eksplodowało. Nacisnęłam klamkę i weszłam do pokoju.
– Wszystko słyszałam.
Mama podskoczyła, a potem odłożyła telefon z udawaną godnością.
– Podsłuchiwałaś mnie?
– Nie musiałam podsłuchiwać. Drzwi były otwarte. A ty – mówiłaś o mnie rzeczy, których nie zapomnę.
– Prawda boli? – wzruszyła ramionami. – Sama chciałaś rozmowy o pieniądzach, to masz.
– Mamo, ja nie jestem wyrachowana. Po prostu nie stać nas na utrzymywanie trzech dorosłych osób. A ty… ty nawet nie próbujesz zrozumieć.
– Bo to ty nie rozumiesz – warknęła nagle. – Myślisz, że ja będę się tłumaczyć przed własną córką? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?
– A co dla mnie robisz teraz?
Wstała. Jej twarz była kamienna, oczy zimne.
– To, że tu jestem, powinno ci wystarczyć. A jak ci się nie podoba, to mogę spakować walizki i iść pod most! Może wtedy poczujesz się lepiej!
– Nie odwracaj kota ogonem – głos mi się załamał. – Ja chciałam tylko, żeby było sprawiedliwie.
– Sprawiedliwość… – prychnęła. – Dzieci dziś nie wiedzą, co to znaczy wdzięczność.
Po tych słowach odwróciła się i sięgnęła po pilot, jakby zamykała naszą rozmowę jak kolejny odcinek serialu. A ja… poczułam się tak upokorzona, tak zdradzona, że nie mogłam złapać oddechu.
Mama raczej się nie zmieni
Następnego dnia mama sama zaczęła rozmowę. Leżała na kanapie, owinięta kocem, wpatrzona w sufit. Weszłam tylko po sweter, ale ona westchnęła teatralnie.
– Wiesz… – zaczęła – twojemu ojcu też nie było łatwo ze mną. Ale nigdy nie narzekał. Bo wiedział, co przeszedł.
Zatrzymałam się. Głos miała dziwnie miękki, ale zimny w środku.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytałam ostrożnie.
– Że wy… młodzi… nie macie pojęcia, co to znaczy poświęcić życie dla rodziny. – Usiadła powoli, jakby miała wygłosić zeznania w sądzie. – Twój ojciec był trudnym człowiekiem. Zamkniętym. Cichym. Całe małżeństwo właściwie byłam sama. Ja gotowałam, ja prałam, ja dbałam o wszystko. On tylko pracował i milczał. Przez lata żyłam z kimś, kto nawet nie patrzył, czy mam siłę. Ale trwałam przy nim. Bo tak trzeba.
– Mamo… ja wiem, że nie mieliście łatwo, ale…
– Nic nie wiesz. – machnęła ręką. – Cisza potrafi zabić, Aniu. Zżera człowieka powoli. Gdy chorował, siedziałam przy nim dniami i nocami, a on nawet „dziękuję” nie powiedział. A kiedy odszedł… – na moment przymknęła oczy – to tak, jakby ktoś zgasił światło. Ale wiesz co? Poczułam też ulgę. Przykro to mówić, ale tak było. Ulga, że nie muszę już walczyć sama.
Słuchałam jej, czując, jak coś we mnie drży. Chciałam współczuć, a jednocześnie… coś mi nie pasowało. Jakby wszystko, co mówi, było oskarżeniem wobec świata, w tym mnie.
– I co to ma wspólnego z tym, że nie chcesz nam pomóc? – zapytałam cicho.
– Bo ja już swoje zrobiłam! – wybuchła. – Całe życie dawałam, dawałam i dawałam. Teraz chcę świętego spokoju. Nie obowiązków, nie rachunków, nie fochów twojego męża. Chcę wreszcie… odpocząć. Czy to tak wiele?
Poczułam, jak żołądek skręca mi się w supeł.
– A ja? – zapytałam, prawie szeptem. – Ja nie zasługuję na odpoczynek?
Mama spojrzała na mnie długo, a w jej oczach zobaczyłam… nic. Jakby mówiła do ściany.
– Ty masz swoje życie – odparła. – Ja swoje przeżyłam.
To był moment, w którym coś we mnie pękło drugi raz. Chwyciłam kluczyki i wyszłam bez słowa. Pojechałam do pracy, choć miałam wolne. Wolałam wpatrywać się w ekran komputera niż w twarz własnej matki, która właśnie przyznała, że jej spokój jest dla niej ważniejszy niż ja.
Coś musimy zrobić
Siedzieliśmy z Tomkiem w samochodzie pod blokiem. Nie chciałam wracać jeszcze do domu, w którym czułam się jak intruz we własnym życiu. Na kolanach trzymałam kubek z zimną już kawą, którą kupił mi z litości, kiedy widział, że dłonie mi drżą.
– Powiedziała ci to naprawdę? – zapytał cicho.
– Wszystko – przytaknęłam. – Że zasłużyła na spokój. Że jej życie było ciężkie, więc teraz nie zamierza nic dawać. Że to nasz problem.
Tomek pokręcił głową, jakby próbował odpędzić złe myśli.
– Anka… ile mamy tak żyć? Ile jeszcze wytrzymamy? – spojrzał na mnie. – To już nie jest kwestia pieniędzy. To jest kwestia… atmosfery. Dzieci czują napięcie. Ja czuję. Ty… ty pękasz.
– Wiem – wyszeptałam.
– I powiem to, choć wiem, że cię to zaboli – zaczął ostrożnie. – Twoja mama nie chce tu być z nami. Ona chce tu być dla siebie, bo jej wygodnie. Żyje za naszą kasę, a swoją emeryturę odkłada. I jeśli tak ma wyglądać nasze życie, to ja… Nie wiem, czy dam radę.
Spojrzałam na niego. Wydawało mi się, że zobaczę złość. A on wyglądał na zmęczonego. Starszego o dziesięć lat.
– Co chcesz zrobić? – zapytałam.
– Nic nie chcę robić sam. To twoja mama. Ale… – zawahał się – Anka, musimy ją poprosić, żeby się wyprowadziła. Albo do swojej siostry, albo… gdziekolwiek. Przecież ona nie jest niesamodzielna. I ma emeryturę. I znajome, i kuzynki, i mnóstwo opcji.
Zagryzłam wargę.
– Jak ja mam jej to powiedzieć?
– Nie masz wyjścia – odparł. – Nie kosztem nas. Nie kosztem dzieci. Nie kosztem siebie.
Poczułam coś tak gorzkiego, tak znajomego… winę. A obok niej – ulgę. Ulgę, że ktoś wypowiedział za mnie to, czego się bałam. Oparłam głowę o szybę.
– Wiesz, że ona mnie znienawidzi? – szepnęłam.
– A wiesz – odpowiedział łagodnie – że teraz kocha cię tylko wtedy, gdy robisz wszystko, czego chce?
Nie miałam siły odpowiedzieć. Nie miałam siły płakać. Poczułam tylko, że decyzja została podjęta. Na głos, pierwszy raz:
– Porozmawiam z nią jutro.
Anna, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zastawiłam nasze obrączki ślubne, żeby zrobić zakupy na Boże Narodzenie. Teraz nie wiem, jak powiedzieć to mężowi”
- „Planowałem zostawić żonę tuż po Bożym Narodzeniu. Miało być z klasą, ale wróciłem za późno i wywołałem katastrofę”
- „Mąż z teściem zniszczyli mi całą magię świąt. Zamiast rodzinnego ciepła, czułam się jak aktorka w słabym spektaklu”

