Reklama

Dzień jak co dzień. Rano w korku, potem osiem godzin w biurze, wieczorem szybki obiad z mikrofali i cisza. Tak wygląda moje życie od lat. Pracuję w administracji, nie mam dzieci, a ostatni raz czułam się beztroska chyba w podstawówce. O ile wtedy też nie byłam już za bardzo dorosła.

Moja matka, Anna, od zawsze miała talent do stwarzania problemów. A ja do ich rozwiązywania. Kiedy miałam jedenaście lat, uczyłam się, jak płacić rachunki, bo mama „nie miała głowy”. Kiedy miałam dwadzieścia, nie pojechałam na wymarzoną wycieczkę do Hiszpanii, bo mama miała „zły okres w pracy”. Dziś... no cóż. Dziś sprzedaję moją złotą biżuterię, żeby mama mogła zapłacić zaległy czynsz. Znów.

– Olga, kochanie, co miałam zrobić? Oni chcieli mnie wyrzucić! – powiedziała mi drżącym głosem, jakby to był koniec świata.

Patryk, mój partner, coraz mniej rozumie tę relację.

Znowu jej pomagasz? – zapytał wczoraj wieczorem, gdy powiedziałam, że jadę do mamy z przelewem.

– Nie ma nikogo, tylko mnie – odparłam. – Tak trzeba.

– A kto uratuje ciebie, Olga?

Nie odpowiedziałam. Bo nie znałam odpowiedzi.

Mój facet był na mnie zły

– Sprzedałaś złoty pierścionek?! – Patryk spojrzał na mnie jak na wariatkę. – Olga, przecież to był prezent ode mnie!

– Mama potrzebowała… Gdyby nie zapłaciła czynszu, wyrzuciliby ją na bruk – próbowałam mówić spokojnie, ale jego mina sprawiała, że sama czułam się jak idiotka.

– To ile jeszcze razy poświęcisz się, zanim zauważysz, że ona tylko bierze?

– To moja matka – odpowiedziałam, jakbym recytowała formułkę, której nauczyłam się na pamięć. – Co mam zrobić? Patrzeć, jak nie ma co jeść?

Patryk oparł się o stół, zaciskając szczękę.

A widziałaś tę nową kurtkę? Z metką za dwa koła?

Zamarłam. Bo widziałam. Rzuciła mi się w oczy, gdy wieszałam jej zakupy na krześle. Czarna, puchowa, z połyskiem. Wyglądała jak z katalogu.

– Może… może ktoś jej dał… – wymamrotałam.

– Daj spokój – przerwał mi twardo. – To nie pierwszy raz, Olga. Najpierw dramat, potem błagania, potem ty oddajesz ostatnie pieniądze… a ona? Nowa fryzura, kosmetyki, perfumy. Ty nie widzisz, ale ja tak.

Usiadłam na kanapie. Wpatrywałam się w swoje dłonie. Od lat, każdą decyzję, każdy wyjazd, każdą złotówkę przeliczałam na to, czy „mama da sobie radę”. A teraz Patryk... mówił głośno to, co ja zawsze tłumiłam w sobie. Gniew, który narastał we mnie powoli, podskórnie, dziś po raz pierwszy uderzył z siłą. Ale jeszcze nie umiałam go wyrazić. Jeszcze nie.

– Idę się położyć – powiedziałam cicho. – Jestem zmęczona.

– Nie tylko ty – rzucił Patryk i wyszedł z pokoju.

Zostawił mnie w ciszy, która wcale nie była spokojna.

Pokłóciłyśmy się

– O, córciu, jak dobrze, że jesteś – mama jak zwykle przywitała mnie z przesadnym entuzjazmem, jakbyśmy nie widziały się od miesięcy, a nie dwóch dni. – Przyniosłaś może kawę z tej waszej kawiarenki? Taką moją ulubioną?

Postawiłam zakupy na stole, wyjęłam chleb, masło, puszkę zupy pomidorowej.

– Nie miałam czasu, mamo – mruknęłam, nie patrząc jej w oczy.

– No nic – westchnęła teatralnie. – I tak się cieszę, że w ogóle przyszłaś. Bo ja to teraz tak sama, nikt nie zadzwoni, nikt nie zapyta…

Zamknęłam lodówkę, odwróciłam się do niej. I wtedy zobaczyłam ją znów. Kurtkę. Wisząca dumnie na wieszaku, z metką jeszcze przypiętą do rękawa. 1 999 zł. Tym razem zapytałam wprost.

Skąd masz tę kurtkę?

Matka zamarła. W jej oczach zobaczyłam coś, co dobrze znałam – najpierw zaskoczenie, potem złość.

– Nie twoja sprawa.

– Sprzedałam biżuterię, żebyś miała na czynsz – powiedziałam wolno, czując, jak z każdym słowem robi mi się goręcej. – A ty kupujesz sobie kurtkę za dwa tysiące?!

– No i co z tego?! – wybuchła. – Czy ja już nic nie mogę?! Ja też mam prawo do życia, do ładnych rzeczy! Nie będę całe życie wyglądać jak bezdomna tylko dlatego, że ty masz jakieś święte misje!

– To nie była misja. To były moje pieniądze – syknęłam.

– Aha! Czyli teraz wszystko mi wypominasz?! Świetnie, Olga. Dziękuję ci bardzo. Następnym razem umrę pod mostem, skoro tak ci żal!

Chciałam coś odpowiedzieć, ale zamilkłam. Coś mnie ścisnęło w gardle. Nie ze smutku – z wściekłości. Takiej, której jeszcze nigdy wobec niej nie czułam. Odwróciłam się i bez słowa wyszłam z mieszkania. Kurtka wisiała na swoim miejscu, lśniąca, błyszcząca. Jak jej tarcza. Albo trofeum zdobyte moim kosztem.

Mama mnie oszukiwała

Weszłam do mieszkania mamy bez pukania – jak zwykle. Tym razem nie przyniosłam zakupów. Chciałam tylko zostawić rachunek za prąd, który ostatnio wzięłam ze skrzynki. Ale zanim zdążyłam go położyć na stole, usłyszałam głos z pokoju.

Olga znowu robi dramat o nic – mówiła mama, przez telefon. – No mówię ci, Halina, sprzedaje biżuterię, bo ja niby potrzebuję pomocy. A co, ja mam chodzić w łachmanach? Jak menel?

Zamarłam.

– Nie można całe życie tylko dawać – ciągnęła. – Czasem trzeba coś sobie kupić, żeby nie zwariować. Poza tym Olga to zawsze taka przesadna była. Jedno słowo i już ofiara. Matkę utrzymuje! – zaśmiała się. – Jakby mnie się coś od niej należało!

Usłyszałam westchnienie w słuchawce. To musiała być ciocia Halina.

– Anka… Ale ty naprawdę zrobiłaś z Olgi sponsorkę. Serio. Aż żal patrzeć.

– No wiesz co! – głos matki podniósł się gwałtownie. – Zawsze byłaś zazdrosna, Halina! Bo Olga się mną opiekuje, a twoja córka by ci butelki z rąk nie podała, gdybyś się paliła!

– Nie w tym rzecz. Ty ją dusisz, Anka. I kiedyś ona się obudzi. I nie będzie chciała cię już znać.

Nie słuchałam dalej. Weszłam do pokoju. Matka podskoczyła.

– Dzień dobry, mamo – powiedziałam sucho. – Nie przerywaj się, rozmawiaj dalej.

– Olga… ja… nie wiedziałam, że przyszłaś – wymamrotała.

Podniosłam kurtkę z krzesła, tę za dwa tysiące.

Nie dzwoń więcej. I nie proś. Nigdy – powiedziałam cicho, niemal spokojnie.

Po jej twarzy przemknął cień strachu, a potem – co gorsza – pogardy.

– Myślisz, że beze mnie masz jakieś życie?

Nie odpowiedziałam. Zostawiłam rachunek na stole i wyszłam.

Tym razem nie trzasnęłam drzwiami. Bo to już nie była awantura. To był koniec.

Manipulowała mną

Szłam przed siebie bez celu. Nogi niosły mnie same. Zatrzymałam się dopiero przy ławce pod blokiem. Usiadłam. Wtedy przyszły wspomnienia. Miałam siedemnaście lat, kiedy mama pierwszy raz dostała ataku paniki tuż przed moją studniówką. Płakała, rzucała się po kanapie, mówiła, że umrze sama i nieszczęśliwa. Odwołałam bal. Powiedziałam koleżankom, że się rozchorowałam. Wtedy uznałam, że tak trzeba. Że rodzina jest ważniejsza.

Później przyszły kolejne „ataki”. Zawsze wtedy, kiedy miałam wyjechać, pójść na randkę, zapisać się na kurs, zmienić coś w swoim życiu. Mama „chorowała”, „potrzebowała rozmowy”, „nie miała siły na nic”. A ja? Ja zostawałam. Odkładałam siebie na później. I nawet nie zauważyłam, że „później” nigdy nie nadchodzi. Zaczęłam płakać. Nie z żalu. Z gniewu. Bo nie byłam złą córką. Byłam ofiarą. Ofiarą, która całe życie myślała, że jest ratownikiem. Z otępienia wyrwał mnie dźwięk wiadomości. Patryk: „Gdzie jesteś? Martwię się”.

Spojrzałam na ekran. A potem napisałam tylko jedno zdanie: „Zaraz wracam”.

Odwiedziłam ciocię

Siedziałyśmy z ciocią Haliną przy jej kuchennym stole. Mała kuchnia, z doniczką zwiędniętego aloesu i obrusikiem w kratkę. Pachniało czarną kawą i czymś ciepłym, bezpiecznym. Jak dom, którego nigdy nie miałam.

Wiedziałam, że kiedyś przyjdziesz – powiedziała, nalewając mi herbaty. – Ale nie chciałam się wtrącać. Twoja mama... To trudny człowiek.

– Całe życie myślałam, że ja ją zawodzę – przyznałam cicho. – Że nie robię wystarczająco. Że jestem egoistką, kiedy próbuję mieć własne życie.

Halina spojrzała na mnie z troską. Ujęła moją dłoń.

– Olga, twoja mama zawsze była emocjonalnym wampirem. Odbierała ci wszystko – czas, pieniądze, spokój. I jeszcze miała pretensje, że dajesz za mało.

– Ale dlaczego nikt mi tego nigdy nie powiedział? – zapytałam. – Czemu przez tyle lat nikt nie powiedział: „To nie jest normalne”?

Halina westchnęła ciężko.

– Bo się baliśmy, że jak ci powiemy prawdę, to nie odetniesz się, tylko uznasz, że masz jeszcze więcej do zrobienia.

Milczałam. Bo wiedziałam, że miała rację. Gdyby ktoś mi to powiedział wcześniej, uznałabym, że muszę „pomóc mamie być lepszym człowiekiem”.

– Twój ojciec – zaczęła nagle Halina – odszedł, bo chciał uratować chociaż siebie. Twoja mama nie była łatwa już wtedy.

– Nigdy nie mówiła o nim ani słowa.

– Bo nie pasował do jej życia. Nie chciał grać roli ofiary. Wybrał siebie.

Zacisnęłam dłonie na kubku. Wybrał siebie. Ja też to zrobiłam. W końcu. I pierwszy raz od dawna poczułam, że to nie był egoizm. To było ocalenie.

Olga, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama